Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Wydawnictwo Poznańskie. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Wydawnictwo Poznańskie. Pokaż wszystkie posty
Nasze podmorskie żony - Julia Armfield

Nasze podmorskie żony - Julia Armfield

 


Miri i Leah są żonami. Ta druga specjalizuje się w badaniu oceanów. To miała być kolejna rutynowa ekspedycja, coś poszło jednak nie tak, jak powinno i Leah wróciła odmieniona. Nie do poznania… i to w tym negatywnym sensie. Co wydarzyło się pod wodą? Czy uda się uratować Leah i związek, który wyraźnie cierpi w tym kryzysie?

Nie jest to zdecydowanie lektura lekka. W rozdziałach naprzemiennie śledzimy rozmyślania Miri i wspomnienia Leah. Bohaterkami jest para jednopłciowa, ale nie wydaje się to mieć większego znaczenia, jeśli chodzi o fabułę (równie dobrze mogłoby to być małżeństwo hetero).

Osią owej fabuły jest do bólu duszna atmosfera wokół wydarzeń na łodzi podwodnej, jak i późniejszego etapu, w którym Miri zostaje (niejako na własne życzenie) sama ze swoimi problemami, odrzucając pomoc przyjaciół i rozpaczliwie próbując powrócić do dawnego, stabilnego życia. Akcja dzieje się w dwóch przestrzeniach czasowych: ze strzępek wspomnień dowiadujemy się powoli, co przydarzyło się Leah pod wodą, a kilka stron później walczymy z Miri o normalność w "teraźniejszości".

Czytając, nie sposób nie zauważyć podobieństwa fabuły do oscarowego filmu Kształt wody. Tutaj także mamy do czynienia z morskim sci-fi, reklamowanym w wypadku Naszych podmorskich żon dodatkowo jako horror.

Nie będzie tu jednak za bardzo czego się bać. Znajdziecie za to mnóstwo niedomówień i niedopowiedzeń, a zakończenie od pewnego momentu będzie przewidywalne i nieuniknione. Nie zabraknie za to motywu znanego z innych horrorów, czyli pytań, na które książka nie odpowiada… pozostaje duże pole popisu dla wyobraźni czytelnika.

Ani to nowatorskie, ani przystępne. Przyznaję – mnie książka wymęczyła. Pomysł może ciekawy, ale wydaje się, jakby autorka nie przemyślała sobie do końca całej historii, napisała ją naprędce, a co trudniejsze fragmenty owiała tajemnicą… Czy miało wyjść ambitniej? Być może. Efekt jest jednak odwrotnie proporcjonalny do głębi oceanu opisanego w powieści.

Oceniam jedynie na 3/10.

Tytuł: Nasze podmorskie żony
Autor: Julia Armfield
Tłumaczenie: Agnieszka Walulik
Data wydania: 2024-09-11
Wydawca: Wydawnictwo Poznańskie 
Liczba stron: 288
ISBN: 9788368217469

Autorka recenzji: zielony_motyl

Łukasz Łukasik, Magdalena Sarat - "Łosie w kaczeńcach. O czym milczy Biebrza"


Łukasz Łukasik i Magdalena Sarat zabierają nas w podróż po Bagnach Biebrzańskich, Dolinie Narwii i Górnej Wisły, do Puszczy Augustowskiej i Puszczy Białowieskiej. Za pomocą fotografii i słów tworzą nam w głowie swój świat, jakże barwny, piękny i spokojny. I co najważniejsze - zgodny z rytmem natury oraz porami roku.



Fotografowanie natury rzeczą łatwą nie jest, co krok po kroku ukazują czytelnikom autorzy tej książki. Dają nam osobiste wskazówki i przestrogi, byśmy uczyli się na ich błędach i doświadczeniu. Ja naprawdę czułam się jak student - a uczucie to potęgował zapach tuszu rodem z podręczników szkolnych.

Na własne oczy przekonałam się jak wiele porażek i katastrof może poprzedzać ten moment, który uchwycił aparat. Jak wiele szczęścia niesie ze sobą ta niezwykła sekunda.

Fotografia przyrodnicza jest piękna.

Choć przypomina chodzenie po krawędzi klifu, jest czymś fenomenalnym i niezapomnianą pamiątką dla świata. Moment, kiedy czas zgrywa się z migawką aparatu to coś niesamowitego.



