Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Poradnia K. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Poradnia K. Pokaż wszystkie posty
Intryga - Jean Hanff Korelitz

Intryga - Jean Hanff Korelitz

 


Najnowsza książka Jean Hanff Korelitz to thriller psychologiczny o... napisaniu bestsellera. Czy sama Intryga nim jest?


Jake jest nieco wypalonym pisarzem. Jego debiutancka powieść odniosła sukces, następny zbiór opowiadań nie podzielił tego losu. Chciałby stworzyć nowe dzieło, ale brak natchnienia skutecznie to uniemożliwia. Zmagając się z tą blokadą, pracuje jako wykładowca na studiach twórczego pisania. Nie znosi tej posady, jak i domorosłych autorów, z którymi musi się użerać. Jednym z nich jest buńczuczny Evan, który twierdzi, że ma pomysł na genialną książkę. Początkowo niechętnie, jednak zdradza nauczycielowi tytułową intrygę - klucz do sukcesu wydawniczego.

Po kilku latach Jake odnajduje nekrolog chłopaka i uświadamia sobie, że nikt owej książki, z tak niespodziewanym zwrotem akcji, nie wydał. Postanawia skorzystać z pomysłu, a to doprowadzi go do... dramatycznych wydarzeń.


Intryga jest thrillerem zupełnie średnim i niestety przewidywalnym i wcale nie zaskakującym. Tempo akcji, zwłaszcza pierwszej połowy, jest powolne i bronienie go oddawaniem klimatu, na niewiele się zda. Jake i jego poczucie bezsensu, problemy ze znalezieniem godziwego zajęcia, męczą też czytelnika.


Atmosfera jest dość duszna i przytłaczająca, a bohaterowie nie wzbudzają sympatii. Sama intryga zaś nie jest na tyle nowatorska i genialna, by książkę uczynić wyjątkową. Jest... zadowalająca, ale nie porywająca.


Z okładki spogląda na nas pochwała Stephena Kinga, ale wydaje się ona sporo na wyrost. Na pewno nie mamy do czynienia z książką wybitną.


Autorka zasłynęła już powieścią Od nowa, którą zekranizował Netflix. Na podstawie Intrygi powstaje miniserial. Obawiam się, że będzie, podobnie jak książka, rozciągnięty i nudny. Historia ma potencjał, ale dałoby się ją opowiedzieć w objętości o połowę krótszej, a wielka tajemnica w rzeczywistości jest łatwa do odgadnięcia.


Mnie zdecydowanie nie porwała. Oceniam na 6/10. Jesli komuś jednak bardziej przypadła do gustu, informuję że na rynku (jeszcze nie polskim) pojawiła się kontynuacja, pt. The Sequel.


Zrecenzowała: zielony_motyl


Tytuł: Intryga

Autor: Jean Hanff Korelitz

Wydawnictwo: Poradnia K

Data wydania: 13.11.2024

Liczba stron: 400

ISBN: 9788367784634

Beth Reekles "Faking it"

Beth Reekles "Faking it"

Mogłoby się wydawać, że w świecie romansów już nic nas nie zaskoczy. Czasem wystarczy tylko wspomnieć, jaki motyw typowy dla tego gatunku występuje w powieści, aby przewidzieć zakończenie i możliwe perypetie bohaterów. Przyznaję ze skruchą, że do lektury "Faking it", zgodnie z opisem wydawcy opartego na motywie "fake datingu", podeszłam właśnie w taki sposób - oczekiwałam lekkości, humoru i szczęśliwego zakończenia, ale raczej wątpiłam, czy Beth Reekles napisała powieść skłaniającą do rozmyślań. Tymczasem "Faking it" okazało się o wiele lepsze, niż zakładałam na samym początku!

Sophie jest wieczną singielką - i marzy o tym, by w końcu sobie kogoś znaleźć. Ma dosyć pytań o to, czy się już z kimś spotyka i litościwych spojrzeń, gdy odpowiada, że nie. Sprawy nie polepsza fakt, że wszyscy w jej otoczeniu planują ślub, kupno wspólnego mieszkania czy też nawet oczekują dziecka. Sophie ma wrażenie, że przez brak tej drugiej osoby jej życie nie jest pełne, a ona sama nie jest dla nikogo "wystarczająca". Spotyka się co prawda na randki z mężczyznami poznanymi na aplikacji randkowej, lecz jak dotąd nie udaje się jej trafić na kogoś sensownego. Tymczasem wielkimi krokami zbliża się ślub jej przyrodniej siostry. A ponieważ Sophie ma już dość tych wszystkich zaczepek i spojrzeń, postanawia znaleźć kogoś, kto będzie na weselu udawał jej chłopaka...

