Dr Julie Smith - Otwórz gdy...

Dr Julie Smith - Otwórz gdy...


Sztuką budowania dobrej samodyscypliny jest rozpoczynanie małych rzeczy od jeszcze mniejszych kroków. Chcesz biegać w maratonach? W dowolnym momencie dnia ubierz spodnie do biegania. Chcesz malować wspaniałe obrazy? Weź kartkę, ołówek i narysuj kreskę. Czujesz, że do niczego się nie nadajesz, a czarne łapska depresji ściskają cię coraz mocniej? Prawdopodobnie powinieneś/powinnaś czym prędzej umówić się na wizytę do dobrego specjalisty, ale biorąc pod uwagę fakt, że w Polsce skorzystanie z jego usług „czym prędzej” to potężny oksymoron, zacznij od małego kroczka, po prostu „otwórz gdy…”

Psycholożka kliniczna, psychoterapeutka, ekspertka od zdrowia psychicznego i autorka bestsellerów, w tym: „Dlaczego nikt mi tego wcześniej nie powiedział?” przychodzi niczym plaster na skaleczenie, niczym gips na złamanie, niczym sen na zmęczenie. Jej „Otwórz gdy…” to fantastyczny poradnik oraz, jak oznajmia nam okładka: towarzysz na życiowe zwroty akcji.

Nigdy nie byłem zwolennikiem tego typu pozycji. Miałem przekonanie, że ci wszyscy superbohaterowie od zdrowia psychicznego, himeni od fizycznej tężyzny i pseudorzeźbiarze ludzkiego całokształtu, którzy posprzedawali swoje publikacje z upakowanymi tam oczywistymi oczywistościami w liczbie egzemplarzy większej niż populacja całej kuli ziemskiej są po prostu łasymi na kasę chytrymi lisami. Wszak nie kłamią przecież krzycząc do nas ze swoich książek: jeśli chcesz być zdrowy, jedz warzywa! Jeśli chcesz mieć dłuższy dzień, wstawaj wcześniej! Prawda? Dr Julie Smith nie różni się od nich w myśl oklepanych prawideł, ale… czytając jej listy do mnie w wydanej przez wydawnictwo Albatros, „Otwórz, gdy…” uświadomiłem sobie, że mimo tego, że przecież ja to wszystko wiem to i tak pewnych rzeczy nie zmieniam, trzymając się schematu, nie tworząc nowych nawyków. Dr Julie skłania mnie ku temu, aby właśnie zmieniać.

Każdy rozdział na wagę złota rozpoczyna cytat bardziej lub mniej znanej postaci, adekwatny do późniejszej treści. Następnie autorka kieruje do nas list, w którym subtelnie wyjaśnia dany temat, tworząc podłoże pod dalsze rozwinięcie. Nie jest to absolutnie nachalne. Dr Smith nie wchodzi z buciorami do naszego wnętrza, trąbiąc głośno: hej! Wiem, co czujesz! Teraz masz zrobić tak, żebyś nie czuł! Płać mi za poradę! Zamiast tego dostajemy przykłady, do których sami możemy się dopasować, jeżeli dany problem nas dotyczy, a wyposażeni przez samą autorkę w praktyczne narzędzia, czujemy się pewniej uświadamiając sobie, że całkiem sporo rzeczy nie wygląda tak groźnie patrząc z innej perspektywy. Idąc za słowami Carla Junga, „tam, gdzie jest twój strach, tam jest twoje zadanie”, które to słowa pojawiają się również w tym poradniku, odkryłem prawdziwe przesłanie autorki. To paradoks, ponieważ ona sama nie rozwiązuje za mnie problemu, nie podsuwa mi gotowych rozwiązań, ale pobudza mój umysł do przyjrzenia się danej sprawie w taki sposób, że, (o ironio!) rozwiązuje to większość problemów. Mimo tego, że nie zawsze mamy wpływ na to, żeby danej sytuacji uniknąć, to zawsze mamy wpływ na nasze jej postrzeganie. A to potęga sama w sobie.

Tej pozycji nie da się przeczytać od dechy do dechy i odłożyć na półkę. Tak mogą zrobić jedynie ci, których wszystkie problemy opisane w poradniku szerokim łukiem omijają. Zakładając nawet, że w ogóle istnieją tacy szczęściarze, po co mieliby w ogóle chwytać za tego typu poradnik? „Otwórz gdy” faktycznie skłania do otwierania za każdym razem gdy…

- trudno wytrzymać z innymi – kiedy porównujemy się do innych, a chcemy ćwiczyć asertywność i móc odnaleźć się w towarzystwie

- trudno wytrzymać ze sobą samym – kiedy jesteśmy dla siebie zbyt surowi, osądzamy się bez potrzeby, nie umiemy odnaleźć się w pędzącym świecie, mamy problemy z decyzyjnością

- trudno wytrzymać z własnymi uczuciami – kiedy zmagamy się z lękami, depresją, gdy czujemy się jak oszust, a wszystko wydaje się bezcelowe.

