A.M. Engler - Pieśń Krwi i Powietrza TOM I: Proroctwo Dioriness

A.M. Engler - Pieśń Krwi i Powietrza TOM I: Proroctwo Dioriness

 


„Jak w tym kraju kiedykolwiek może być dobrze, skoro tocząca go zgnilizna jest najwyraźniej powodem do dumy?” 

Jesteśmy już po kilku debatach prezydenckich, a do wyborów zostało mniej niż miesiąc i choć może na to wyglądać, pytanie to nie dotyczy państwa polskiego, a Karteru – państwa żywiołów, które od lat zmaga się z plugastwami z Inserii, choć nie bardziej plugawymi od tych Karterem rządzących. Co siedem lat jako obrońców państwa powołuje się reprezentantów czterech żywiołów, tak i tym razem zgodnie z tradycją, na kartach powieści czytamy o powołaniu nieopierzonych, nieprzeszkolonych jeszcze dzieciaków. 

Ignisa, Alexandra Tristana Cartwrighta z frakcji ognia. 

Aquariuskę – Katherine Sineę Narione – władającą żywiołem wody. 

Elizabeth Jane Feliss, terratkę wybraną przez Ziemię. 

Wreszcie Ventusa, dzierżącego atrybut powietrza – Falena Williama Thomasa Gabriela Rossmary, który dostanie w powieści zdecydowanie więcej niż pięć minut. 

Niewytrenowane młodziaki rzucone na pastwę potworów celem obrony krainy? Coś tu mocno śmierdzi. I bynajmniej nie jest to tylko przykry zapach strachu tychże dzieciaków, ale również rozrywający nozdrza smród polityki.

Pieśń krwi i powietrza to fantastyczna sztampa. Znów dostajemy dualizm dobra i zła, mieszających się w odcienie szarości. Młodych wybrańców z niezwykłymi mocami, którzy dojrzewają do tego, że prawdziwa moc tak naprawdę od zawsze była w nich samych. Zarys historyczny z wielką bitwą w tle, której skutki odczuwalne są po dziś dzień. Swój język, a właściwie języki, którymi posługują się ludzie w tym uniwersum. No i oczywiście tytułowe proroctwo, które krok po kroku spełnia się na kartach powieści. Ale wiecie co? Taki rodzaj sztampy naprawdę chce się czytać. Bardzo mnie cieszy fakt, że pośród wszechobecnego chłamu w literaturze (i nie tylko) przychodzi taka A.M. Engler, która wiekiem dorównywać może reprezentantom tych czterech żywiołów i mówi: ja mam pomysł i pokażę wam jak powinno się tworzyć powieści dla młodego pokolenia, które w bonusie zachwycą także tych starszych wyjadaczy. Pisząc prawie 600 stron Pieśni pokazała, że odrobiła lekcje zamiast spisać je na kolanie minutę przed szkolnym dzwonkiem. Nie wiem jak długo powstawała ta pozycja, (udało mi się dotrzeć do informacji o pierwszych pisarskich próbach już 10 lat temu) ale świat przez nią stworzony niektórzy autorzy tworzyliby długie lata (i znam takie przypadki). Może nie jest wielki, ale na tyle ciekawy, że jestem głodny kolejnych tomów. Tytułowa Pieśń to jednak nie tylko fantastyczny świat, ale i wewnętrzne rozterki bohaterów. Cytując znanego wszystkim dyrektora Hogwartu: „Nadejdzie czas, w którym będziecie musieli wybierać między tym, co słuszne, a tym, co łatwe”, obrońców Karteru również nie omijają trudne wybory.

Przeczytałem w swoim życiu masę książek różnego gatunku, siłą rzeczy wyrobiłem sobie zdanie na temat tego, co poniżej ustawionej przez moich ulubionych autorów poprzeczki jestem w stanie tolerować. W związku z bardzo szybkim jej ustawieniem na dużej wysokości, naturalną koleją rzeczy jest nabyty surowy krytycyzm w stosunku do tych pozycji w literaturze, które do owej poprzeczki nie dosięgają, a co za tym idzie jeszcze mniej pozycji jest w stanie sprawić mi frajdę czytelniczą i wciągnąć. Autorce Pieśni udało się to. Zaciekawiła mnie do tego stopnia, że ze stu stron planowanych do czytania codziennie, powieść pochłonąłem w 2-3 dni.