Tak jak wspomniałam, początkowo sądziłam, że doskonale wiem, w jakim kierunku potoczy się akcja. Nic bardziej mylnego! Beth Reekles w swojej powieści wielokrotnie udało się mnie zaskoczyć. Zdumiewający był już sam dobór udawanego partnera dla Sophie - na ochotnika zgłosił się bowiem mężczyzna w trakcie rozwodu, będący w dodatku tym, który zdradził pierwszy. Harry nie był zatem postacią jednoznacznie pozytywną - jakkolwiek podobało mi się jego poczucie humoru i stanowił razem z naszą bohaterką uroczą parę, to nawet Sophie przyznała, że gdyby nie był to chłopak "na niby", zostałby już od razu przez nią zdyskwalifikowany właśnie ze względu na zdradę. I to właśnie dobór tego niby-chłopaka sprawił, że zaczęłam zastanawiać się, czym jeszcze zaskoczy mnie Beth Reekles i czy przypadkiem zakończenie rzeczywiście będzie aż tak przewidywalne, jak sądziłam.

- Niedługo kogoś znajdziesz, Soph. Szczęściarz z tego, kto z tobą będzie.
Naprawdę? To czemu wciąż nikogo nie znalazłam?

Żałuję, że tej książki nie było jeszcze 5-6 lat temu, kiedy byłam na tym samym etapie, co Sophie. Czytając "Faking it", przypomniałam sobie te wszystkie ponure myśli, które mnie wtedy dopadały, jednak nie było to przeżycie smutne. Wręcz przeciwnie, pokazało, że niepotrzebnie się tak strasznie kiedyś nakręcałam i że takich osób jak ja było więcej. Miałam wrażenie, że Beth Reekles niektóre myśli wprost wyjęła mi jakimś magicznym sposobem z głowy. Dlatego też myślę, że "Faking it" to lektura idealna dla osób takich jak Sophie - wiecznie samych, których próby znalezienia partnera spełzają na niczym i które taki stan rzeczy bardzo irytuje. W powieści Beth Reekles osoby takie mogą znaleźć zrozumienie - i pocieszenie.

Wracając natomiast do tematu zakończenia powieści - nie mogę powiedzieć nic ponad to, że rzeczywiście jest ono zaskakujące, ale podoba mi się. Beth Reekles przełamała w swojej powieści wiele schematów dotyczących romansów i uważam, że to bardzo tę powieść wyróżnia. Przełamany tu został też schemat dotyczący zbliżeń w romansach - właściwie regułą już stało się to, że są pełne opisów anatomicznych, tymczasem Beth Reekles nie skupia się w ogóle na czynnościach podejmowanych przez bohaterów, lecz na towarzyszących emocjach. Była to bardzo miła odmiana, a ponieważ osobiście nie lubię zbyt szczegółowych opisów tego typu, to oczywiście podniosło to ocenę tej powieści jeszcze bardziej.

"Faking it" okazało się lekturą nie dość, że wciągającą i pełną poczucia humoru, to jeszcze bardzo zaskakującą i skłaniającą do myślenia. Nie pozostaje mi zatem nic innego, jak ją z całego serca polecić - jeszcze nigdy nie czytałam książki, w której temat bycia singlem zostałby poruszony w tak dogłębny sposób.


Tytuł: Faking it
Tytuł oryginału: Faking It
Autorka: Beth Reekles
Tłumaczenie: Matylda Biernacka
Data wydania: 29.09.2024
Wydawca: Poradnia K
Liczba stron: 421
ISBN: 978-83-67784-39-9


Autorka recenzji: Zaczytana Słowianka

Skarpetki powróciły, czyli "O rety, Skarpety!" Justyna Bednarek

Skarpetki powróciły, czyli "O rety, Skarpety!" Justyna Bednarek


Nie znam dziecka, które nie miałoby okazji przeczytać przygód kolorowych skarpet, które zgubiły swoją parę. Niedawno powstała kolejna część uwielbianej przez milusińskich książki i ta stanowi nie lada gratkę, jest bowiem połączeniem historyjki i zadań, które w trakcie lektury można wykonać.

