Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Rebis. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Rebis. Pokaż wszystkie posty
Ray Bradbury - 451° Fahrenheita - autoryzowana adaptacja Tima Hamiltona

Ray Bradbury - 451° Fahrenheita - autoryzowana adaptacja Tima Hamiltona


Wiedzieliście, że 451o Fahrenheita to w zaokrągleniu ok. 506o Kelwina, a to równa się, (również w zaokrągleniu) 232o Celsjusza? To temperatura bardzo zbliżona do tej, która panowała w Chorwacji podczas mojego w niej pobytu, kiedy to miałem okazję poczytać wznowienie powieści Raya Bradbury’ego z 1953 roku tym razem w adaptującej się do czasów obecnych wersji – komiksowej, bądź jak kto woli – powieści graficznej, nad którą pieczę sprawował Tim Hamilton. (W Chorwacji wtedy nie panowała oczywiście taka temperatura, ale w czasach, kiedy nawet na butelce domestosu trzeba pisać o tym, żeby go nie pić, powinienem wyraźnie zaznaczać sarkastyczne dygresje aby być lepiej zrozumianym).

Taka temperatura wystarczyłaby spokojnie do stopnienia np. cyny, ale możliwe, że tytuł powieści jest taki, a nie inny ze względu na fakt, iż w kontekście fabuły, 451o Fahrenheita uważane jest za najdokładniejszą temperaturę, w jakiej spala się… papier.

Nie wiem po co Wam ta wiedza, ale w kontekście świata przedstawionego przez Bradbury’ego, mogłaby Was kosztować nawet życie. W czasach, kiedy zawód strażaka nabrał zupełnie pejoratywnego znaczenia, w przypadku pożaru już nie dzwoni się do straży pożarnej, ponieważ to właśnie straż pożarna ów pożar wywołuje. W myśl twierdzenia: „mniej wiesz, lepiej śpisz” zdecydowanie łatwiej tobą rządzić. Dlatego specjalnie powołane do jednego zadania jednostki strażaków zaraz po otrzymaniu zgłoszenia prawdopodobnego popełnienia przestępstwa czytelniczego, jadą na miejsce zbrodni i łapiąc czytającego delikwenta na gorącym (o ironio!) uczynku, palą jego literacki dobytek, nierzadko razem z nim samym. Jednym z takich oprawców jest główny bohater powieści – Guy Montag, który na zaledwie 160 kartach tej autoryzowanej adaptacji dokonuje swojej przemiany. Po krótkim i zupełnie przypadkowym spotkaniu z tajemniczą Klarisą, zaczyna zadawać pytania, które dotychczas raczej go nie dręczyły. Odpowiedzi na wiele z nich wydają się być zakopane w surowo zakazanych w tym dystopijnym świecie książkach…

Słowa niejakiego Beatty’ego w momencie, w którym odwiedza rzekomo chorego Montaga w jego domu i zdradza tajemnice źródła ich strażackiego obowiązku powinny być cytowane w jakimś jednym wybranym dniu w roku, z którego uczynimy święto 451o Fahrenheita.

„Niegdyś książki przemawiały do niewielu ludzi, rozproszonych tu i ówdzie. Mogli sobie pozwolić na odrębność. Świat był obszerny. Ale potem świat stał się pełen oczu, łokci i ust. Poczwórny wzrost zaludnienia. Filmy, audycje radiowe, czasopisma i książki zniżyły się do poziomu jakiegoś normatywu na proszek puddingowy. Wyobraź sobie, że wyświetlasz film. Człowiek XIX stulecia ze swymi końmi, psami, powozami, powolnym tempem. Potem w dwudziestym stuleciu nastaw aparat na szybsze tempo. Książki się skraca. Streszczenia. Wszystko zmierza do błyskawicznego zakończenia. Klasyki obcina się, by tekst zmieścił się na szpalcie, której przeczytanie zajmuje dwie minuty. Polityka? Jedna szpalta, dwa zdania. Więcej sportu dla każdego, więcej zespołowego ducha, radości, a człowiek nie potrzebuje myśleć, co? Umysł chłonie coraz mniej. Weźmy teraz mniejszości w naszej cywilizacji. Uważaj, żebyś nie dotknął czymś sympatyków psów, kotów, doktorów, mormonów, Szwedów, brooklińczyków, mieszkańców Meksyku. Pisarze przestali pisać. Czasopisma stały się przyjemną mieszanką waniliowej tapioki. Książki, jak mówili ci cholerni snobistyczni krytycy, były jak brudne mydliny. Nic dziwnego, że nikt nie chciał kupować książek. Publiczność wiedząc, czego jej potrzeba pozwoliła przeżyć tylko książkom z komiksami”

Czy te słowa nie są tak bardzo aktualne w XXI wieku? Chcemy wszystko na teraz, wszystko szybko. Po co czytać książkę grubą na 600 stron, skoro można przeczytać jej kilkunastostronicowe streszczenie? Po co czytać kilkunastostronicowe streszczenie, skoro można obejrzeć film na jej podstawie? Po co oglądać film na podstawie książki, skoro można w ogóle z tym tematem nie obcować? Przecież jest tyle śmiesznych filmików na TikToku, tyle fajnych fotek na Instagramie, tyle przyjemnych gier na telefonie. Sami dajemy się programować nie będąc nawet tego świadomi. Za garstkę frajdy oddajemy swoją wolność, a na każde odmienne od naszego zdanie na konkretny temat reagujemy gniewem albo obrażamy się.