Jeżeli warsztat pisarski autorki będzie nadal ćwiczony (a śmiem twierdzić, że szlifuje go ciut mniej niż połowę życia) to strach pomyśleć jakie działo wytoczy w kontynuacji (mam nadzieję, że nie jednej) Pieśni i w wielu innych tytułach, czego serdecznie jej życzę. Ja czekam na kolejny tom i liczę tylko na to, że będzie gruby, ponieważ o tym, że będzie epicki wiem już teraz. Polecam!

AUTOR: A.M. Engler

TYTUŁ: Pieśń Krwi i Powietrza

TOM: I: Proroctwo Dioriness

GATUNEK: Fantastyka

DATA WYDANIA: 14.11.2024r

LICZBA STRON: 584

WYDAWNICTWO: Novae Res

ISBN: 9788383733265

OCENA: 🌟🌟🌟🌟🌟🌟🌟🌟★★ (8/10)

PoważnieNiepoważny

Grzegorz Juszczak - Karcer

Grzegorz Juszczak - Karcer

 

Utworków osadzonych w postapokaliptycznym świecie wyszło więcej niż sporo. Czy to na małym ekranie w myśl np. The Walking Dead, czy na dużym, jak w przypadku World War Z, Jestem Legendą, tych mega immersyjnych jak chociażby kolejne odsłony gier Resident Evil, czy wreszcie w książkach, których reprezentantem niewątpliwie są nie tak dawno wydane Żywe Trupy od znanego wszystkim miłośnikom takich klimatów – Pana Romero. To uniwersum zdaje się nie tracić na popularności nawet 200 lat po jego narodzinach w powieści The Last Man autorstwa Mary Shelley i na przestrzeni tak dużego czasu przybierało już wszystkie możliwe formy. Epidemie, zarazy, mutacje, końce świata, atak UFO, wojny itp. Itd. Na kolejną odsłonę tego świata swoimi oczami skusił się także Grzegorz Juszczak w Karcerze.

Jesteśmy obserwatorami roku 2147, czyli około 120 lat wprzód od czasu obecnego. Świat bierze głęboki oddech po wojnie atomowej, która wyniszczyła większość populacji. Nie wiemy jak się sprawy mają na innych kontynentach. Autor na 350 stronach zawęża miejsce akcji do Stanów Zjednoczonych. Tytułowy karcer to miejsce, w którym niczym na enklawie próbują toczyć dalsze życie potomkowie tych, którym udało się uchronić przed promieniowaniem i anomaliami pogodowymi. To oczywiście nie jedyne powody do zmartwień, ponieważ na świeżą krew czyhają jeszcze ci, którym niestety się nie udało i zmutowali do postaci przerażających stworzeń, a także ci, którzy pragną władzy i wydaje im się, że ich racja jest „ichsza”  niż kogokolwiek innego. Wobec dającego się wyczuć w powietrzu buntu, codziennie większej redukcji zapasów i coraz to śmielej pozwalających sobie „menelsów”, załoga karceru zmuszona jest szukać alternatyw. Akcję zaczynamy od wysłania jednostki w teren na poszukiwanie zaginionych członków ekipy wywiadowczej.

Z przykrością muszę stwierdzić, że książkę czytało mi się dobrze do pierwszego dialogu, czyli jakieś kilka stron. Prymitywny język, który charakteryzuje chociażby nadmiar przekleństw, jakim posługują się tu swoją drogą drewniane postaci wskazuje na fakt, że wszyscy amerykanie wyginęli, a tytułowy karcer zasiedlili Polacy z blokowisk (Karen i Mati jako jedni z głównych bohaterów mówią sami za siebie. Szkoda, że nie było tu żadnego Seby, ale nie można mieć wszystkiego). Żarty o kupie i ruchaniu są tak samo śmieszne, jak chłop przebierający się za babę w kabarecie.

Kolejny szkopuł, który nie pozwala na traktowanie tej pozycji serio to nadużywanie przez autora określeń takich jak: wojacy, żołdacy oraz określników śmiechu, jak: hihihi, hahaha, buahaha. Tu ludzie zamiast wołać kogoś, sprowadzać kogoś, posyłają po kogoś. A gdy są zmęczeni po misji, nie idą spać tylko udają się na spoczynek. To wszystko kształtuje zdanie, że postaci, o których czytamy to nie córki i synowie dziadersów, ale potomkowie Piastów, którzy owy karcer budowali w roku pańskim 1300 – 1400. Jeżeli jesteśmy już w roku 2147 to zróbmy z tych odratowanych szczęśliwców postaci pasujące do aktualnych czasów, a nie kopie Jurandów ze Spychowa albo innych Piastów Kołodziejów.