Traktując tę pozycję jako faktyczny poradnik i podręcznik, do którego mamy dostęp w każdej chwili, nie da się nie zapamiętać przekazywanej przez autorkę wiedzy, ale wiecie co? Nawet jeżeli nam to umknie, autorka powtórzy nam to w podsumowaniu każdego rozdziału. Gdyby i to okazało się niewystarczające, na końcu poradnika znajdziemy wyjęte z całej książki praktyczne porady takie, jak ćwiczenia oddechowe i ucieczki myślowe. Nie pozostaje zatem nic innego jak zabierać tego towarzysza, a raczej towarzyszkę w każdą podróż, gdziekolwiek jesteśmy i zaglądanie do niej tak często, jak tylko potrzebujemy. Być może po wielu miesiącach, a może i latach okaże się, że specjalista, do którego zapisaliśmy się kilka miesięcy bądź lat wstecz nie jest nam już potrzebny?

Pozwólcie, że podsumuję wszystko słowami Marka Aureliusza, który otwiera niejako całą tę pozycję:

„Dąż więc do końca, a odrzuciwszy próżne nadzieje, przyjdź sam sobie z pomocą, dopóki można, jeżeli cię los własny obchodzi”

Ode mnie 10/10

P.S. Dr Julie Smith prowadzi równie sympatyczny i odkrywczy kanał na YouTube. Warto odwiedzić, gdyby nie wszystkim (nad czym ubolewam) w XXI wieku było po drodze ze słowem pisanym.


AUTOR: Julie Smith

TYTUŁ: Otwórz gdy...

GATUNEK: Poradnik

DATA WYDANIA: 04.06.2025r

LICZBA STRON: 384

WYDAWNICTWO: Albatros

ISBN: 9788383616377

OCENA: 🌟🌟🌟🌟🌟🌟🌟🌟🌟🌟 (10/10)

PoważnieNiepoważny

"Under your spell" Laura Wood

"Under your spell" Laura Wood

Od czasu do czasu lubię przeczytać lekki romans, który zapewni mi odrobinę uśmiechu i może nieco przewidywalną historię. Z taką myślą sięgnęłam po Under your spell Laury Wood, niedawną premierę od Wydawnictwa Albatros i się nie zawiodłam. Zapraszam na kilka słów o tej sympatycznej książce.



Wydawać by się mogło, że życie Clemmie Monroe, głównej bohaterki Under your spell, to katastrofa – właśnie rozstała się chłopakiem, który, jak się okazało, ją zdradzał, a na dodatek wkrótce straci pracę i mieszkanie. Na pomoc przychodzą jej jednak jej siostry, które wpadają na pomysł, żeby odprawić szczególny rytuał magiczny z czasów nastoletnich – zaklęcie na rozstanie – który okazuje się początkiem niesamowitej przygody. Clemmie spotyka przystojniaka, z którym zalicza przygodę na jedną noc, a na dodatek dostaje pracę, która dla wielu byłaby spełnieniem marzeń: ma na sześć tygodni zamieszkać na odludziu ze słynnym gwiazdorem, rockmenem Theo Eliottem i pilnować, żeby w końcu przygotował materiał na nową płytę. Co może pójść nie tak?

Zapewne już po opisie możecie się domyślić, dokąd zmierza ta historia i… się nie pomylicie, choć autorka zadbała, żeby po drodze do wielkiego finału pojawiło się trochę humoru, cała masa uroku i szczypta magii (w końcu tytuł zobowiązuje!) i kilka drobnych zaskoczeń, ale też postanowiła wpleść w tle nieco poważniejsze tematy, jak brak prywatności, z powodu którego cierpią znane osoby, czy lęki, które mogą sparaliżować całe życie. Mimo przewidywalności, całą tę powieść czyta się z uśmiechem, choć czasem zaprawionym współczuciem dla trudności dotykających bohaterów, a towarzysząca tej historii muzyka tylko dodaje jej specyficznego uroku.

Zarówno Clemmie, jak i Theo, to postacie typowe dla powieści obyczajowych i romansowych. Ona jest nieogarnięta i nieco głupiutka, a przy tym pełna lęku przed zmianami i mająca trudne relacje z ojcem. On to gwiazdor, który ma problem z napisaniem piosenek na nową płytę, czuje się też przytłoczony negatywnymi skutkami popularności. Autorka wyjątkowo zręcznie i życiowo zbudowała chemię między tymi bohaterami, umożliwiając im, nie tylko poznanie się w czasie tego wspólnego pobytu w odludnym miejscu, ale też odkrycie samych siebie.