O rety, Skarpety! jest bardzo podobne w formie do książeczki Skarpetka na tropie, czyli kto ukradł złoty guzik?. Jest ona połączeniem zabawnej, momentami wręcz absurdalnej historyjki z zagadkami i zadaniami, a nawet z psychotestem. Są one na tyle zróżnicowane, że każde dziecko znajdzie coś dla siebie, a dzięki treściom aktywizującym będzie mogło wydłużyć czas spędzony podczas lektury. 

Ta krótka opowiastka, jak w sumie każda, która wyszła spod pióra pani Bednarek, przyniosła moim dzieciom i, nie ukrywajmy, mi też, wiele radości z wspólnie spędzonego czasu. Dowiedzieliśmy się po rozwiązaniu psychotestu, jaką skarpetą byśmy byli, sprawdziliśmy, czy potrafimy czytać ze zrozumieniem, a mój syn, wielbiciel labiryntów, był zachwycony tym umieszczonym w książce. 





O rety, Skarpety! to przeuroczy dodatek do całego cyklu, który z pewnością pokochają wszyscy wielbiciele książek Justyny Bednarek i ilustracji w wykonaniu Daniela de L'atoura. Mam nadzieję, że to tylko smakowita zapowiedź kolejnych książek spod znaku zawadiackich skarpet.


Tytuł: O rety, Skarpety!
Autorka: Justyna Bednarek
Ilustracje: Daniel de L'atour
Data wydania: 2024-07-03
Liczba stron: 48
Wydawca: Poradnia K
ISBN: 9788367784504

Jonathan Stroud - Krzyczące schody. Lockwood& Sp.

 

Gdy przeglądałam księgarnianą półkę z nowościami praktycznie nie zwróciłam uwagi na „Krzyczące schody. Lockwood& Sp.” Jonathana Strouda (wydawnictwo Poradnia K).

Dlaczego?

Okładka skojarzyła mi się z NewtemScamanderem, bohaterem filmów z serii „Fantastyczne zwierzęta i jak je znaleźć”. Pomyślałam, że to książka na podstawie filmu lub scenariusza, a że nie przepadam za takimi rozwiązaniami, zupełnie ją zignorowałam. Zresztą okładkowa grafika jest bardzo ładna i nie mam nic do jej designu, najzwyczajniej w świcie błędnie przypisałam ją do czegoś innego.

A tyle się mówi, aby nie oceniać książki po okładce…

Gdy w końcu się ogarnęłam i zobaczyłam kto jest autorem powieści bardzo się ucieszyłam. Jonathan Stroud to pisarz, którego przede wszystkim kojarzę z trylogiBartimaeusa, jednej z moich ulubionych serii czasów młodości.

Dobrze, ale przejdźmy do tego o czym właściwie jest ta seria.

Świat, który wykreował autor jest pełen istot nadprzyrodzonych. Duch na duchu stoi, a gdy im się to stanie znudzi atakują bogu ducha winnych ludzi. Mieszkańcy Wielkiej Brytanii ledwo radzą sobie z tym zagrożeniem, które choć występowało od zawsze, to jednak na dużo mniejszą skalę.

Ale nie martwcie się drodzy przyjaciele, gdzie problem tam zawsze pojawia się biznes, który zaradzi wszelkiemu złu (oczywiście za drobną opłatą). Niemal od razu bowiem powstały agencje detektywistyczne, czy też eksternistyczne, zajmujące się tym naglącym problem.

Inną sprawą jest, że nie każdy ma zdolności do pełnego widzenia i słyszenia duchów. Z pewnych względów najlepiej radzą sobie z tym faktem dzieci i młodzież.

A, że historia wykorzystywania do pracy dzieci jest długa jak świat, zwłaszcza gdy przyjrzymy się prozie Dickensa, to nikt nie widzi problemu aby zatrudniać je do tych mrożących krew w żyłach fuch.

W tym momencie spotykamy Lucy Carlyle. Lucy jest zdolną pogromczynią ektoplazmy, ale nie sprzyja jej szczęście i musi znaleźć nową pracę w Londynie.