Autor sztampowo stworzył zmutowane potwory, które nazwał menelsami i ok., tak chciał, tak ma, nic mi do tego. Jednakże o nich tak naprawdę przeczytamy tu nie za często, a szkoda. Wiemy, że gdzieś są, czasem czegoś pilnują, zachowują się jak typowe zombiaki, natomiast na bezpośrednią z nimi interakcję można liczyć może 2, 3 razy w powieści. Nie można winić autora za to, że dał mi ich kosztem całkiem sporo wewnętrznej polityki, zwłaszcza, że owi menelsi okazują się zaledwie wierzchołkiem problemu.

Abstrahując od luk fabularnych, nagłego uśmiercania postaci, których wątek mógłby być dalej pociągnięty, na uwagę zasługuje klimat, w jaki, muszę przyznać udało się autorowi wprowadzić mnie podczas wypadów tych „wojaków” na zlecone misje. Przynajmniej do momentu, w którym otworzyli usta. Klimat trafił całkowicie szlag w momencie, w którym okazało się po raz kolejny, że nie ma takiego problemu, którego nie dałoby się rozwiązać granatem. Na dobrą sprawę to nawet mury karceru nie były potrzebne kiedy byłaby nadwyżka materiałów wybuchowych.

Mimo, że książka kończy się pewnego rodzaju cliff hangerem, nie sięgnę po kontynuację i mówię to z pełną premedytacją i odpowiedzialnością lub jak kto woli, nawiązując do języka politycznego: nie mam co do tego absolutnie żadnych wątpliwości.

AUTOR: Grzegorz Juszczak

TYTUŁ: Karcer

GATUNEK: Fantastyka/Science-Fiction

DATA WYDANIA: 07.11.2024r

LICZBA STRON: 336

WYDAWNICTWO: Novae Res

ISBN: 9788383733241

OCENA: 🌟🌟★★★★★ (2/10)

PoważnieNiepoważny

Życie towarzyskie i uczuciowe - Leopold Tyrmand

Życie towarzyskie i uczuciowe - Leopold Tyrmand

 


Wydawnictwo MG postanowiło wznowić powieść Życie towarzyskie i uczuciowe. Recenzowałam już poprzednie wydanie, lecz nowe było pretekstem, by odświerzyć sobie ten tekst. Zdania nie zmieniłam - zapraszam więc do przeczytania mojej dawnej, acz aktualnej recenzji:

Leopold Tyrmand i jego twórczość to dziś już klasyk. I jak to z literaturą ambitniejszą bywa, czytanie wymaga nieco wysiłku. Sama treść przedstawiona jest troszkę chaotycznie, toteż podczas obcowania z książką będziemy musieli postarać się o skupienie i koncentrację.

Sam klimat jednak i esencja nam te trudy wynagrodzą. Autor pisze niezwykle obrazowo i klimatycznie. Dzięki niemu przenosimy się do zamierzchłych czasów „świetności” komunizmu, gdzie o wszystko trzeba było walczyć, a osiągnąć cokolwiek można było jedynie układami i znajomościami.

Właśnie w ten świat wkracza redaktor Andrzej Felak. Powraca z pobytu zagranicą wraz z żoną, Elżbietą i staje w obliczu ponownego odnajdywania w się w rzeczywistości Polski poprzedniego ustroju. Problemem wydaje się samo nabycie nowego samochodu, czy kupno przysłanej z poza kraju wykładziny dywanowej.

Wszystko jednak da się załatwić w tych latach „pod stołem”. Choć i swoje w kolejkach trzeba wystać, a pozycja, stanowisko sprawiają, że zwykły obywatel staje się kimś na kształt bożka - może więcej, często bardzo dużo.

Książka nieco przeraża objętością, ma prawie pięćset stron i czyta się ją powoli. Jednak atmosfera Warszawy z dawnych lat sprawia niemałą przyjemność. Tutaj pali się papierosy wszędzie, a łapówka jest niemal walutą.