Niestety próby dotarcia do grona odbiorców w obecnych czasach możliwe są tylko poprzez wykorzystanie aktualnych narzędzi, dlatego Tim Hamilton, aby przesunąć ciut wprzód na skali czasu moment zapomnienia o takiej ikonie jak 451o Fahrenheita, stworzył jej skondensowaną komiksową adaptację. Poza arcyważnym przesłaniem Bradbury’ego, doświadczamy na kartach powieści kontrastującej ze sobą komiksowej kreski. 95% komiksu to czerń, granat, ciemna zieleń, szarość  kolory raczej kojarzone z kolejnymi odsłonami człowieka nietoperza z uniwersum DCcomics, postaci tajemnicze, często kryjące się za cieniem lub ścianą deszczu. Ciemno, buro i ponuro. 5% wypełnia jasność trzaskającego po okładkach ognia. Ten mieni się w oczach czerwienią, żółcią i pomarańczą, a strony, na których ów żywioł się maluje, aż biją po oczach, wściekle rażąc czytelnika. Czy ten kontrast również nie jest symboliczny? Wszak codziennie czy chcemy czy nie chcemy, karmimy swoje mózgi niebieskim światłem monitorów. Jak często cieszymy się padającym szarym deszczem, pozwalając, ażeby przeniknął nas, dając się doświadczyć każdym naszym zmysłem, zamiast ślepo gapić się w błyszczące, strzelające światłem ekrany komórek, robiące powolutku z naszych mózgów papki?


451o Fahrenheita ukazuje świat, tak bardzo bliski, w którym może nam się wydawać, że oszukaliśmy system, ale podobnie jak w Orwellowskim 84’ system wiedział o naszych niecnych chytrych zamiarach na chwilę przed tym, jak w ogóle ów zamiary w formie niesprecyzowanych planów zakiełkowały nam w głowach.

Z innej strony powieść ukazuje książki, jako pryzmat, przez który świat można zobaczyć albo pięknym, fantastycznym albo nagim, rzeczywistym. Różnica pomiędzy słowem pisanym, a całą tą technologią polega na tym, że uzbrojeni w wiedzę zaczerpniętą z książek to my sami dokonujemy wyborów w jakim świetle ten świat chcemy oglądać. Technologia, choć niekiedy bardzo pomocna, narzuca nam tylko jedną perspektywę.

W przyszłości widzę świat podobny do tego Bradbury’owskiego. Ale bez strażaków. Nie będzie trzeba palić książek, ponieważ ludzkość sama dobrowolnie odrzuci słowo, a już teraz drastycznie zauważalna wszechogarniająca głupota większości doprowadzi nas wszystkich do bezwarunkowego ubezwłasnowolnienia. I tu nawet nie pomoże żadna światowa Klarysa. Mamy oczy zbyt mocno zamknięte.

*cytat pochodzi w całości z recenzowanej przeze mnie autoryzowanej przez Raya Bradbury'ego adaptacji Tima Hamiltona pt. 451 stopni Fahrenheita wydanej przez Dom Wydawniczy Rebis

AUTOR: Ray Bradbury, Tim Hamilton

TYTUŁ: 451° Fahrenheita autoryzowana adaptacja

GATUNEK: komiks

DATA WYDANIA: 03.06.2025r

LICZBA STRON: 160

WYDAWNICTWO: Rebis

ISBN: 9788383383613

OCENA: 🌟🌟🌟🌟🌟🌟🌟🌟🌟🌟 (10/10)

PoważnieNiepoważny

Beata Biały - Kobiece gadanie

Beata Biały - Kobiece gadanie

 


Po całkiem ciekawej wycieczce przez wyboje szesnastu męskich charakterów nadszedł czas na podróż przez szesnaście światów w żeńskiej odsłonie. Spłyciłbym niesamowicie wartość tej pozycji gdybym napisał o niej jedynie: ciekawa. Fakt, jest taka, ale „Kobiece gadanie" z Beatą Biały to zdecydowanie cos więcej. To tak potężna dawka inspiracji, że można traktować je jak pełnoprawny przewodnik po pozytywnym myśleniu i wracać po poradę tak często, jak tylko potrzebujemy. To podręcznik ze wskazówkami jak czytać swoje wnętrze oraz praktycznymi poradami jak (brzydko mówiąc) wykorzystać doświadczenie tej szesnastki by trudne sprawy w naszym życiu stały się łatwiejsze.

Jeżeli miałbym wskazać jeden wyraz łączący wszystkie szesnaście wywiadów to użyłbym słowa rezyliencja. To ta niematerialna siła, której resztki nadal są w nas, kiedy mamy wrażenie, że kończymy się fizycznie lub psychicznie. Miara tego ile jesteśmy w stanie znieść nie łamiąc się. W książce rezyliencja przyjmuje wachlarz oblicz.

Katarzyna Bosacka ukazuje swoją rezyliencję w wymiarze rozpaczy. Mówi o niej jak o „ciszy, gęstej, lepiącej się do skóry, wżerającej się w każdą komórkę ciała".

Usain Bolt użył kiedyś stów: „Obawiam się porażki, ale nigdy nie pozwolę, by mnie zatrzymała". Sugerując się tymi słowami, liczba powstań po porażce może stanowić zapewne sportową odsłonę rezyliencji dla naszej olimpijskiej medalistki i  żołnierki Natalii Bukowieckiej.