Ostatecznie trafia do najmniejszej (i na dodatek prowadzonej przez nastolatka!) agencji A.J. Lockwood& Sp. Co z tego wyniknie i jakie sprawy będzie rozwiązywać z Lockwoodem oraz jego pomocnikiem Georgem? Tego oczywiście nie zdradzę, ale musze przyznać, że fabuła wciąga.

Książka jest połączeniem horroru i powieści detektywistycznej, osadzonej w konwencji młodzieżowej. Wszystko jest okraszone porządną dawką humoru.

Zagadki nie są skomplikowane, parę razy przyłapałam się na tym, że wiem co będzie dalej, ale ta wiedza nie psuła mi radości z lektury. Zresztą to książka przeznaczona raczej dla młodszych czytelników więc siłą rzeczy dobrze, że nie przesadzano z ilością wątków i skomplikowanych wynurzeń.

Nie znaczy to jednak, że „Krzyczące schody” to książką płytka. To po prostu dobra zabawa, którą powinni docenić także starsi wyjadacze.

Akcja jest wartka, a duchy odpowiednio złowieszcze, choć nie na tyle przerażające aby człowiek budził się w nocy zlany zimnym potem. .

Mam nadzieję, że wydawnictwo zdecyduje się na wydanie kolejnych tomów.

Agata Perzyńska

Szczerze polecam.

 

Tytuł: Krzyczące schody. Lockwood& Sp.

Autor: Jonathan Stroud

Oryginalny tytuł: The ScreamingStaircase

Cykl:Lockwood& Sp.

ISBN: 9788366555570

Wydawnictwo: Poradnia K

Tłumacz:TinaOziewicz

Anna Sakowicz - Listy do A.

 

Alzheimer – fatalna zmora wieku starości zwana chorobą zapominania to prawdopodobnie jedno z najstraszniejszych doświadczeń, jakie może pokrzyżować plany spokojnego odejścia ze świata naszych najbliższych. Uszczegółowiony i opisany dopiero kilkadziesiąt lat temu z fasady przypomina jedynie niewinną demencję, tak niechybnie popularną wśród dojrzałych kobiet i mężczyzn – z bliska jest to jednak odbijająca się na psychice całej rodziny niepisana tragedia, której przypieczętowanie stanowią nieprzespane noce, każda kolejna przyprawiająca o jeszcze większy strach przed niepewnym jutrem oraz nieustanny płacz nad człowiekiem, który mimo swoich najszczerszych chęci i potulnego niegdyś charakteru, do własnej córki zwraca się już per pani, wnuczkę myli ze zmarłą przed laty młodszą siostrzyczką, a mlekiem z butelki podlewa zeschniętego na parapecie kaktusa. Najdobitniej rzecz ujmując – póki sam nie poczujesz brzemienia opieki nad osobą, która z każdym dniem coraz bardziej przypomina kilkuletnie dziecko, nie zrozumiesz na czym polega ten daleko idący dramat.



Mimo to, aby choć w podstawowym stopniu uzmysłowić sobie, na czym polega ten skomplikowany proces degradacji własnej osobowości i powolnego powrotu do mentalności na poziomie młodszym od własnych wnuków, wyborem doskonałym dla czytelnika w każdym wieku będzie tutaj książka ,,Listy do A.’’, czyli wzruszający portret tęsknoty dorastającej dziewczynki, która swoją ukochaną babcię bezpowrotnie traci, choć wspomniana domowniczka ciałem wciąż jest obecna w ich rodzinnej codzienności.



Anielka, do głębi wpatrzona w babcię Tosię, nie potrafi zrozumieć, jak to się dzieje, iż jej żywej i uśmiechniętej, z werwą i optymizmem podchodzącej do znojów egzystencji krewnej nagle, wskutek nieprzewidzianej metamorfozy brakuje kluczowego kawałka duszy, zatraconego w niecodziennych upodobaniach i zachowaniach, jakie Antonina zaczyna przejawiać wobec bliskich. Anielka rozpoczyna więc pewną interesującą korespondencję z odbiorcą, którego zaledwie kilka miesięcy wstecz poznała na własne oczy. Nie są to wcale listy do przedstawicieli opieki medycznej czy producentów leków, które jej babcię miałyby uratować z narastającej opresji. Swoje poruszające, pełne wzgardy i rozczarowania listy kieruje do samego Aloisa Alzheimera (którego nazwiska nie potrafi poprawnie wymówić, dlatego w jej percepcji pan Alzhemier to po prostu Pan A.), będącego w jej mniemaniu winnym choroby jej babci z prośbą o to, aby raz na zawsze wycofał się ze stabilnego i ułożonego do tej pory życia jej rodziny i z powrotem doprowadził do porządku wszystko to, co swoim wtrącaniem się do głowy babci Tosi pokiereszował i strawił.