Myślę, że „Życie towarzyskie i uczuciowe” jest raczej książką dla dojrzałego odbiorcy. Młodzieży świat przedstawiony na kartach wyda się tak odrealniony, że trudno im będzie uwierzyć, że kiedyś takie czasy istniały.

Dla tych jednak, którzy pamiętają, może być to sentymentalna podróż do lat minionych - Polski Ludowej. Młodsi raczej nie docenią niuansów i klimatu. Niekoniecznie wystarczy im też cierpliwości dla specyficznego stylu autora.

Ze swojej strony jednak mogę śmiało polecić doświadczonym czytelnikom, jako spojrzenie wstecz, za niebywałą atmosferę lektury. Polecam dozować ją sobie i czerpać przyjemność z każdej przeczytanej strony… z radością, że to już za nami, ale i z sentymentem.

Dodam, że książka pierwszy raz ukazała się w 1989 roku, więc swoje lata już ma, jednak nie straciła na świeżości.

Moja ocena: mocne 7/10


Zrecenzowała: zielony_motyl


Tytuł: Życie towarzyskie i uczuciowe

Autor: Leopold Tyrmand

Wydawnictwo: MG

ISBN: 9788377797426

Człowiek z Wysokiego Zamku - Philip K. Dick

Człowiek z Wysokiego Zamku - Philip K. Dick

 

Powieść wyróżniona prestiżową nagrodą Hugo, najczęściej tłumaczona książka Philipa K. Dicka, którą napisał, radząc się... I-cing, Księgi Przemian.

"Nieszczęścia, jakie wyrządza wojna ludności miast, granicom i państwom, opisują bataliści; zagrywkami polityków zajmują się stratedzy; zmagania wodzów analizują specjaliści od logistyki, rodzajów broni, gospodarki i szyfrów... Dicka interesowało to, co się wyprawia z duszami. Toteż odwracając w tej książce znane wszystkim losy wojny, pokazał historię jako udrękę, pułapkę, niezrozumiały spektakl wprawiający w przerażenie, wobec którego pozostajemy bezradni. Chyba że ocalejemy, że odzyskamy równowagę w wyniku kaprysu losu. Który czasem odpowiada na nasze starania, na modlitwy, tęsknoty".



„Człowiek z wysokiego zamku” to powieść, która na pewno zasługuje na uwagę każdego miłośnika literatury science fiction, ale także tych, którzy interesują się alternatywnymi historiami i społecznymi spekulacjami o tym, co mogłoby się wydarzyć, gdyby losy świata potoczyły się inaczej. To książka, która zmusza do refleksji na temat natury rzeczywistości, manipulacji oraz tożsamości, jednak nie do końca spełnia oczekiwania, jakie mogą powstać po zapoznaniu się z tak przełomowym autorem, jak Philip K. Dick.

Fabuła książki opiera się na interesującej alternatywnej wersji historii, w której to państwa Osi wygrały II wojnę światową. Świat podzielony jest pomiędzy Niemców i Japończyków, którzy rządzą poszczególnymi częściami globu. W Ameryce Północnej dominuje Japonia, a Niemcy sprawują kontrolę nad Europą i resztą świata. Zaskakującym elementem jest także obecność w tej rzeczywistości książki, której tytułowy „Człowiek z wysokiego zamku” jest autorem – powieści, w której przedstawiona jest wizja, w której to Alianci wygrali wojnę. To właśnie ten motyw, przedstawienie książki w książce, stanowi główny punkt odniesienia, który stawia pytania o prawdziwość rzeczywistości, w której żyją bohaterowie.

Bohaterowie książki są liczni i bardzo zróżnicowani, jednak nie udało mi się zbudować z nimi silnej więzi emocjonalnej. Frank Frink, Julian, pan Tagomi, Childan – każdy z nich przeżywa swoją własną, osobistą walkę, a ich losy przeplatają się w sposób, który początkowo może wydawać się ciekawy, ale z czasem zaczyna być zniechęcający. To postacie, które nie otrzymują wystarczającej uwagi, by stać się naprawdę głębokimi i pełnymi postaciami. Nie czułem się z nimi emocjonalnie związany, co utrudniało mi zaangażowanie w ich losy i historie.