W przypadku Anny Cieślak rezyliencja łączy się z brawurą i odwagą. Z ukrycia (a może właśnie w pełnej okazałości!) patrzą jednak altruizm z empatią, której aktorka ma niedające się podliczyć pokłady.

Dla Ewy Farny, mimo iż poprzez jedną z jej najbardziej rozpoznawalnych piosenek może kojarzyć się z ciszą, Beata Biały wybrała temat spokoju. A może to sama Ewa woli mówić o spokoju, ponieważ tego, jak pięknie o nim opowiada nie da się zmierzyć żadną jednostką miary. „Nie „więcej" tylko właściwie". Nie „na pokaz" tylko „na serio". Nie „dla lajków" tylko „dla siebie"”. Zapytana o to jaki jest jej cel, odpowiada: „self-awareness. Chce siebie poznać. Usłyszeć. Poczuć, co naprawdę mi się podoba, a co robię z rozpędu.”

Marianna Gierszewska opowiada tym, jaką drogę przeszła od diagnozy do samoakceptacji. Jej świadectwo otwiera oczy na to, że człowiek nie przychodzi jednak na świat z tzw. tabula rasa. Nie mamy wszak wpływu na geny lub np. środowisko, w którym się rodzimy. Wskazuje także wdzięczność, jako jeden najpotężniejszych elementów zmiany.

Dla Joanny Koroniewskiej rezyliencja to zdolność do podnoszenia się po kryzysach. Jeśli miałbym subiektywnym okiem wskazać jedną z moich faworytek „Kobiecego gadania" to mrugnąłbym właśnie do Gośki Mostowiak z M jak Miłość. Idealnym jej podsumowaniem są wspomniane w rozdziale słowa poety Rainera Marii Rilke o tym, że „wszystko, co naprawdę silne, jest ciche". Zapytana przez rozmówczynię o to kto stoi za każdą silną kobietą, w kontekście słów Virginii Woolf, jakoby „za każdym silnym mężczyzną stała jeszcze silniejsza kobieta" odpowiada: „ona sama”. Śmiem twierdzić, że pojemnik na rezyliencję w jej rozumieniu ma chyba wielkość oceanu.

Wg psychologa Martina Seligmana - ludzie, którzy potrafią dostrzegać i doceniać to, co los im przynosi, są szczęśliwsi, zdrowsi bardziej odporni psychicznie. Zdaje się bardzo dobrze w te słowa wpisywać kawał zjawiskowego, ponadczasowego głosu estradowego, czyli Alicja Majewska. Dla niej wdzięczność to coś, co przychodziło od zawsze naturalnie. Nie zawsze w słowach, czasami w czynach ale zawsze. To po prostu zwykle docenianie rzeczy zanim znikną i ludzi zanim odejdą.

Katarzyna Miller, jako druga, którą wskazałbym po Joasi Koroniewskiej w roli mojej „kobiecogadaniowej" faworytki zdradza nam pozytywne walory gniewu i wściekłości. Nie szczypie się z pseudookreślnikami typu: „łups!” lub „trach!” W momencie, w którym pewna granica jest przekroczona, śmiało mówi o „wkurwie". Uczy jednak na własnym przykładzie jak zrobić z niego użytek, bowiem powtarzając za jej rozmówczynią: "gniew bywa destrukcyjny jeśli zamienia się w agresję, przemoc, długotrwałą nienawiść. Ale bywa też twórczy, bo rozsadza stare formy, wypycha nas ze strefy komfortu, domaga się zmiany."

Pomimo, że Irena Santor może śmiało powiedzieć, że przeżyła zarówno „te smutki, które przychodzą nagle, jak uderzenie wiatru, które niemal przewraca człowieka" oraz te, które „osiadają na duszy jak kurz - warstwa po warstwie, dzień po dniu" wpisuje się w twierdzenie Fiodora Dostojewskiego, o tym, że „człowiek jest nieszczęśliwy, bo nie wie, że jest szczęśliwy”. Ona wie, że jest szczęśliwa, dlatego radość to emocja, z której tło do rozmów uczyniła Beata Biały.

Na empatii natomiast skupiła się autorka podczas rozmowy z Anną Seniuk. Nie można oceniać kogoś, jeżeli nie przeszło się mili w jego butach i choć nie można tego powiedzenia traktować dosłownie to nawet jeśli uda nam się ten wyczyn, nie będzie to to samo przejście mili, zatem od jakiejkolwiek oceny powinniśmy się powstrzymać. Osoby, które nie muszą w cale zakładać czyichś butów, żeby wiedzieć co owi właściciele butów czują, są tymi, którzy kipią empatią. Czują więcej, ale jednocześnie więcej cierpią.

"Lęk przed przemijaniem nie jest tylko strachem przed utratą młodości - jest świadomością, że świat będzie trwać dalej, nawet bez nas" Jak podchodzi do tego Danuta Stenka? W myśl tego, że „lęk przed upływem czasu nie polega na tym, że cos tracimy, ale na tym, że nie umiemy dostrzec co zostaje”, aktorka wychodzi z założenia, że on (czas) i tak wygrywa, "więc może zamiast z nim walczyć, lepiej nauczyć się tańczyć w jego rytmie"?