Chyba najbardziej inspirującym z wielu genialnych aspektów w ,,Listów do A.’’ jest to, jak dziecinnie prostym językiem i za sprawą zażaleń dziecka, które najzwyczajniej w świecie nie rozumie, jakim cudem ukochana krewna z dnia na dzień zmieniła się w nierozpoznawalną, niegrzeczną istotę, która w najmniej odpowiednich sytuacjach traci nad sobą panowanie wraz z podstawowymi umiejętnościami w ruchu i abstrakcyjnym myśleniu, autorka przekazała czytelnikowi kwintesencję przywar, jakie składają się na tę paskudną przypadłość.



Relację z codzienności małej Anielki rozpoczynamy z momentem, w którym Alzheimer dopiero co zaczyna panoszyć się po jej rodzinnym domu, jedynie niekiedy ujawniając się znad niewinnych czynności, które jak na złość sprawiają, iż Anielka postrzega babcię zupełnie inaczej niż jeszcze kilka miesięcy wcześniej. Każdy kolejny list przepełniony jest zarazem bólem i nadzieją, opisuje wręcz niebotyczne zmiany jakie na co dzień dzieją się na przestrzeni choroby, przez co nierzadko odbiorca może doznać szoku, iż w tak prędkim okresie rodzina ta doświadczyła tak gwałtownych wahań poziomu stresu i cierpienia z racji powolnej obserwacji wewnętrznej destrukcji, jaka zachodzi w organizmie ukochanego członka rodziny. Słowa Anielki to do głębi dotykający spis rozważań i smutków, jakie ta odważna i dzielna dziewczynka nieraz wstydzi się wypowiedzieć w stronę nie zawsze przychylnie nastawionej do niej starszej siostry, która, jak się okazuje, ma ostatecznie niemały wpływ na losy wszystkich adresowanych przez Anielkę listów. Uroczy i ocieplający serce jest zabieg ich tajemniczego znikania spod drzwi pokoju babci, co wznosi naszą bohaterkę pod niebiosa z myślą, iż jej korespondencja z panem A. faktycznie trafia do zamierzonego odbiorcy.



Po raz kolejny trafiam na pozycję z gatunku literatury dziecięcej, która swą unikatową i ponadjednostkową prozą, poruszając delikatną, kruchą i wyciszoną w opinii publicznej tematykę jednocześnie edukuje, również w stronę dorosłych zadaje niekiedy niewygodne pytania i zarazem szuka odpowiedzi na te kwestie, które młodsza część odbiorców mogłaby wprowadzić do swojego życia, aby kwestie tolerancji i uświadomienia, iż m.in. istnienie choroby zwanej Alzheimerem jest rzeczą poważną, z której nigdy nie należy robić sobie pokrętnych żartów, były dla ich przyszłego, dorosłego życia priorytetem zdolnym do kiełkowania i przekazywania kolejnym pokoleniom.