Styl pisarski Dicka jest, jak zwykle, zaskakująco przystępny, a książka czyta się dość szybko, mimo że porusza trudne i złożone tematy. To jedno z tych dzieł, które zmuszają czytelnika do refleksji nad społecznymi, politycznymi i filozoficznymi kwestiami. Jednym z ciekawszych wątków jest obecność wyroczni, tajemniczej Księgi Mądrości, której rady bohaterowie traktują poważnie, często kształtując swoje życie i decyzje na jej podstawie. To wprowadza interesującą dynamikę, w której rzeczywistość staje się elastyczna i podlega interpretacji, co w pewnym sensie wprowadza niepewność i zmusza do zastanowienia się nad naturą tego, co uważamy za prawdę.

Pomimo tego, że „Człowiek z wysokiego zamku” porusza ważne tematy związane z alternatywnymi rzeczywistościami, nie do końca spełnia moje oczekiwania. Wydaje mi się, że Dick skupił się zbytnio na pobocznych wątkach, takich jak fascynacja antykami czy ciągłe odniesienia do japońskiej kultury i książki I-Ching, które mogą być trudne do zrozumienia dla czytelnika spoza azjatyckiego kręgu kulturowego. To wszystko sprawia, że książka jest trudna do przyswojenia i momentami, szczególnie w pierwszej połowie, rozczarowuje. Zamiast pełnej analizy rządzących mechanizmów tego alternatywnego świata, autor poświęca uwagę sprawom, które nie wnoszą wiele do głównego wątku, co odbiera powieści jej potencjał.

Kiedy już dochodzimy do końca powieści, zaczynają się pojawiać wątki, które zupełnie zmieniają ton książki. To metanarracyjne podejście, które wydaje się nie pasować do całości opowieści. Nagłe przejście w stronę tych elementów jest zaskakujące, ale jednocześnie sprawia wrażenie, jakby Dick sam nie do końca wiedział, dokąd chce doprowadzić swoich bohaterów. Wydaje mi się, że powieść straciła na spójności, a niektóre pomysły, które początkowo wydawały się fascynujące, zostały zrealizowane w sposób chaotyczny.

Pomimo tych mankamentów, książka „Człowiek z wysokiego zamku” ma swoje mocne strony, które sprawiają, że warto po nią sięgnąć. To świetna pozycja dla miłośników literatury dystopijnej i spekulacyjnej, którzy cenią sobie złożoną fabułę i pytania o to, jak wyglądają alternatywne rzeczywistości. Część wątków, choć nie do końca wyeksponowanych, naprawdę potrafi zainteresować, a świat stworzony przez Dicka ma wiele do zaoferowania w kontekście rozważań o naturze władzy, tożsamości i manipulacji.

Podsumowując, „Człowiek z wysokiego zamku” to książka pełna ambicji, która jednak nie spełnia wszystkich oczekiwań. Choć niektóre wątki są fascynujące i zmuszają do refleksji, inne wprowadzają zamieszanie i sprawiają, że fabuła wydaje się zbyt poszatkowana. To powieść, którą warto przeczytać, szczególnie jeśli interesuje nas literatura o alternatywnych rzeczywistościach, ale nie oczekujmy po niej pełnej satysfakcji z lektury.

 

 

Recenzja napisana przez: Gosia Celińska

Moja ocena: 7/10

 

Wydawnictwo: Rebis

Seria: Dzieła wybrane Philipa K. Dicka

fantasy, science fiction

Tytuł oryginału: The Man In The High Castle

ISBN: 978-83-8338-321-7

Wydanie: 5 (2025)

Data premiery tego wydania: 2025-03-25

Liczba stron: 336


 

Toskański ślub - Marta Jednachowska

Toskański ślub - Marta Jednachowska

 

Wesele po włosku, czyli miłość, sekrety i… intrygi

Najpiękniejszy dzień w życiu czy koszmar, który wydaje się nie mieć końca? A co, jeśli jedno nagle przeradza się w drugie?

Monika oraz Lukas planują kameralny ślub w Toskanii. Niczego nie pragną bardziej niż ucieczki od toksycznych krewnych i zawarcia małżeństwa podczas romantycznej ceremonii w gronie najbliższych przyjaciół. Jednak po dotarciu na miejsce staje się jasne, że nic nie pójdzie tak, jak to sobie wymarzyli.

Organizator ślubu znika bez śladu wraz z zainkasowanym wynagrodzeniem, za to niespodziewanie pojawiają się matka i siostra Moniki – osoby, z którymi łączą ją dość chłodne relacje. Komuś ewidentnie zależy na tym, by zaprzepaścić plany zakochanych. Pytanie tylko, jak daleko się posunie, aby osiągnąć swój cel?