Głównym bohaterom towarzyszy kilka postaci pobocznych, wśród których na pierwszy plan wychodzą Serena i Lil, siostry Clemmie. Całą trójkę łączy szczególna więź, bowiem już okoliczności ich narodzin były nietypowe, a to, w jakim środowisku się wychowały spowodowało, że są właściwie nierozłączne. Podoba mi się sposób, w jaki autorka opisała tę siostrzaną relację, w której widać miłość, ale i przyjaźń między całą trójką, to, jak się wspierają i sobie pomagają, nawet jeśli są tak różne i nie zawsze się zgadzają. 

Under your spell to lektura idealna na lato – lekka, bezpretensjonalna, pełna uroku i specyficznego humoru, dynamiczna, a nawet, choć w większości dość przewidywalna, to serwująca czytelnikowi też kilka zaskoczeń. To powieść, która wciąga i wzbudza emocje, przez co naprawdę trudno się od niej oderwać i to tak, że mimo jej sporej objętości, udało mi się przeczytać ją w dwa dni. Ta powieść to świetny materiał na sympatyczną komedię romantyczną, w której znaczącą rolę gra muzyka. Polecam, na urlop, wakacje, czy długie letnie wieczory! 

Tytuł: Under your spell
Autor: Laura Wood
Tłumaczenie: Małgorzata Stefaniuk
Data wydania: 2025-06-04
Wydawca: Wydawnictwo Albatros
Liczba stron: 447
ISBN: 978-83-8361-524-0

Autorka recenzji: Aga K.

Love Cake - Iwona Ostaszewska

Love Cake - Iwona Ostaszewska

George, troskliwy i bogaty ojciec Mariki, zrobi wszystko, by chronić swoją jedyną córkę. Ona jednak za wszelką cenę chce wyrwać się spod jego surowego nadzoru. Kolejni ochroniarze, zmęczeni jej prowokacjami, szybko rezygnują.

Gdy na ich miejsce przychodzi Kay, Marika postanawia, że i jego zmusi do odejścia. Nie wie jednak, że ten młody, zdeterminowany chłopak nie może sobie pozwolić na porażkę i, niezależnie od wszystkiego, nie zamierza się poddać.

Oboje są uparci i nieustępliwi. Stopniowo ich rywalizacja zaczyna jednak przeradzać się w pełną uczuć i namiętności zażyłość. To właśnie ona skłania ich do podjęcia drastycznej w skutkach decyzji: Marika i Kay uciekają na Sycylię, przekonani, że mogą zostawić wszystko za sobą.

Nie zdają sobie sprawy z tego, że z każdej strony otaczają ich śmiertelnie niebezpieczne tajemnice. A takie ciągną się za ludźmi, dopóki nie zbiorą żniwa.




„Love Cake” Iwony Ostaszewskiej to książka, która zaskakuje pod wieloma względami. Choć na pierwszy rzut oka wydaje się klasycznym romansem z wątkiem ochroniarza i zbuntowanej córeczki bogatego tatusia, szybko okazuje się, że mamy do czynienia z czymś znacznie bardziej złożonym. Ta historia, z pozoru lekka i przewidywalna, niesie ze sobą nie tylko emocjonalny rollercoaster, ale też sporą dawkę napięcia i sensacji, której nie spodziewałby się nikt po słodkim tytule.

Główna bohaterka, Marika, to dziewczyna, która zna swoją wartość i nie boi się prowokować. Z jednej strony rozkapryszona, z drugiej – pełna lęków i ukrytej potrzeby niezależności. Jej relacja z ojcem, pozornie opiekuńcza, nosi w sobie cień kontroli, a kolejne próby „ujarzmienia” jej przez wynajętych ochroniarzy kończą się zawsze tak samo – ucieczką tych nieszczęśników. Dopiero pojawienie się Kaya zmienia zasady gry.

Kay to postać na pozór spokojna, wyważona, z jasnym celem – zarobić na leczenie ojca. Ale im dłużej przebywa z Mariką, tym bardziej sam traci grunt pod nogami. Jego wewnętrzne konflikty i tajemnice dodają mu głębi i czynią go wiarygodnym bohaterem. Między nim a Mariką rodzi się napięcie, które z czasem przeradza się w silne uczucie. I choć można mieć zastrzeżenia co do tempa, w jakim rozwija się ta relacja, nie sposób odmówić im chemii.