Anna Sakowicz w ,,Listach do A.’’ zawarła masę adnotacji do własnego prywatnego życia. Zwracając się do czytelnika w końcowym posłowiu, nie ukrywa faktu, iż inspiracją dla stworzenia postaci babci Tosi była dla niej jej matka, którą podobnie jak główną bohaterkę powieści, dotknęły zaburzenia pamięci. Widać to w nadzwyczaj intymnym sposobie i wrażliwości, z jakimi podeszła do opisywanego tematu – styl autorki jest lekki i płynny, brak w nim przesadyzmu ani nieszczerych komentarzy padających z ust dziecka, które często sprawiają, iż powieści dla dzieci absolutnie nie nadają się do odbioru dla starszego już czytelnika. W tym przypadku ,,Listy do A.’’ to pozycja, z którą, nie boję się użyć tego stwierdzenia, powinien zapoznać się każdy dorosły laik, aby niezgłębiony dotychczas temat trudności, jakie przeżywa opiekująca się cierpiącym na Alzheimera krewnym rodzina uważał za wymyśloną fanaberię lub zupełnie nie znał charakterystyki obejmującej opisywaną przypadłość neurologiczną. Ta otulająca niczym zimowy koc powieść, niepozbawiona jest jednak ciemnej i posępnej nastrojowości, na którą czytelnik przed sięgnięciem po tytuł o tak poważnej tematyce powinien być przygotowany – ta dogłębna szczerość i nieomijanie brutalnych scen charakterystycznych dla tej choroby powoduje, iż ,,Listy do A.’’ tak wiernie i wiarygodnie odzwierciedlają życiową prawdę, jednocześnie opisując ją językiem pełnym dziecięcej bezradności, którą, założę się, bliscy osób zmagających się z Alzheimerem znają od podszewki niezależnie od wieku.



Dzięki ,,Listom do A.’’ czytelnik ma okazję poznać specyfikę tej choroby, ale i wczuć się w skórę przeżywającej piekło najbliższej rodziny babci Tosi, aby uświadomić sobie skalę tego problemu, który rokrocznie dotyka tysięcy osób starszych na całym świecie. Mała Anielka to wzór i inspiracja, której niekończące się zapasy miłości do bliźnich oraz pokłady śmiałości powinny obdarować choć cząstką zrozumienia i wzruszenia każdego dorosłego, który sięgnie po tę książkę. Nie warto w tym przypadku podejmować się kwestii oceny ,,Listów do A.’’ w części merytorycznej czy językowej, gdyż powieść ta niesie za sobą przesłanie i ultranowoczesną przemowę między słowami, które przeważają na jej ważności i kreują ją na niepowtarzalny tytuł, który niesie za sobą ogrom wartości, należących do najbardziej pożądanych i godnych przyswojenia dla czytelnika w każdym wieku. Dziecięcy głos próbujący zrozumieć sens życia to dla każdego dorosłego furtka do zastanowień i osobistych przemyśleń. Dlatego ,,Listy do A.’’ stanowią tak szeroką powierzchnię sentymentalizmu, która zdecydowanie detronizuje wszelkie inne kwestie, które zazwyczaj liczą się podczas końcowej oceny powieści.



Ten tytuł zwyczajnie należy poznać i ze łzami w oczach towarzyszyć Anielce podczas tej wymagającej podróży w ponownym odnalezieniu zbłąkanej braterskiej duszy, która pomimo wszelkich starań, już nigdy nie wróci do swojego pierwotnego ja. Pochmurna i zasmucająca, jednak ważna i napisana z oryginalnością i pomysłem historia, której nie sposób nie zagarnąć całym sercem w długi, pełen refleksji i melancholijnej tęsknoty zimowy wieczór.



Mary Kosiarz


Tytuł: Listy do A.

Autor: Anna Sakowicz

Ilość stron: 159

Data wydania: 18.09.2019

Język: polski

ISBN: 9788366005600

Gatunek: literatura dziecięca

Wydawca: Poradnia K.

 

Justyna Bednarek - Zielone piórko Zbigniewa. Skarpetki kontratakują!


Skarpetki powróciły! Tym radosnym akcentem rozpocznę opinię na temat jednego z moich ulubionych cykli. 



Detektyw Pinkerton, znany już z powieści Banda Czarnej Frotte, przebywa na tymczasowej emeryturze i pełni rolę futerału na telefon małej Be. Dziewczynka nie wie, że z ukrycia podgląda życie jej i rodziny, które wydaje się być normalnym do czasu zakupienia zielonej papugi zwanej Zbigniewem. Wtedy tata małej Be zostaje niesłusznie oskarżony o kradzież karmy ze sklepu zoologicznego i trafia do aresztu. Do akcji postanawia wkroczyć Pinkerton i wraz z innymi skarpetkami próbuje rozwikłać niecodzienną zagadkę i wydostać z aresztu swojego domownika.