„Toskański ślub” Marty Jednachowskiej to opowieść, która początkowo może wydawać się klasyczną historią o miłości i romantycznej ceremonii w bajkowym otoczeniu. Jednak już po kilku rozdziałach okazuje się, że ta książka to znacznie więcej niż kolejna słodka opowieść o zakochanej parze. To intrygująca mieszanka emocji, sekretów, rodzinnych zawiłości i niespodziewanych zwrotów akcji, które skutecznie burzą poczucie sielankowego spokoju.

Główna para bohaterów, Monika i Lukas, decydują się na ślub z dala od rodzinnego Berlina, by uniknąć trudnych relacji z bliskimi. Toskania ma być ich azylem – pięknym, spokojnym miejscem, w którym w obecności najbliższych przyjaciół wypowiedzą sakramentalne „tak”. Już sam ten pomysł – ślub bez rodziny, za to z wyselekcjonowaną grupą przyjaciół – wprowadza do fabuły powiew świeżości i budzi ciekawość. Co doprowadziło do tak drastycznej decyzji? Jakie tajemnice kryją się za pozornie prostym wyborem?

Autorka bardzo zręcznie prowadzi czytelnika przez kolejne etapy przygotowań do ślubu, które z czasem coraz bardziej przypominają koszmar niż romantyczną przygodę. Znika organizator ceremonii, kontakt się urywa, a sytuację komplikuje niespodziewany przyjazd matki i siostry Moniki – dwóch kobiet, które raczej nie powinny znaleźć się na tej liście gości. Napięcie rośnie z każdą stroną, a sielankowe winnice i brukowane uliczki stają się tłem dla rozgrywającej się intrygi.

Jedną z najmocniejszych stron tej powieści są bohaterowie – nie tylko para młoda, ale też ich przyjaciele, z których każdy ma swoją historię i swoje motywacje. Szczególnie interesujące są relacje między nimi – pełne niedopowiedzeń, żalu i zaskakujących decyzji. Jednachowska świetnie pokazuje, jak cienka granica dzieli bliskość od dystansu, a przyjaźń od zdrady. To właśnie te wątki poboczne – pozornie mniej istotne – tworzą napiętą atmosferę i wciągają czytelnika jeszcze głębiej.

Nie sposób nie wspomnieć o samej Toskanii – autorka stworzyła z niej niemal osobnego bohatera tej opowieści. Opisy słońca, krajobrazów, lokalnych potraw i klimatycznych miasteczek są tak sugestywne, że z łatwością można się przenieść myślami do tej włoskiej krainy. Ten kontrast między pięknem miejsca a dramatycznymi wydarzeniami nadaje całej historii wyjątkowy klimat.

Styl pisania Jednachowskiej jest przystępny, dynamiczny, pełen emocji, ale i humoru w odpowiednich momentach. Książka wciąga od samego początku, a zwroty akcji – zwłaszcza w drugiej połowie – sprawiają, że trudno się od niej oderwać. Autorka nie boi się wprowadzać trudnych tematów, jak toksyczne relacje rodzinne, manipulacja, czy osobiste traumy bohaterów, co dodaje historii głębi.

Zakończenie zaskakuje – i to bardzo. Choć przez całą książkę można snuć domysły, kto naprawdę ma coś do ukrycia, to finał potrafi wytrącić z równowagi nawet uważnego czytelnika. Co więcej, wszystkie elementy układanki trafiają na swoje miejsce w sposób logiczny, ale nieoczywisty – co świadczy o dobrze przemyślanej konstrukcji całej fabuły.

„Toskański ślub” to książka, którą z czystym sumieniem można polecić zarówno fanom romansów, jak i miłośnikom powieści obyczajowych z nutką kryminału czy thrillera psychologicznego. Marta Jednachowska udowodniła, że potrafi nie tylko pisać o emocjach, ale też budować napięcie i prowadzić fabułę w nieprzewidywalnym kierunku. To debiut, który zapowiada bardzo interesującą literacką drogę autorki – i na pewno warto będzie śledzić jej kolejne książki.