O tym, że pod płaszczykiem nauki skromności, umniejszanie swojej wartości rosło w niej jak dziki chwast mówi Bogna Sworowska - modelka i Miss Polonia. Mimo, iż dla większości z nas brzmi to znajomo, nie każdy ma tyle rezyliençįi co ona, ażeby komendy: „nie narzucaj się", "nie gwiazdorz" przekuć w: „jesteś ważna", „Twoje emocje są ważne", „Twoje zdanie się liczy". Tematem tego wywiadu jest wolność.

A skoro jesteśmy już przy Miss, kolejna legenda z „Kobiecego gadania" odsłania przed nami, co tak naprawdę znaczy dla niej pokora. Ewa Wachowicz opowiada o tym, jak pokory, empatii, szacunku nauczyła ją... wieś.

Nie potrafię wskazać drugiej takiej kobiety, która za nic ma jakąkolwiek poprawność, kiedy dzieje się krzywda. „Czasem za odwagę się płaci, ale tchórzostwo kosztuje więcej" widnieje napis przy jej fotografii na początku rozdziału. Dorota Wellman. Czy zawsze była odważna? Czy odwaga oznacza, że niczego się nie boi?

Dotychczas sądziłem, że niepewność może wywoływać jedynie stres. Agnieszka Więdłocha rozwiała trochę tą moją opinię. Rozmawia z autorką pozycji o tym, że „może niepewność nie jest wrogiem, ale sojusznikiem? Może to ona sprawia, że wciąż szukamy? Bo gdybyśmy wiedzieli na pewno, czy świat ma sens, czy istnieje miłość, czy przyszłość jest zapisana, czy nadal chcielibyśmy pisać, grać, podróżować, poznawać nowych ludzi?" Albo tak zwyczajnie na chłopski rozum, czy pewność nie stałaby się w końcu nudna? Czy to nie niepewność właśnie (często ubrana w płaszczyk pewności) popycha nas mimo wszystko do działania?

Na koniec Marieta Żukowska uczy nas na własnym przykładzie sztuki odpuszczania. Nie wspomina o tym, że łatwo ją osiągnąć, ale potwierdza, że jej wypracowanie przynosi ulgę. Skoro perfekcja nie jest zła, jeśli nie wynika z presji tylko z pasji to samego aktu odpuszczania nie powinniśmy traktować jako aktu tchórzostwa, ale wręcz przeciwnie jako akt odwagi.


Szesnaście wspaniałych kobiet, szesnaście światów, szesnaście źródeł inspiracji w absolutnie każdej dziedzinie, niekoniecznie nawet w ich mistrzowskiej konkretnej w myśl aktorstwa, śpiewu, sportu itp. „Kobiece gadanie" to niezwykle wartościowa pozycja, ponieważ mamy tu do czynienia z wartościowymi kobietami, ale jest wartościowa również dlatego, że Beata Biały potrafi trafnie zadawać pytania i „płynąć" przez rozmowę.

Nie byłbym sobą gdybym nie odniósł się do ważnego dla mnie elementu. W książce zabrakło mi jednego. A właściwie jednej. I w zasadzie to nie tylko w książce jej brakuje. I nie tylko mi. Siedemnastą pozycję jako podsumowanie mogłaby śmiało zająć osoba, która miała tę potężną umiejętność kolorowania rzeczywistości samą sobą. Mogłaby wnieść wiele dobrego w rozmowę z Beatą tak, jak wiele dobrego wnosiła we wszystkie inne rozmowy. Wszechświat chciał, że siedemnastego lipca bieżącego roku Asia Kołaczkowska poszła rozśmieszać inną, zdecydowanie większą grupę. Paleta barw tego świata już nigdy nie będzie pełna, ponieważ odszedł od nas jeden z jej najjaskrawszych kolorów.

Gdyby z każdego wartościowego cytatu z tej książki zrobić drabinę, moglibyśmy się po niej wspiąć i spojrzeć na świat z perspektywy stacji kosmicznej. Wybiorę zatem jeden podsumowujący:

„Na starość wyglądamy tak, jak przez całe życie traktowaliśmy ludzi”

Mocne.

*wszystkie cytaty pochodzą z recenzowanej przeze mnie książki Beaty Biały pt. „Kobiece gadanie” wydanej przez Dom Wydawniczy Rebis. 


AUTOR: Beata Biały

TYTUŁ: Kobiece gadanie

GATUNEK: Biografia, autobiografia, pamiętnik

DATA WYDANIA: 20.05.2025r

LICZBA STRON: 416

WYDAWNICTWO: Rebis

ISBN: 9788383383668

OCENA: 🌟🌟🌟🌟🌟🌟🌟🌟🌟🌟 (10/10)

PoważnieNiepoważny

Magia umysłu - James R. Doty

Magia umysłu - James R. Doty

 

Manifestowanie, które wszystko zmienia.

James Doty, neuronaukowiec i znany orędownik idei współczucia, opisuje w tej książce możliwości, jakie oferuje manifestowanie, tworząc podwaliny życzliwego, lepszego świata. Konkretne, przystępnie opisane ćwiczenia do samodzielnego wykonywania mają moc zmieniania funkcjonowania mózgu. Obejmują one uwagę, medytację, wizualizację i współczucie. Magia umysłu pomaga nam świadomie poruszać się po świecie - odzyskać sprawczość, realizować marzenia, które są tego warte, pomagać innym podążającym tą ścieżką oraz żyć w zgodzie ze sobą.