Widząc zdjęcie w książce nigdy nie wiesz, co działo się wcześniej, znasz tylko ten magiczny moment zamknięty w chwili. Autorzy podarowali nam coś w rodzaju pamiętnika i jestem nim szczerze urzeczona. Opisali te momenty z ich życia, których my jako podziwiający zdjęcia nie widzimy. I tymi relacjami nie raz wywołali uśmiech na mojej twarzy. Poznałam przygody, zdarzenia czy przypadki, które poprzedzały zrobienie zdjęcia, jak i momenty, kiedy to autorzy w euforii bądź smutku powracali do swojego domu.



Książka jest w pewien sposób takim uspokajaczem - pozwala przystanąć, złapać oddech, poczuć tę chwilę i spokój fotografów. Ich emocje stają się twoimi i dostrzegasz to co oni. Piękno jakie cię otacza, a na które tak mało spoglądasz - czujesz realny impuls, by to zmienić.

Wiele wyniosłam z lektury i nauczyłam się naprawdę ciekawych terminów.

Wiem na przykład, że spławikowanie, to również sposób pożywiania się wodnych kaczek. A niedolisek, to młody lisi osobnik do szóstego roku życia. Swoją drogą te małe szkraby, są wyjątkowo zabawne. Wciąż mam w głowie ten słodki widok bawiących się lisich dzieciaków.



Dowiedziałam się też sporo o przeróżnych gatunkach ptaków. Szczególnie zaskoczyła mnie informacja dotycząca małych dudków i ich reagowania na zagrożenie. Te spryciule czując bliskość intruza udają ukrytego w dziupli węża! Serio. Syczą przeraźliwie, wiją się i dziobią napastnika! I nadal trzymam się zdania, że moda zawsze obierała dziwne kierunki. W XIX wieku na ten przykład pióra godowe czapli białej stanowiły pożądaną ozdobę damskich kapeluszy. Na szczęście organizacje przyrodnicze zażegnały ten dziwny trend i uratowały te piękne ptaki przed wytępieniem.



Mnogość przeróżnych informacji dawkowanych nam przez autorów aż zapiera dech. Człowiek chce zapamiętać większość z tego co przekazują mu autorzy, pochwalić się znajomym, albo rodzinie i zatapia się w lekturze tak głęboko, że wszystko inne traci na znaczeniu.

Naprawdę dużo dowiedziałam się o zwierzętach i ich zwyczajach. Na ten przykład - Pan Żubr - istny król. Nie dość, że potrafi rozpędzać się do 40 km/h, to masa samca może osiągać nawet 900kg(!) Jest ostatnim przedstawicielem legendarnej megafauny zamieszkującej plejstoceńska Europę i największym lądowym zwierzakiem naszego kontynentu. Szczęka w dół sama opada.



Autorzy dzięki takim informacjom podkreślają jak ważna jest wiedza podczas fotografowania natury. To nie tylko sztuka robienia zdjęć, to też systematyczna nauka o faunie i florze. To setki rozmów z ludźmi, tysiące godzin uczenia się, ogromne ilości przetwarzanego materiału. To pasja i praca, która daję ogromną satysfakcję, choć nie zawsze udaję się wszystko, a czasem przypadek to najlepsza moneta. Wiele porażek, wiele wygranych.



" Nie zrażać się porażką, traktować ją jako nowe doświadczenie."



Czuję się niezwykle zainspirowana i wyjątkowo ucieszona z lektury. Ludzie zajmujący się bushcraftem znajdą w książce naprawdę wiele przydatnych informacji. I może jako następny cel na wyprawę obiorą Biebrzę?



"Łosie w kaczeńcach" wprowadza nas w taki melancholijny nastrój. Ogrom spokoju i takiego wyciszenia jaki bije z książki jest bardzo przyjemny dla wiecznie zabieganego odbiorcy.

Widzimy tylko zdjęcie. Nie dostrzegamy tych godzin spędzonych w nienaturalnej pozycji, często w niesprzyjających warunkach czy lodowatej wodzie w wyczekiwaniu na ten idealny kadr. Dzięki tej książce zaczynamy rozumieć na czym to wszystko tak naprawdę polega.

Czysta magia zamknięta w obrazku tylko dla nas. Z wielką przyjemnością odszukiwałam wszystkie te zdjęcia ukryte w książce.



"Łosie w kaczeńcach" uwielbiam i pokochałam całym serduchem.

Wiele ważnych lekcji przekazują nam autorzy. Inspirują by samemu robić zdjęcia ale też dają wskazówki jak robić to dobrze, "żeby wychodząc z aparatem, nie zaszkodzić przyrodzie i sobie."

Ktoś kto ceni sobie spokój, piękno i ciekawe spostrzeżenia zakocha się w tej książce.

"Łosie w kaczeńcach. O czym milczy Biebrza" ma w sobie ten magnetyzujący czar, któremu nie jesteśmy w stanie się oprzeć. Ostrzegam! A książkę polecam każdemu.