 

Recenzja napisana przez: Gosia Celińska

Moja ocena: 8/10

 

Wydawnictwo: Novae Res

literatura obyczajowa, romans

Data wydania: 2025-02-07

Liczba stron: 262

ISBN:  9788383734965


 

Kłamca - Steve Cavanagh

Kłamca - Steve Cavanagh

 


To już kolejna książka Cavanagha, którą polskiemu czytelnikowi proponuje wydawnictwo Albatros i którą miałam przyjemność przeczytać... Tak - przyjemność, bo Kłamca to lekka kryminalno-sensacyjna, czysta rozrywka.

Co nie znaczy, że jest słodko i różowo. Powieść ma swój tematyczny ciężar - spalenie żywcem, porwanie dla okupu - bywa brutalnie. Sam główny bohater jednak, ze swoim arsenałem sztuczek sprawnego kieszonkowca, budzi zaufanie i wprowadza u czytelnika poczucie bezpieczeństwa i sprawiedliwości.

Tym razem Eddie Flynn będzie zmuszony pomóc milionerowi odbić jego porwaną, nastoletnią córkę. Tyle, że zatroskany ojciec nie chce polegać na agentach FBI, którzy już tworzą plan przekazania pieniędzy za wolność młodej Caroline. Liczy na wsparcie i prawniczą wiedzę Flynna. I jako fanka serii muszę powiedzieć, że podejmuje dobrą decyzję.

Ogólnie seria Cavanagha to taka zagraniczna Chyłka na dopalaczach. Duża część akcji dzieje się na sali sądowej, autor zasypuje nas umowami, negocjacjami, kruczkami prawnymi. I wcale nie jest nudno. Akcja pędzi na złamanie karku i ledwo zaczniemy (skąd inąd króciutki) rozdzialik, już zabieramy się za następny.

Jedynym i głównym zarzutem do powieści jaki mam, jest fakt, że fabuła jest dość przewidywalna. Możemy się spodziewać rozwiązania głównej intrygi i choć Cavanagh wrzuca dodatkowe smaczki, które mogą zaskoczyć, tę oś historii, którą jestesmy w stanie, dzięki informacjom z książki, rozszyfrować - z łatwością odgadujemy.

Nie psuje to jednak zabawy z czytania. Jawi się przed nami lektura z typu czysto popularnej i nie ma sensu doszukiwać się w niej głębszych znaczeń (choć gloryfikuje pewne wartości, jak honor, przyjaźń itp.). 

Istotne dla dynamiki jest skupienie się na głównej akcji. Niby Flynn spędza czas z córką, ma jakieś życie 'obok' pracy, jest ono jednak wspomniane marginalnie. To ten typ, który poświęcił rodzinę dla sprawy... albo po prostu 'nie umiał w związki'. Nie odbiera mu to natomiast uroku, sprytu i sympatii czytelnika.

Słowem - nie spodziewajcie się ambitnej książki. To zwykła czytelnicza rozrywka, świetnie nadająca się na zbliżający się wielkanocny weekend czy plażę. Czysta zabawa niczym w Vegas. A co wydarzy się w Vegas... mocne 7/10.

Zachęcam do przeczytania recenzji poprzedniej powieści z Flynnem w roli głównej!


Zrecenzowała: zielony_motyl


Tytuł: Kłamca

Autor: Steve Cavanagh

Wydawnictwo: Albatros

Data wydania: 09.04.2025

Liczba stron: 446

ISBN: 9788383614526

Nie będę prezentem - Edyta Kene

Nie będę prezentem - Edyta Kene

 

Klub na Chmielnej, środek nocy. Trzech mężczyzn rozgrywa partię pokera. Karolowi Miłkowi, uzależnionemu od hazardu adwokatowi, nie idzie karta. W desperacji stawia na szali swoją żonę i… przegrywa.

Lena zostaje uprowadzona i zmuszona do spędzenia tygodnia z Miszą, trzydziestoletnim zawodnikiem podziemnych walk MMA. Mężczyźnie jest to jednak nie na rękę. Zamiast uczynić z niej swoją ofiarę, angażuje ją do… malowania ścian w swoim domu.

Lena stopniowo odkrywa, że za ostrymi komentarzami i szorstką osobowością Miszy kryje się coś więcej. Napięcie między nimi rośnie z każdym dniem, a gorące pragnienia oraz pożądanie przejmują nad nimi kontrolę. Jednocześnie Lena uświadamia sobie, do czego posunął się Karol i postanawia zakończyć swoje małżeństwo. Chce wreszcie zaznać spokoju oraz bezpieczeństwa – nie zdaje sobie sprawy, że skoro już raz przekroczyła próg mrocznego półświatka, nie tak łatwo będzie jej się od niego uwolnić.