Fabuła książki zdecydowanie zasługuje na uwagę. Zaczyna się niewinnie, wręcz schematycznie, ale z każdym rozdziałem nabiera rozpędu. Elementy sensacyjne i rodzinne tajemnice sprawiają, że trudno się od niej oderwać. Ucieczka na Sycylię, ścigająca ich przeszłość, niejasne motywy działań ojca Mariki – to wszystko tworzy wartką opowieść z elementami thrillera. Ostaszewska udowadnia, że romans nie musi być jednowymiarowy, a uczucie może rodzić się w cieniu prawdziwego zagrożenia.

Styl pisarski autorki jest lekki i przystępny, co sprawia, że książkę czyta się bardzo szybko. Zdarzają się jednak momenty, w których narracja bywa zbyt ekspozycyjna – zamiast pokazywać emocje, opisuje je wprost, co może nieco osłabić przekaz. Czasem brakuje też głębszego zanurzenia w psychologię postaci – ich emocje są zaznaczone, ale rzadko kiedy rozwinięte tak, by czytelnik mógł poczuć je w pełni.

Jednym z mocniejszych elementów „Love Cake” jest jednak umiejętnie zbudowane napięcie. Kiedy już historia się rozkręci, trudno się oderwać. Tajemnice, niedopowiedzenia, stopniowe odkrywanie prawdy – wszystko to sprawia, że książka trzyma w napięciu do ostatnich stron. Zakończenie zaskakuje i zostawia czytelnika z uczuciem niedosytu – w pozytywnym sensie.

Nie sposób nie wspomnieć o tytule – „Love Cake” brzmi jak coś lekkiego, romantycznego, wręcz cukierkowego. Tymczasem pod tą słodką warstwą kryje się o wiele bardziej gorzki smak. Autorka zderza młodzieńcze marzenia z brutalnością dorosłego życia, pokazując, że nie każda historia miłosna musi kończyć się jak w bajce.

Podsumowując – „Love Cake” to romans z pazurem, który potrafi zaskoczyć i wciągnąć. Choć nie jest pozbawiony mankamentów, takich jak zbyt szybki rozwój relacji czy momentami uproszczona narracja, nadrabia fabułą, klimatem i ciekawym połączeniem gatunków. To książka, którą warto przeczytać, jeśli szukacie historii nieoczywistej, z elementami napięcia i niejednoznacznymi bohaterami. Idealna na wieczór, który ma przynieść trochę emocji i refleksji.


 Moja ocena: 7/10

Recenzja napisana przez: Gosia Celińska

 

Wydawnictwo: Novae Res

literatura obyczajowa, romans

Data wydania: 2025-04-29

Liczba stron: 340

ISBN: 9788383737706

Książka, której nie napisałem - Mariusz Obiedziński

Książka, której nie napisałem - Mariusz Obiedziński

 

Jeśli wskazówki stały się niewidoczne, to nie znaczy, że czas się zatrzymał.

Czy wewnętrzne demony mogą przybrać ludzką postać? A jeśli tak… czy potrafią stać się przyjaciółmi kogoś, kogo dotąd dręczyły?

Dlaczego w dorosłym mężczyźnie wciąż tkwi dziecko? Co wydarzyło się w jego przeszłości, że ufa jedynie własnym snom?

A może wszyscy, bez wyjątku, jesteśmy trochę… nienormalni?

„Książka, której nie napisałem” to zbiór ośmiu niezwykłych historii z metafizycznymi wątkami w tle. Tutaj nawet niepozorna filiżanka może skrywać jakieś znaczenie, a imiona – rzadkie i uderzająco oryginalne – determinują osobowość bohaterów.

W tej rzeczywistości postaci łamią schematy, ignorują ustalone reguły oraz wybierają nieoczywiste drogi. Nie sposób przewidzieć ich kolejnego ruchu, bo… najczęściej dla nich samych jest on zaskakujący.





„Książka, której nie napisałem” Mariusza Obiedzińskiego to literacka układanka złożona z ośmiu opowiadań, które – choć formalnie rozdzielone – tworzą spójną mozaikę tematów metafizycznych, psychologicznych i filozoficznych. To pozycja dla tych, którzy w literaturze szukają czegoś więcej niż tylko rozrywki. Opowieści tu zawarte to nie linearne historie z prostym początkiem i końcem, ale raczej szkice emocji, obrazów i wewnętrznych rozterek, które odbijają się echem w duszy czytelnika.

Już sam tytuł książki sugeruje, że mamy do czynienia z czymś przewrotnym – czymś, co niby nie zostało napisane, a jednak istnieje. To ironiczne podejście do narracji znajduje swoje odbicie w całej strukturze książki. Autor konsekwentnie unika utartych schematów – nie tłumaczy, nie podpowiada, nie prowadzi za rękę. Czytelnik zostaje wrzucony w sam środek opowieści i zmuszony do odnajdywania sensów samodzielnie, między wierszami.