 James R. Doty w książce Magia umysłu proponuje czytelnikowi coś więcej niż tylko zbiór refleksji na temat neurobiologii i duchowości. To zaproszenie do podróży w głąb siebie – z jednej strony osadzonej w rzetelnej wiedzy naukowej, z drugiej – zanurzonej w ludzkim doświadczeniu, emocjach i pragnieniu zmiany. Autor, będący neurochirurgiem i badaczem, udowadnia, że umysł ludzki jest nie tylko siedliskiem myśli, ale także potencjalnym źródłem głębokiej transformacji – osobistej i społecznej.

To, co wyróżnia Magię umysłu spośród innych książek rozwojowych, to brak nachalnego moralizatorstwa. Doty nie sprzedaje szybkich rozwiązań ani złotych recept. Zamiast tego oferuje serię prostych, ale konsekwentnych ćwiczeń – opartych na medytacji, uważności, wizualizacji i praktykowaniu współczucia – które mają na celu stopniową zmianę sposobu myślenia, postrzegania siebie i świata. Wszystko to oparte jest na badaniach naukowych dotyczących neuroplastyczności mózgu, co nadaje książce autentyczności i wiarygodności.

Szczególnie ujmujące są autobiograficzne wątki wplecione w narrację. Doty dzieli się nie tylko sukcesami zawodowymi, ale również trudnymi doświadczeniami z dzieciństwa i młodości. Te fragmenty sprawiają, że książka nabiera ludzkiego wymiaru – czytelnik nie obcuje jedynie z ekspertem, ale przede wszystkim z człowiekiem, który sam musiał zmierzyć się z brakiem nadziei, poczuciem niskiej wartości czy wewnętrzną pustką.

Jednym z centralnych wątków jest współczucie – rozumiane nie jako sentymentalny gest, lecz jako akt neurologicznie znaczący. Autor pokazuje, że współczucie wobec siebie i innych to nie luksus, a biologicznie zakodowana zdolność, którą można rozwijać jak mięsień. Doty argumentuje, że to właśnie dzięki tej praktyce jesteśmy w stanie wyjść poza schematy reagowania, które utrwaliliśmy w dzieciństwie czy w obliczu traumy.

Ciekawym i praktycznym dodatkiem jest sześcioetapowy program pracy z umysłem, rozpisany w przystępny sposób. Program ten stanowi podsumowanie wcześniej przedstawionych zagadnień i daje konkretne narzędzia do ich zastosowania w codziennym życiu. Nie obiecuje cudów – ale zaprasza do codziennej, cichej pracy nad sobą. Wymaga czasu, wytrwałości i uczciwości wobec samego siebie. Nie jest to szybki poradnik na weekend, lecz raczej mapa długofalowej zmiany.

Forma książki również zasługuje na uwagę. Styl Doty’ego jest jasny, zrozumiały, ale nie trywializuje tematu. Autor potrafi w kilku zdaniach zarysować skomplikowane mechanizmy psychofizjologiczne, po czym płynnie przejść do refleksji egzystencjalnej. Ten balans między nauką a duchowością czyni Magię umysłu lekturą angażującą zarówno intelektualnie, jak i emocjonalnie.

W trakcie lektury łatwo zadać sobie pytania, które mogą zostać z nami na długo: czy żyję według własnych przekonań, czy może według cudzych oczekiwań? Co mogę zrobić, by codziennie dokonywać świadomych wyborów? Jakie ograniczenia noszę w sobie, choć nie są już aktualne?

Podsumowując, Magia umysłu to książka, która nie oferuje błyskotliwego „przebudzenia” w jeden wieczór. To raczej kompas, który może pomóc obrać nowy kierunek – spokojniejszy, bardziej świadomy i autentyczny. Dla tych, którzy chcą zrozumieć siebie lepiej i żyć w zgodzie z tym, co dla nich ważne, będzie to wartościowa i inspirująca lektura.

 

Recenzja napisana przez: Gosia Celińska

Moja ocena: 6/10

 

Data wydania: 2025-05-06

Liczba stron: 376

ISBN: 9788383382319

Wydawnictwo: Rebis

Popularnonaukowa

451 stopni Fahrenheita - Tim Hamilton, Ray Bradbury

451 stopni Fahrenheita - Tim Hamilton, Ray Bradbury

 

Przyjemnie było palić. Szczególną przyjemność sprawiało patrzenie, jak ogień pożera wszystko, jak wszystko czernieje i się zmienia.
Totalitarne państwo, w którym żyje Guy Montag, nie znosi niezależności i swobody myślenia, a on robi wszystko, by jego bezwzględna machina działała sprawnie. W tym absurdalnym świecie straż pożarna nie gasi pożarów, lecz je wznieca, a Montag z pasją oddaje się niszczeniu największego zagrożenia dla opresyjnego systemu – książek. Pewnego dnia jednak w tej doskonałej maszynie coś się zacina...
Tim Hamilton po mistrzowsku odmalował dystopijną przyszłość z powieści Raya Bradbury’ego i w zniewalający sposób ukazał przebudzenie głównego bohatera z bezrefleksyjnego życia ku wolności, jaką dają filozofia i literatura.