„Nie będę prezentem” to debiutancka powieść Edyty Kene, która z impetem wkracza na rynek romansów mafijnych i od razu zaznacza swoją obecność wyrazistym stylem oraz niebanalnym pomysłem na fabułę. To historia, która z jednej strony zaskakuje kontrowersją, z drugiej – oferuje emocjonalną głębię i pełnokrwistych bohaterów. Już od pierwszych stron czytelnik zostaje wrzucony w świat pełen mroku, brutalności, ale też rodzących się uczuć i skomplikowanych relacji.

Główną bohaterką powieści jest Lena – młoda kobieta z trudną przeszłością, która wierzyła, że w małżeństwie z Karolem znajdzie ukojenie i bezpieczeństwo. Niestety, jej mąż okazuje się toksycznym hazardzistą, który dla kolejnej gry jest w stanie poświęcić wszystko – nawet swoją żonę. Ten szokujący punkt wyjścia, w którym Karol oddaje Lenę gangsterowi za długi, stanowi początek historii, która porywa czytelnika w wir wydarzeń nieprzewidywalnych i pełnych napięcia.

Misza, zawodnik nielegalnych walk MMA, początkowo przedstawiany jako brutalny i zimny typ spod ciemnej gwiazdy, bardzo szybko okazuje się postacią dużo bardziej złożoną. Pod twardą skorupą skrywa człowieka, który sam nosi blizny przeszłości i pragnie czegoś więcej niż przelotnej przygody. Relacja między Leną a Miszą rozwija się w burzliwy sposób – pełna jest nieufności, napięcia, ale i magnetycznego przyciągania. To właśnie ten kontrast czyni tę historię tak wciągającą.

Autorka świetnie wykorzystuje zabieg podwójnej narracji – rozdziały prowadzone naprzemiennie z perspektywy Leny i Miszy pozwalają czytelnikowi lepiej zrozumieć motywacje obu postaci, zagłębić się w ich emocje i śledzić wewnętrzne przemiany. To rozwiązanie nadaje historii dodatkowego wymiaru, a bohaterowie stają się przez to bardziej autentyczni.

Nie sposób nie wspomnieć o pozostałych elementach powieści – mrocznym świecie mafii, nielegalnych walkach, przemocy i wszechobecnym zagrożeniu. Kene nie boi się przedstawiać brutalności życia poza marginesem prawa, a jednocześnie nie popada w przesadę. Tło kryminalne nie przytłacza romansu, lecz skutecznie go uzupełnia, nadając całości odpowiednie tempo i atmosferę.

Sceny erotyczne w książce są gorące, namiętne, ale też – co istotne – dobrze wkomponowane w fabułę. Nie dominują one nad główną osią wydarzeń, lecz stanowią naturalne rozwinięcie relacji między bohaterami. Autorka potrafi balansować między zmysłowością a emocjonalną głębią, co zdecydowanie wyróżnia ją wśród innych debiutantów tego gatunku.

Ciekawym akcentem jest również postać Daro – drugoplanowy bohater, który z miejsca wzbudza zainteresowanie i zostawia po sobie ślad. Wielu czytelników (w tym ja) z chęcią przeczytałoby osobną historię poświęconą właśnie jemu. To dowód na to, jak dobrze autorka potrafi budować swoje postacie – nawet te, które pojawiają się na marginesie głównej opowieści.

Podsumowując – „Nie będę prezentem” to emocjonalna, dynamiczna i pełna napięcia powieść, która zaskakuje odważnym pomysłem i udanym wykonaniem. To książka dla czytelników, którzy lubią romanse z pazurem, mroczne klimaty, ale i bohaterów z krwi i kości. Edyta Kene udowodniła, że debiut może być silny, dojrzały i zostawić po sobie ogromne oczekiwania na kolejne powieści. Jeśli szukasz lektury, która nie pozwoli ci zasnąć – sięgnij po tę historię.

  

Recenzja napisana przez: Gosia Celińska

Moja ocena: 7/10

 

Wydawnictwo: Novae Res

literatura obyczajowa, romans

Data wydania: 2025-02-06

Liczba stron: 368

ISBN: 9788383735252