 

Kolejny tom przygód skarpetek to kolejna dawka absurdalnego humoru i niezwykłej wyobraźni. Przyznam, że nikt nie umie zaskoczyć mnie tak jak Justyna Bednarek. Tym razem autorka mocno poszalała, bo mamy przebranego jamnika, Mikołaja złodzieja, depresyjną wodę z Marsa czy skolopendrę przeprowadzającą seanse spirytystyczne. Co dziwne, wszystko to składa się ostatecznie w spójną i niezwykle zabawną całość. 



Książka czaruje szatą graficzną, ilustracje zostały stworzone przez niezawodnego Daniela de Latour. Kartki są kolorowe, rysunki idealnie odzwierciedlają przedstawioną opowiastkę. Przykuwają nie tylko dziecięcy wzrok, ale także cieszą oko dorosłych. 



Justyna Bednarek jak nikt operuje absurdem wplecionym w rzeczywistość. Co więcej, w książce odnaleźć można również nawiązania do kultury, chociażby te literackie. Ksiażki o skarpetkach są o tyle uniwersalne, że spodobają się nie tylko dzieciom, ale również dorosłym (wiem, bo oboje z mężem je uwielbiamy). Autorka puszcza oko do dojrzałego czytelnika, co i rusz wrzucając dywagacje, które tylko on zrozumie. 



Zielone piórko Zbigniewa to kolejny wspaniały tom przygód wszędobylskich skarpet. Kocham te książki całym sercem i czekam na kolejne części. 


 

Tytuł: Zielone piórko Zbigniewa. Skarpetki kontratakują!

Autor: Justyna Bednarek

Ilustracje: Daniel de Latour

Data wydania: 2020-10-14

Liczba stron: 184

Wydawca: Poradnia K

ISBN: 9788366555167

Gatunek: literatura dziecięca

 

Napisała: Monika Ryk

 

"Pięć sprytnych kun" Justyna Bednarek

"Pięć sprytnych kun" Justyna Bednarek

Pięć sprytnych kun to książka, która powstała rok po ogromnym sukcesie Niesamowitych przygód dziesięciu skarpetek, wzbudzając zainteresowanie wszystkich czytelników, którzy polubili przygody zagubionych skarpetek. Autorka w swojej nowej książce wykorzystała znany, bardzo często wykorzystywany i lubiany motyw zwierzęcego bohatera, nadając mu wybrane cechy ludzkie. W opowieści spotkamy nie nie tylko zwierzęta – bohaterami są również ludzie, jednak zdecydowanie pierwsze skrzypce grają one… sprytne, przebojowe i niezbyt lubiane w okolicy kuny. Poznajcie Euzebiusza vel Ebi, Tomasza Montana, Panią Patrycję i Purchawkę – okoliczną bandę, której szefem i mózgiem jest Prot Eustachy.

Mieszkańcy warszawskich Bielan na ulicy Kameliowej nie mają z kunami łatwo. Te krnąbrne zwierzaki zamieszkały w parku niedaleko miasteczka i co rusz przegryzają przewody w ich samochodach, włamują się na posesje i wykradają jedzenie, a do tego są złośliwe i hałaśliwe – to prawdziwe utrapienie, ale i zmartwienie. Plaga w mieście. Mieszkańcy mają dość futrzaków, które uprzykrzyły im życie.

A kuny?

Może wcale nie są tak złe i wredne, jak opisują je ludzie? Może całą sytuację widzą z zupełnie innej perspektywy? Może mają własne plany, marzenia i zamiary?

Kiedy pewnego dnia dwie kuny z rodziny przynoszą całej reszce przepyszne jedzenie, szef bandy wpada na pomysł założenia restauracji - jeśli plan się powiedzie będą mogły one serwować pyszne jedzenie. I to wszystko tylko dla nich…

Ale czy na pewno?

Nie od dziś wiadomo, że życie niesie ze sobą różne scenariusze i bardzo często zaskakuje, w szczególności, kiedy odkrywa się spisek i to na najwyższych sferach gastronomicznych, mogący zagrozić nie tylko niebiańskim przepisom na wspaniałe potrawy, ale i życiu pewnej osoby.