„451 stopni Fahrenheita” w adaptacji graficznej autorstwa Tima Hamiltona to świeże spojrzenie na klasyczną dystopię Raya Bradbury’ego, które doskonale łączy słowo pisane z wizualną ekspresją. Już od pierwszych stron komiks wciąga w ponury świat, gdzie książki zostały zakazane, a strażacy zamiast ratować przed pożarem, z pełnym zaangażowaniem podpalają wszystko, co może zagrozić reżimowi. Ta przewrotna i zarazem niepokojąca rzeczywistość sprawia, że odbiorca od razu odczuwa ciężar i absurd systemu, w którym żyje główny bohater – Guy Montag.

Postać Montaga została przedstawiona w sposób szczególnie udany – to człowiek, który do niedawna wiernie służył totalitarnemu państwu, ale stopniowo zaczyna kwestionować sens swojego działania. Hamilton w swoich ilustracjach znakomicie pokazuje tę wewnętrzną przemianę, gdzie bezrefleksyjne wykonywanie rozkazów ustępuje miejsca refleksji, buncie i pragnieniu wolności. Komiks potrafi w subtelny sposób oddać emocje i rozterki bohatera, co dla czytelnika stanowi dodatkowy wymiar poznawczy i emocjonalny.

Wizualna warstwa „451 stopni Fahrenheita” jest mocnym atutem tego wydania. Dominują tu zimne barwy, czerń, szarość, przebijające się czerwienie i odcienie miedzi, które znakomicie budują atmosferę nieustannej kontroli, ucisku i zagrożenia. Przerysowanie świata totalitarnego, choć widoczne, nie razi – przeciwnie, potęguje poczucie klaustrofobii i beznadziei. Dzięki temu czytelnik jeszcze silniej odczuwa dramatyzm sytuacji, a graficzne rozwiązania podkreślają brutalność i bezwzględność systemu.

Ciekawym elementem są także przemyślane wizualizacje monologów wewnętrznych Montaga, które przełamują szarość codzienności i dają wgląd w jego przemianę duchową. To właśnie te chwile, pełne zadumy i niepewności, nadają opowieści dodatkową głębię i sprawiają, że komiks staje się nie tylko obrazem dystopii, ale także uniwersalną historią o poszukiwaniu siebie i wolności.

Adaptacje literackie w formie komiksu często budzą wątpliwości co do pełnego oddania oryginalnej treści, jednak Hamilton podołał temu wyzwaniu. Choć niektóre elementy fabuły odbierane są inaczej niż w wersji książkowej, nie zaburza to kluczowego przekazu powieści Bradbury’ego. Wręcz przeciwnie – graficzna forma nadaje opowieści nową świeżość i pozwala dotrzeć do szerszego grona odbiorców, w tym tych, którzy mogą być mniej skłonni do sięgnięcia po literacki pierwowzór.

Warto podkreślić, że „451 stopni Fahrenheita” to nie tylko wizualna uczta, ale także intelektualne wyzwanie. Historia o walce z cenzurą, kontroli umysłów i konieczności buntu wobec totalitaryzmu pozostaje aktualna, niezależnie od formy przekazu. Komiks zmusza do refleksji nad wartością wolności słowa, indywidualizmu i potrzeby niezależnego myślenia.

Podsumowując, adaptacja Tima Hamiltona to udane połączenie literatury i sztuki graficznej, które nie tylko oddaje hołd oryginałowi, ale także wzbogaca go o nowe emocje i doświadczenia. „451 stopni Fahrenheita” w tej wersji to doskonała lektura dla fanów dystopii, ale też dla tych, którzy cenią sobie historie o przemianie i poszukiwaniu prawdy w świecie pełnym manipulacji. To pozycja, która skłania do myślenia i pozostaje w pamięci na długo po zakończeniu czytania.


 Recenzja napisana przez: Gosia Celińska

Moja ocena: 9/10

 

Wydawnictwo: Rebis

Komiksy

Tytuł oryginału: Ray Bradbury's "Fahrenheit 451": The Authorized Adaptation by Tim Hamilton with an introduction by Ray Bradbury

Data wydania: 2025-06-03

Liczba stron: 160

ISBN: 9788383383613

 

"Sekrety pralni w Yeonnam-dong" Kim Jiyun – recenzja przedpremierowa

"Sekrety pralni w Yeonnam-dong" Kim Jiyun – recenzja przedpremierowa

Literatura koreańska, ale i ogólnie azjatycka, jest w naszym kraju od jakiegoś czasu bardzo popularna. Na fali tego boomu wydawane są kolejne orientalne powieści, a wśród nich znalazła się książka Sekrety pralni w Yeonnam-dong Kim Jiyun w pięknej delikatnej okładce. Tytuł ten pojawi się w księgarniach już niedługo, 17 czerwca, ale dzięki uprzejmości Domu Wydawniczego Rebis miałam okazję poznać go przedpremierowo.