Bohaterowie tych opowieści – najczęściej mężczyźni – to ludzie z bagażem doświadczeń, zmagający się z samotnością, utratą, niezrozumieniem czy rozczarowaniem. Ich codzienność miesza się z wizjami, snami i halucynacjami, przez co trudno ocenić, co jest prawdą, a co jedynie projekcją ich emocji. W jednej z historii przedmiotem analizy staje się zwykła filiżanka, w innej – senny dialog z wewnętrznym demonem, który okazuje się być jedynym towarzyszem bohatera. Imiona postaci są nieoczywiste, a ich wybór zdaje się odzwierciedlać charakter i przeznaczenie danej osoby.

Obiedziński nie unika tematów trudnych – porusza kwestie choroby psychicznej, pustki egzystencjalnej, rozpadu tożsamości, a nawet krytyki społecznej czy politycznej. Choć tekst przesiąknięty jest melancholią, nie brakuje w nim także subtelnej ironii i specyficznego poczucia humoru, które sprawiają, że nawet najcięższe wątki zyskują lekkość. To humor raczej refleksyjny niż komediowy – przypomina uśmiech człowieka, który wie więcej, niż mówi.

Narracja jest nieliniowa, fragmentaryczna i często celowo dezorientująca. Zdarza się, że jedno zdanie niesie w sobie większy ładunek emocjonalny niż cała strona klasycznej prozy. Autor rezygnuje ze zbędnych opisów na rzecz symboli i niedopowiedzeń. Styl pisania Obiedzińskiego można porównać do pracy malarza, który zamiast przedstawiać rzeczywistość realistycznie, woli budować nastroje i emocje za pomocą barw, plam i światłocienia.

Choć nie wszystkie opowiadania są równie silne i nie każde pozostawia po sobie taki sam ślad, całość broni się oryginalnością i literacką dojrzałością. To książka, której nie czyta się na raz – raczej wraca się do niej, przemyśliwuje, rozważa różne interpretacje. Niektóre teksty są liryczne i nastrojowe, inne mroczne i niemalże duszne. Każde z nich dotyka innego aspektu ludzkiej egzystencji.

To lektura wymagająca skupienia, cierpliwości i otwartości na to, co nieoczywiste. Nie zadowoli tych, którzy szukają szybkiej akcji i jednoznacznych rozwiązań. Ale ci, którzy cenią literaturę skłaniającą do refleksji, z pewnością odnajdą w niej coś dla siebie – może nawet cząstkę siebie samego.

„Książka, której nie napisałem” to przykład współczesnej prozy, która nie boi się zadawać pytań bez odpowiedzi. To lustro, w którym odbija się nie tylko bohater, ale i czytelnik. Zdecydowanie warto dać jej szansę – nie po to, by odnaleźć wszystkie odpowiedzi, ale by nauczyć się inaczej je zadawać.


 Moja ocena: 9/10

Recenzja napisana przez: Gosia Celińska

 

Wydawnictwo: Novae Res

literatura obyczajowa, romans

Data wydania: 2025-04-28

Liczba stron: 556

ISBN: 9788383738024

 

Koszmar w Szkole na Wzgórzu - Karolina Orlecka

Koszmar w Szkole na Wzgórzu - Karolina Orlecka

 

Miejsca, które wydają się idealne, skrywają najstraszniejsze sekrety

Poukładane życie jedenastoletniej Gabrysi pęka w szwach, gdy jej rodzice podejmują decyzję o rozwodzie. Dziewczynka myśli, że gorzej już być nie może, ale wtedy dowiaduje się, iż wkrótce zacznie naukę w placówce z internatem.

Początkowa niechęć Gabrysi do zmiany stopniowo ustępuje nadziei, że w nowym otoczeniu uda jej się zdobyć przyjaciół, których nigdy nie miała. Tym bardziej, że Szkoła na Wzgórzu, do której ma trafić, szczyci się programem dopasowanym do potrzeb uczniów. Po dotarciu na miejsce Gabrysia szybko się orientuje, że dzieje się tam coś niepokojącego…

Jej koleżanki i koledzy zachowują się jak „nieludzkie istoty” pozbawione uczuć. Gabrysia, motywowana obawami, postanawia odkryć, jaką tajemnicę skrywają mury Szkoły na Wzgórzu – nie zdaje sobie sprawy, że niebezpieczeństwo czyha także na nią…



Przyznam, że „Koszmar w Szkole na Wzgórzu” Karoliny Orleckiej to lektura, która pozostawia po sobie mieszane, ale głęboko zapadające w pamięć wrażenie. Autorka, debiutująca w literaturze dziecięcej, porusza temat trudny – rozwód rodziców i przymusowa zmiana otoczenia – a rozgrywa całą historię w zaledwie 130 stronach. I choć fabuła wydaje się obiecująca, realizacja momentami nie dorasta do potencjału zapowiedzi.