Pozwolę sobie na mały akapicik wyrażający niezadowolenie. Okładka książki nie posiada żadnych skrzydełek, co przy częstym przeglądaniu, czy nawet czytaniu powoduje jej szybkie niszczenie. Myślę, że w tym przypadku twarda okładka byłaby najlepszym rozwiązaniem.



Na zakończenie bardzo ważny i mądry cytat.

"Z każdej takiej wyprawy wracamy nie tylko ze zdjęciami. Pozostaje jeszcze cały bagaż wspomnień, mocno wpisanych w pamięć i zabarwionych przeżytymi emocjami, pełnych zarówno powagi, jak również gagów, potknięć i humoru. Fotografie pozornie milczą - widzimy tylko efekt ostateczny. Jednak za każdą z nich stoi jakaś opowieść o danym gatunku, o miejscu, ale także o nas."



Polecam. ❤ Nigrum

  

"Łosie w kaczeńcach. O czym milczy Biebrza" - Łukasz Łukasik, Magdalena Sarat

Wydawnictwo: Wydawnictwo Poznańskie

Data wydania: 30 września 2020

Liczba stron: 448

Brian Deer - Wojna o szczepionki. Jak doktor Wakefield oszukał świat?


Gdy tylko zobaczyłam tę książkę w zapowiedziach wiedziałam, że absolutnie MUSZĘ ją przeczytać. Wojna o szczepionki. Jak doktor Wakefield oszukał świat to jedna z tych pozycji, które wpisują się nie tylko w moje potrzeby czytelnicze, ale również naukowe i poglądowe. 



Autor Brian Deer to wielokrotnie nagradzany dziennikarz śledczy, który w swojej pracy skupia się na przemyśle medycznym i farmaceutycznym, zatem bardzo spektakularne, niepokojące i zaskakująco niepowtarzalne wyniki Wakefielda w oczywisty sposób wpisują się w jego zainteresowania. Temu, aby udowodnić to co wielu podejrzewało, pan Deer poświęcił lata swojej żmudnej pracy, a nawet swoją reputację.

Wojna o szczepionki Briana Deera to precyzyjny i szczegółowy zapis absolutnie wyjątkowej reporterskiej pracy, która miała na celu odkrycie mechanizmu niezwykle skomplikowanego, wielopoziomowego oszustwa doktora Andrew Wakefielda - twórcy nieprawdziwej teorii o powiązaniu szczepionek (a konkretnie szczepienia MMR - trójskładnikowej szczepionce przeciwko odrze, różyczce i śwince), chorób gastroenterologicznych i autyzmu. Na niemal 500 stronach pan Deer demaskuje kolejne teorie, badania, rzekome wyniki, sprawdza powiązania badaczy, lekarzy, prawników, rodziców, sponsorów i to co odkrywa jest naprawdę szokujące.



To, że „Wakefield oszukał świat" nie budzi moich wątpliwości. Już na studiach był mi on przedstawiany jako koronny przykład naukowej szkody, a jego nadużycia sprowokowały dyskusję: o etyce publikacji, o metodach finansowania badań i konfliktach interesów, a także o metodologii prowadzenia badań i chociażby doborze próby. Mimo, że to wszystko wiedziałam, to oszustwo wciąż mnie zaskakuje skalą i budzi jeszcze większe pokłady odrazy. Zwłaszcza, że niestety, wiele okropnych zbiegów okoliczności i jeden błąd The Lancet później, otrzymaliśmy proroka antyszczepionkowców. Prawda jest taka, że Wakefield to moim zdaniem, jeden z najpopularniejszych "naukowców", a jego zakłamana publikacja najbardziej znaną na świecie. Nieważne ile razy jej zaprzeczymy, ile dowodów na jej błędy na absolutnie każdym poziomie pokażemy, ile razy przypomnimy, że czasopismo naukowe The Lancet ją wycofało, wykasowało i po stokroć przeprosiło, ile razy wskażemy, że powstały niezależne i wieloletnie badania dowodzące, że Wakefield kłamał, niestety mleko się już rozlało.



Lekarz bez pacjentów, jak nazywał go autor, żerował na rodzicielskich lękach, na strachu, poczuciu winy i bezradności rodziców, których ukochane dzieci zmieniały się nie do poznania. W tamtym czasie autyzm nie był zrozumiany, zatem trudno się dziwić, że rodzice, postawieni w tak trudnej sytuacji, wszędzie i rozpaczliwie szukali dla swoich dzieci ratunku. Andrew Wakefield w sposób bezwzględny i pozbawiony choćby najmniejszych skrupułów to wykorzystał.  