Powieść Sekrety pralni w Yeonnam-dong składa się z pięciu rozdziałów, z pozornie osobnych historii, opowiadających o losach różnych ludzi, którzy w jakimś momencie swojego życia trafiają do tytułowej pralni, a tam zauważają pewien tajemniczy dziennik. W oliwkowozielonym notatniku zapisują swoje myśli i troski, tam też często znajdują pokrzepienie, czy motywację do działania, a zapach pralni i jej niezwykła atmosfera dają im możliwość odetchnięcia od codzienności…

Dla tych, którzy znają już trochę literaturę koreańską czy japońską, specyficzny styl tej książki nie będzie zaskoczeniem, jednak osoby, dla których Sekrety pralni w Yeonnam-dong będzie pierwszym spotkaniem z azjatycką powieścią, mogą być zdziwione. My, Polacy, jesteśmy bardziej emocjonalni, nasze cierpienia są opisane bardziej poetycko, a tragedie nas dotykające, są przedstawione znacznie bardziej dramatycznie. W literaturze koreańskiej widać większy dystans i spokój, czasem wręcz takie zimne podejście, język jest prosty i subtelny, bez wielkich emocji i rozbudowanych opisów, a zachowania bohaterów czasem zaskakujące, niezgodne z naszą kulturą i zwyczajami. I taka właśnie jest ta książka – z prostolinijnymi, czasem wręcz naiwnymi bohaterami i zdarzeniami, z pozoru jakby nieczuła i chłodna, ale zarazem życiowa i obdarzona takim specyficznym urokiem.

Opowieść Kim Jiyun ma w sobie nutkę tajemnicy w postaci notatnika, który pojawił się znikąd w jednej z pralni w dzielnicy Yeonnam-dong i stał się świadkiem małych i większych ludzkich tragedii i kłopotów, powiernikiem ich sekretów i łącznikiem z innymi, którzy odpisując na pozostawione w nim słowa, mogą pokazać odmienną perspektywę trudnych sytuacji bohaterów. Ma też ciekawe, choć mogłoby się wydawać, że dość zwyczajne postacie klientów pralni. Poznajemy w tej książce starszego pana, który otacza się wspomnieniami, ale też cierpi z powodu niezrozumienia przez syna i młodą matkę, która nie radzi sobie z rzeczywistością. Spotykamy młodą kobietę, która marzy o byciu znaną scenarzystką i młodego mężczyznę, który próbuje swoich sił jako piosenkarz. Pojawia się też dziewczyna, która rozstaje się z chłopakiem i rozpacza z tego powodu. Jest też rozdział o mężczyźnie, który szuka zemsty na ludziach, którzy doprowadzili do krzywdy jego brata. A na koniec poznajemy zmęczonego życiem chirurga, który goni za pieniędzmi. Bohaterowie tej książki mają różne zmartwienia i problemy, w których rozwiązaniu niespodziewanie ma swój udział oliwkowozielony notatnik z całodobowej pralni… 

Autorka w prostych i krótkich historiach, łączących się w jedną powieść, przypomina o tym, jak ważni w naszym życiu są inni ludzie, mówi o wspólnocie, solidarności międzyludzkiej i sile życzliwości, o tym, że po ciemniejszych dniach przychodzą te jasne i dobre. W jej opowieści znajdziemy nieco naiwności, ale takiej miłej, nie irytującej, jest miejsce na smutki, życiowe niepowodzenia i gorycz porażki, ale też na małe gesty odmieniające życie i na pokrzepiające, choć nie banalne słowa. 

Sekrety pralni w Yeonnam-dong to taka trochę comfort book, podnosząca na duchu książka, lekka, subtelna, życiowa, ale też, mimo specyficznego, pozornie zdystansowanego stylu – wypełniona odpowiednią dawką ciepła i nadziei. Świetnie się sprawdzi jako lektura na urlop czy ciepłe letnie popołudnie, ale i na gorszy dzień, kiedy nie chcemy odetchnąć od codzienności, czy na deszczowy wieczór pod kocykiem. Sprawdzi się też idealnie dla czytelników, którzy mają chęć na pierwsze spotkanie z literaturą koreańską, a nie chcą się rzucać od razu na głęboką wodę i szukają czegoś lżejszego. Polecam!

Tytuł: Sekrety pralni w Yeonnam-dong
Autor: Kim Jiyun
Tłumaczenie: Magdalena Hermanowska
Data wydania: 2025-06-17
Wydawca: Dom Wydawniczy Rebis
Liczba stron: 316
ISBN: 978-83-8338-220-3

Autorka recenzji: Aga K

Człowiek z Wysokiego Zamku - Philip K. Dick

Człowiek z Wysokiego Zamku - Philip K. Dick

 

Powieść wyróżniona prestiżową nagrodą Hugo, najczęściej tłumaczona książka Philipa K. Dicka, którą napisał, radząc się... I-cing, Księgi Przemian.

"Nieszczęścia, jakie wyrządza wojna ludności miast, granicom i państwom, opisują bataliści; zagrywkami polityków zajmują się stratedzy; zmagania wodzów analizują specjaliści od logistyki, rodzajów broni, gospodarki i szyfrów... Dicka interesowało to, co się wyprawia z duszami. Toteż odwracając w tej książce znane wszystkim losy wojny, pokazał historię jako udrękę, pułapkę, niezrozumiały spektakl wprawiający w przerażenie, wobec którego pozostajemy bezradni. Chyba że ocalejemy, że odzyskamy równowagę w wyniku kaprysu losu. Który czasem odpowiada na nasze starania, na modlitwy, tęsknoty".