Główna bohaterka, jedenastoletnia Gabrysia, wpada w wir zdarzeń silnie nacechowanych emocjonalnie. Jej rodzice rozstają się, a ona trafia do renomowanej szkoły z internatem. Początkowo pełna obaw, z czasem znajduje w sobie odwagę, by stawić czoła niepokojom, które narastają w szkolnych murach. Świetnie oddane są uczucia straty, samotności i nadziei – Gabrysia to bohaterka, z którą łatwo się utożsamić i której losy wzbudzają autentyczne emocje.

Budowanie atmosfery grozy działa tylko częściowo – uczniowie zachowują się jak roboty, co z jednej strony wzbudza niepokój, ale z drugiej – niektóre sceny wypadają zbyt płasko, bez głębszego zanurzenia w tajemniczość sytuacji. Dla młodszych czytelników niewielka objętość i dynamiczne tempo to zdecydowany atut, jednak starsi mogą poczuć niedosyt, zwłaszcza jeśli liczą na intensywniejsze napięcie i rozwinięcie wątków.

Mocną stroną opowieści jest język – lekki, a jednocześnie sugestywny, co sprawia, że lektura stanowi prawdziwą przyjemność i pozwala zanurzyć się w fabule jak w dziecięcym śnie. Autorka zna swoich młodych odbiorców – porusza tematy samotności, relacji rówieśniczych i potrzeby przynależności, co dodaje książce głębi i wartości edukacyjnej.

Niestety, konstrukcja postaci drugoplanowych pozostawia sporo do życzenia. Brakuje im wyrazistości, a niektórzy bohaterowie pojawiają się jedynie po to, by wypełnić narracyjne luki. Gdyby autorka zdecydowała się nieco rozbudować historię, mogłaby stworzyć pełniejszy obraz emocjonalny zarówno Gabrysi, jak i jej szkolnego otoczenia.

Tajemnica szkoły na wzgórzu – potencjalnie najmocniejszy element fabularny – nie została wykorzystana do końca. Choć intryga istnieje, rozwija się zbyt szybko i momentami wydaje się zbyt uproszczona. Brakuje stopniowania napięcia, przez co finał – choć zaskakujący – nie wybrzmiewa z należytą siłą.

Na uwagę zasługuje jednak przemyślana symbolika – szkoła, do której trafiają dzieci „kłopotliwe” lub zaniedbane przez dorosłych, staje się metaforą odrzucenia, ale też przestrzenią do budowania własnej tożsamości. To smutne, ale potrzebne przesłanie, które może skłonić młodszych czytelników do refleksji, a starszych – do rozmowy z dziećmi o ich uczuciach.

„Koszmar w Szkole na Wzgórzu” to książka niedoskonała, ale wartościowa. Z pewnością znajdzie swoich fanów wśród dzieci w wieku 9–12 lat, które poszukują w literaturze nie tylko przygody, ale też elementu tajemnicy i przestrzeni do identyfikacji z bohaterem. Dla dorosłego czytelnika będzie to raczej lekka i przewidywalna lektura, ale z pewnością niepozbawiona uroku.


Recenzja napisana przez: Gosia Celińska

Moja ocena: 5/10

 

Wydawnictwo: Novae Res

Data wydania: 2025-04-25

Liczba stron: 130

ISBN: 9788383737270

 


 

Edward Ashton - Mickey 7

Edward Ashton - Mickey 7



Mickey 7 – pierwszy tom cyklu Mickey 17 autorstwa Edwarda Ashtona. Z filmowej okładki, którą po części zawdzięczamy Bong Joon-Ho – reżyserowi odpowiedzialnemu za film na motywach tejże powieści – patrzy na nas obsadzony w głównej i za razem tytułowej roli Robert Pattison. Wymienialny. Czyli ktoś, kto ginie, żeby przeżyć mógł ktoś. Cyferka przy imieniu oznacza wersję, którą nowoczesna technologia „powołała do życia na nowo” po śmierci wersji poprzedniej. Zatem ten patrzący na nas z okładki to raczej nie Mickey1, ani Mickey2, gdyż sprawia wrażenie ze śmiercią całkiem oswojonego.