Pięć sprytnych kun to bajka dla dzieci (i nie tylko) – taki kryminał kulinarny lub powieść awanturnicza, której cała akcja kręci się wokół gastronomii oraz jedzenia. Jednak nie oznacza to, że jest książką kucharską (mimo iż przepisów w niej nie brakuje), czy że jest nudna. Wręcz przeciwnie -– sporo w niej wartkiej akcji oraz jej zwrotów, humoru, komizmu, gier słownych a także żartów – naprawdę jest bardzo przyjemna i zabawna. Autorka stworzyła opowieść w której świat i losy kun ściera się z losami ludzi, a w pewnym momencie łączy, a nawet jest od siebie zależny, tworząc wspólną przyszłość. Jednak czy świetlistą? Tego już nie zdradzę. Mogę powiedzieć tylko tyle, że Justyna Bednarek rewelacyjnie kreśli sylwetki swoich bohaterów, co sprawia wrażenie, jakby zaraz miały wyskoczyć z kart tej opowieści – zarówno kuny jak i ludzie.

Pięć sprytnych kun to pełna ciepła, humoru, żartów i akcji, przyjemna książka dla dzieci, która zauroczy również wielu dorosłych. Wizualnie może sprawiać wrażenie niepozornej bajeczki, jednak tak naprawdę to bardzo dobry dziecięcy kulinarny kryminał, czy nawet opowiastka detektywistyczna, w której jest wszystko to, co powinna zawierać opowieść z tego gatunku. Jest kuchnia, intryga, tajemnica, niepewność… Są bohaterowie z krwi i kości, czarne charaktery, stróż prawa, śledztwo, wartka akcja, jeszcze raz kuchnia… No i kuny, rzecz jasna, a całość dopieszcza kulinarna wstawka w postaci wierszowanych przepisów, które jeśli będzie taka ochota, czytelnik sam może spróbować przygotować w domu.

W sumie tutaj wszystko kręci się wokół jedzenia, kuchni i gotowania. Zapomnijcie o nudzie! W tej książce wciąż coś się dzieje. Dobra zabawa gwarantowana!

Jednak i to nie wszystko… Justynie Bednarek w wartką akcję udało się wpleść takie tematy, jak wzajemne wsparcie, szacunek, zainteresowanie, niesienie pomocy czy przyjaźń, która jest możliwa nawet mimo różnic w wyglądzie, poglądach, zachowaniu, czy cechach charakteru. Na przykładzie kun autorka pokazuje, że bez względu na to, co i ile nas dzieli, warto a nawet należy zawsze trzymać się razem, a także wspierać w trudnych chwilach. To, jak ważni są bliscy ludzie, rodzina, jak cenne są marzenia i że warto dążyć do ich spełnienia.

Świat ludzi pokazuje z kolei negatywne skutki zawiści, zazdrości, chciwości – jakie konsekwencje ze sobą one niosą, ale również uświadamiają, że nie są dobrymi, czy wręcz pożądanymi cechami, że stanowią wady, których należy się wystrzegać. Delikatnie został poruszony również temat przemocy w stosunku do słabszych, jak również szacunku do zwierząt, które są bezbronnymi istotami i których nie powinno się krzywdzić.

Jeśli chodzi o humor, to według mnie jest on dość specyficzny i charakterystyczny – często zrozumiały jedynie dla starszego czytelnika i pełen aluzji do dorosłego świata. Jednak to opowieść stanowi sedno tej historii, a ta jest przyjemna i naprawdę może wciągnąć. Liczne walory książki sprawiły, że Pięć sprytnych kun otrzymało nominację Polskiej Sekcji IBBY do nagrody Książka Roku 2016.

Jedyne zastrzeżenie, jakie mogę mieć, to kwestia doboru wieku. Według mnie książka nie jest odpowiednia dla maluszków, a dla nieco starszych dzieci, mniej więcej od 7 roku życia. Historia pędzi do przodu, ponadto jest zwiła, często przeskakuje z wątku na wątek, w związku z czym najmłodsi za nią nie nadążą. Ponadto sporo w niej aluzji i żartów niezrozumiałych dla tych najmłodszych, dlatego radzę, aby troszkę poczekać z jej lekturą. A poczekać warto… Pięć sprytnych kun to smakowity kąsek warty schrupania…

Tytuł: Pięć sprytnych kun
Autor: Justyna Bednarek
Ilustracje: Daniel de Latour
Data wydania: 2016-05-19
Wydawca: Poradnia K
Liczba stron: 128
ISBN: 978-83-63960-57-5

Autorka recenzji: Beata Jabłońska