„Człowiek z wysokiego zamku” to powieść, która na pewno zasługuje na uwagę każdego miłośnika literatury science fiction, ale także tych, którzy interesują się alternatywnymi historiami i społecznymi spekulacjami o tym, co mogłoby się wydarzyć, gdyby losy świata potoczyły się inaczej. To książka, która zmusza do refleksji na temat natury rzeczywistości, manipulacji oraz tożsamości, jednak nie do końca spełnia oczekiwania, jakie mogą powstać po zapoznaniu się z tak przełomowym autorem, jak Philip K. Dick.

Fabuła książki opiera się na interesującej alternatywnej wersji historii, w której to państwa Osi wygrały II wojnę światową. Świat podzielony jest pomiędzy Niemców i Japończyków, którzy rządzą poszczególnymi częściami globu. W Ameryce Północnej dominuje Japonia, a Niemcy sprawują kontrolę nad Europą i resztą świata. Zaskakującym elementem jest także obecność w tej rzeczywistości książki, której tytułowy „Człowiek z wysokiego zamku” jest autorem – powieści, w której przedstawiona jest wizja, w której to Alianci wygrali wojnę. To właśnie ten motyw, przedstawienie książki w książce, stanowi główny punkt odniesienia, który stawia pytania o prawdziwość rzeczywistości, w której żyją bohaterowie.

Bohaterowie książki są liczni i bardzo zróżnicowani, jednak nie udało mi się zbudować z nimi silnej więzi emocjonalnej. Frank Frink, Julian, pan Tagomi, Childan – każdy z nich przeżywa swoją własną, osobistą walkę, a ich losy przeplatają się w sposób, który początkowo może wydawać się ciekawy, ale z czasem zaczyna być zniechęcający. To postacie, które nie otrzymują wystarczającej uwagi, by stać się naprawdę głębokimi i pełnymi postaciami. Nie czułem się z nimi emocjonalnie związany, co utrudniało mi zaangażowanie w ich losy i historie.

Styl pisarski Dicka jest, jak zwykle, zaskakująco przystępny, a książka czyta się dość szybko, mimo że porusza trudne i złożone tematy. To jedno z tych dzieł, które zmuszają czytelnika do refleksji nad społecznymi, politycznymi i filozoficznymi kwestiami. Jednym z ciekawszych wątków jest obecność wyroczni, tajemniczej Księgi Mądrości, której rady bohaterowie traktują poważnie, często kształtując swoje życie i decyzje na jej podstawie. To wprowadza interesującą dynamikę, w której rzeczywistość staje się elastyczna i podlega interpretacji, co w pewnym sensie wprowadza niepewność i zmusza do zastanowienia się nad naturą tego, co uważamy za prawdę.

Pomimo tego, że „Człowiek z wysokiego zamku” porusza ważne tematy związane z alternatywnymi rzeczywistościami, nie do końca spełnia moje oczekiwania. Wydaje mi się, że Dick skupił się zbytnio na pobocznych wątkach, takich jak fascynacja antykami czy ciągłe odniesienia do japońskiej kultury i książki I-Ching, które mogą być trudne do zrozumienia dla czytelnika spoza azjatyckiego kręgu kulturowego. To wszystko sprawia, że książka jest trudna do przyswojenia i momentami, szczególnie w pierwszej połowie, rozczarowuje. Zamiast pełnej analizy rządzących mechanizmów tego alternatywnego świata, autor poświęca uwagę sprawom, które nie wnoszą wiele do głównego wątku, co odbiera powieści jej potencjał.

Kiedy już dochodzimy do końca powieści, zaczynają się pojawiać wątki, które zupełnie zmieniają ton książki. To metanarracyjne podejście, które wydaje się nie pasować do całości opowieści. Nagłe przejście w stronę tych elementów jest zaskakujące, ale jednocześnie sprawia wrażenie, jakby Dick sam nie do końca wiedział, dokąd chce doprowadzić swoich bohaterów. Wydaje mi się, że powieść straciła na spójności, a niektóre pomysły, które początkowo wydawały się fascynujące, zostały zrealizowane w sposób chaotyczny.

Pomimo tych mankamentów, książka „Człowiek z wysokiego zamku” ma swoje mocne strony, które sprawiają, że warto po nią sięgnąć. To świetna pozycja dla miłośników literatury dystopijnej i spekulacyjnej, którzy cenią sobie złożoną fabułę i pytania o to, jak wyglądają alternatywne rzeczywistości. Część wątków, choć nie do końca wyeksponowanych, naprawdę potrafi zainteresować, a świat stworzony przez Dicka ma wiele do zaoferowania w kontekście rozważań o naturze władzy, tożsamości i manipulacji.

Podsumowując, „Człowiek z wysokiego zamku” to książka pełna ambicji, która jednak nie spełnia wszystkich oczekiwań. Choć niektóre wątki są fascynujące i zmuszają do refleksji, inne wprowadzają zamieszanie i sprawiają, że fabuła wydaje się zbyt poszatkowana. To powieść, którą warto przeczytać, szczególnie jeśli interesuje nas literatura o alternatywnych rzeczywistościach, ale nie oczekujmy po niej pełnej satysfakcji z lektury.

 

 

Recenzja napisana przez: Gosia Celińska

Moja ocena: 7/10

 

Wydawnictwo: Rebis

Seria: Dzieła wybrane Philipa K. Dicka

fantasy, science fiction

Tytuł oryginału: The Man In The High Castle

ISBN: 978-83-8338-321-7

Wydanie: 5 (2025)

Data premiery tego wydania: 2025-03-25

Liczba stron: 336