Po co to całe zabijanie i ożywianie kolejnych Mickeyów? Ano po to, żeby człowiek zniszczywszy do reszty planetę, na której żyje, mógł do woli niszczyć kolejne w całym wielkim wszechświecie pod pretekstem konieczności kolonizacji. W powieści jako ofiara ludzkiej kolonizacji wybrany zostaje Niflheim. Jako, że pierwszym zadaniem w przypadku nowej kolonii jest stwierdzenie czy w miejscowej mikrobiocie jest coś, co może stanowić zagrożenie dla ludzkiego zdrowia, Mickey zostaje poddany paru próbom wytrzymałościowym. Po serii sukcesów, kolejna wersja Mickeya podczas jednej z rutynowych ekspedycji ginie (choć bardziej pasuje tu określenie – gubi się, bo nadal żyje). Jako, że „życie” wymienialnego jest o wiele mniej cenne od życia reszty załogi, jego siódma wersja zostaje automatycznie spisana na straty, a do funkcjonowania włączona wersja ósma. I tu rodzi się problem stanowiący główny wątek powieści. Obie wersje się spotykają. Obie wersje wiedzą, że muszą to ukrywać przed całą resztą, ponieważ zwielokrotnienie wymienialnych jest surowo zabronione. Czy obie wersje mogą współpracować?

Pod względem fabularnym, Mickey 7 to literacka kiszka, która zasługuje tylko na dwa plusiki. Pierwszy za pomysł transferu umysłu do innych cielesnych powłok, ponieważ to coś, co intrygowało mnie od zawsze. Drugi za dokładne wyjaśnienie skąd wzięły się poszczególne elementy składowe tej fantastycznej historii, co skierowało losy załogantów w taki, a nie inny sposób i wreszcie, dlaczego Mickey Barnes stał się wymienialnym, ponieważ raczej nikt o zdrowych zmysłach sam nie zgłosiłby się do pracy na takim stanowisku. Poza tym rolę głównego bohatera sprowadzono tu do zwykłego tamagotchi. Czytamy, jak je, pije, śpi, a jak umrze to przecież można go zresetować. Wieje nudą. A mogło nie wiać.

Całe szczęście Mickey 7 to dylematy wychodzące poza tę nudną fabułę. Na przykład paradoks polegający na tym, że taki wymienialny jest jednocześnie nic nie wartą wielorazową powłoką treningową do badania zagrożenia, dlatego próżno tu szukać szacunku do jego osoby, ale z drugiej strony to przecież jedyna wielorazowa powłoka treningowa do badania zagrożenia, zatem element ważny i obligatoryjny w myśl kolonizacji nowych planet.

Kolejne pytania, które warto postawić przy okazji obcowania z tą lekturą to gdzie kończy się dusza, a zaczyna technologia? Czy jedyna ludzka wersja Mickeya to Mickey Barnes z krwii i kości nie wytworzonych w laboratorium, a każda kolejna to jedynie rezultat wielu lat pracy wielkich umysłów? Czy wiedząc, że po śmierci odrodzimy się na nowo z takim samym wyglądem oraz umysłem, daje nam ciche przyzwolenie na traktowanie aktu odbierania życia jako czegoś normalnego? Czy poświęcenie jednostki (w tym przypadku zrobienie z niej wymienialnego) w myśl większego dobra (w tym przypadku stworzenie gruntu pod „kiełkowanie” nowej cywilizacji) jest humanitarne? Przenosząc tę fikcję z kart powieści do rzeczywistości, czy nadejdzie kiedyś czas, w którym na świecie będzie kilkaset miliardów ludzi, ale żadnej duszy?

Mickey 7 to także historia o tym, jak można dosłownie stanąć z boku, żeby popatrzeć na siebie z perspektywy trzeciej osoby i dostrzec to, co być może było dla nas niedostrzegalne do tej pory. Zastanawiam się, czy gdyby każdy z nas mógł popatrzeć na siebie tak, jak Mickey 7 na swoją ciut późniejszą wersję, urwałby sobie głowę, czy jednak się tolerował. Mogłoby to stanowić w pewnym sensie całkiem dobrą formę terapii, kto wszakże zna nas lepiej niż nasz rozmówca, czyli my sami?

Ode mnie 6/10 choć z potencjałem nawet na 8/10. Niewykorzystanym niestety.

AUTOR: Edward Ashton

TYTUŁ: Mickey 7

GATUNEK: Fantasy, science-fiction

DATA WYDANIA: 15.04.2025r

LICZBA STRON: 328

WYDAWNICTWO: Zysk i S-ka

ISBN: 9788383355412

OCENA: 🌟🌟🌟🌟🌟🌟★ (6/10)

PoważnieNiepoważny

 

W kręgu śmierci - Jarosław Kulka

W kręgu śmierci - Jarosław Kulka

 

Przeszłość nie zna litości. Zawsze znajdzie sposób, by wrócić.

Bartek miał osiem lat, gdy jego rodzice zostali brutalnie zamordowani. Sprawca – gangster znany jako Tygrys – zginął podczas policyjnej obławy. Młody chłopak starał się porzucić myśli o zemście – dzięki wsparciu dziadków ukończył szkołę i wyjechał na studia do Anglii. Tam zaczął pracę nad doktoratem, a nawet zakochał się w cudownej dziewczynie. Nie spodziewał się, że przeszłość wróci do niego jak bumerang i zburzy dopiero co odzyskany spokój.

Już wkrótce Bartek będzie musiał zdecydować, jak daleko się posunie, by ochronić siebie oraz swoich bliskich… Bo choć nie chce w to wierzyć, wszystko wskazuje na to, że Tygrys wciąż żyje – i jest gotów, by dokończyć swoje przerwane przed laty krwawe dzieło.




„W kręgu śmierci” autorstwa Jarosława Kulki to debiut, który zaskakuje dojrzałością narracji i świetnie wyważonym tempem akcji. Książka łączy elementy thrillera i kryminału, oferując czytelnikowi nie tylko klasyczne motywy zemsty i powracającej przeszłości, ale też głębszą refleksję nad tym, jak trauma dzieciństwa może kształtować dorosłe życie. To historia, w której mrok przeszłości nieustannie walczy z pragnieniem spokojnej przyszłości.

Głównym bohaterem powieści jest Bartek – młody mężczyzna, który jako dziecko przeżył tragedię: brutalne morderstwo rodziców. Dzięki wsparciu dziadków potrafił odbudować swoje życie, wyjechać na studia do Anglii i znaleźć miłość. Jednak jak to w dobrych thrillerach bywa – demony przeszłości powracają. Tygrys, gangster odpowiedzialny za śmierć jego rodziny, najprawdopodobniej wciąż żyje. A Bartek musi zdecydować, jak daleko się posunie, by ochronić siebie i najbliższych.

Powieść od samego początku wciąga – mamy tu dynamiczny prolog i szybką zmianę perspektywy z przeszłości na teraźniejszość. Dzięki temu zabiegowi autor nie pozwala czytelnikowi się nudzić. Wydarzenia z przeszłości są konsekwentnie wplecione w rozwój akcji, co wzmacnia napięcie i nadaje historii głębi. Kulka nie idzie na skróty – ukazuje emocje, wewnętrzne rozterki Bartka, jego gniew, lęk, determinację i wątpliwości.

Ciekawie zarysowano także tło społeczne i obyczajowe – wątki zagranicznego życia Bartka, relacji rodzinnych, czy miłości, która może być jednocześnie azylem i słabością. Autor dobrze balansuje między akcją a chwilami refleksji, unikając przesadnego dramatyzmu. Dialogi są naturalne, a opisy nieprzegadane, co sprawia, że książkę czyta się bardzo płynnie.

Nieco gorzej wypadają postaci drugoplanowe, zwłaszcza kobiece. Choć pojawiają się w istotnych momentach, brakuje im głębi – często pełnią raczej rolę tła lub katalizatora dla decyzji głównego bohatera. Szkoda, bo przy bardziej zniuansowanym podejściu mogłyby znacząco wzbogacić fabułę.

Mimo to, napięcie utrzymuje się do ostatnich stron. Autor zręcznie prowadzi czytelnika przez kolejne etapy śledztwa, podsuwając tropy, myląc ścieżki, a na końcu oferując satysfakcjonujące, choć nie do końca przewidywalne rozwiązanie. Książka nie epatuje przemocą, choć nie unika brutalnych scen – są one jednak dobrze umotywowane fabularnie i nie rażą nadmiarem.

„W kręgu śmierci” to propozycja dla miłośników mrocznych historii z psychologiczną nutą. Nie jest to kryminał z klasycznym detektywem, lecz opowieść o człowieku, który zostaje zmuszony do konfrontacji z przeszłością i samym sobą. To thriller, który potrafi trzymać w napięciu, ale też zmusza do refleksji nad tym, jak długo można uciekać przed własną historią.

Debiut Jarosława Kulki zdecydowanie zasługuje na uwagę – to przemyślana i dobrze skonstruowana powieść, która może trafić zarówno do fanów akcji, jak i tych, którzy szukają w literaturze czegoś więcej niż tylko rozrywki. Mam nadzieję, że autor nie poprzestanie na tej jednej historii – potencjał do stworzenia kolejnych, równie mocnych książek, bez wątpienia ma.

 

 Recenzja napisana przez: Gosia Celińska

Moja ocena: 7/10

 

Wydawnictwo: Novae Res

kryminał, sensacja, thriller

Data wydania: 2025-04-24

Liczba stron: 378

ISBN: 9788383737522