Tu mieszkał Andrew Wakefield

Lekarz bez pacjentów

Przyniósł nam strach, poczucie winy i chorobę



Wakefield odrzucił wszystkie prośby przełożonych o weryfikację swoich wyników raz jeszcze lub sprawdzenia ich innymi metodami. Nawet tę propozycję, w której to on sam weryfikowałby je innymi metodami. Naukowcy z całego świata, mimo najlepszych chęci, nie byli w stanie otrzymać tych samych wyników. Później wyszły na jaw wielowymiarowe oszustwa, manipulacje i przekręty. Jakby tego było mało, odkryto gigantyczny konflikt interesów. Nie, nie big pharmy. Konflikt interesów pomiędzy niezawisłym naukowym badaniem, które powinno iść za faktami i otrzymanymi wynikami, a planowanym wytoczeniem procesu twórcom szczepionek MMR. To drugie wygrało. Badania Wakefielda były zwykłym fałszerstwem, nastawionym na zaspokojenie ambicji i pieniądze. Wielkie pieniądze.



Ważne jest także to, że Deer przedstawia kompletny obraz - nie umniejsza roli współpracowników Wakefielda, kolegów, przełożonych, sponsorów, wielbicieli. Nie omija roli rodziców, gotowych by walczyć o swoje dzieci, zagubionych w systemie. Jego opowieść nie kończy się na oskarżeniu Lekarza bez pacjentów o oszustwa, ale opowiada również jego późniejszą historię, jego amerykański sukces, z którego zrobił sobie źródło utrzymania. W pewnym sensie żałuję, że nie załapała się do niej pandemia, ale chyba nie mam złudzeń jak ten mistyfikator by się zachował. 



Moim zdaniem ta książka ma jedną niewielką wadę - podczas lektury wyraźnie czułam, że Brian Deer naprawdę nie lubi złych bohaterów swojej książki. Wakefielda darzy jawną i bardzo głęboką niechęcią, choć biorąc pod uwagę co Deer dowiódł i jakie przez lata ponosił tego konsekwencje, może nie jest to takie zaskakujące. Nie mniej, wolałabym by zachował większy dystans, to udoskonaliłoby przekaz skierowany do nieprzekonanych. Mnie, o manipulacjach Wakefielda nie trzeba przekonywać - cały świat nauki wie, że to co ten człowiek zrobił było po prostu złe i to na bardzo wielu płaszczyznach, ale są tacy, którzy wciąż mają co do tego wątpliwości.



Jednocześnie, czuję się w obowiązku podkreślić, że ta książka nie jest prosta. To prawdziwy i rzetelny reportaż ze śledztwa, a autor nie uchyla się od rozwiewania wszystkich wątpliwości, także tych naukowych, co wymaga od czytelnika bardzo dużej uważności. Plejada nazwisk, wydarzeń czy opisów eksperymentów powoduje, że tę lekturę musimy czytać w sporym skupieniu. Wojna o szczepionki jest zaskakująca, dynamiczna, intrygująca, ale jednocześnie dramatyczna, przykra i druzgocąca.

Chcę wyraźnie podkreślić - wyniki badań Andrew Wakefielda na temat szczepionek nie są prawdziwe (zostały spreparowane pod tezę), a powoływanie się na przekazywane przez niego dane jest równie zgodne z prawdą co teoria płaskiej ziemi. 



Niestety, mleko się rozlało. Pomimo wycofania publikacji przez The Lancet, pomimo zrujnowanych karier współpracowników Wakefielda, pomimo tego, że wykonano ogromne, przekrojowe badania nad bezpieczeństwem szczepionek, to tego gigantycznego kłamstwa i jego konsekwencji nie dało się już zatrzymać. Do dziś ta publikacja w The Lancet jest jedną z najbardziej znanych i najszerzej cytowanych, mimo, że obecnie nie jest ona nawet publikacją naukową. Wakefield osiadł w USA gdzie nieprzerwanie nakręca rodziców do inwestycji w swoje oszustwa, szerzy dezinformację i swoje manipulacje robiąc z siebie ofiarę.  

Nie jest to lektura ani prosta, ani szczególnie przyjemna. Nie ukrywam, że mną targały wielkie emocje gdy to czytałam, a drobiazgowo przedstawione tutaj śledztwo było bardzo zagmatwane. Nie mniej, naprawdę warto podjąć to wyzwanie. To niezwykle rzetelny opis jednego z najważniejszych śledztw medycznych w historii.


 

Tytuł: Wojna o szczepionki. Jak doktor Wakefield oszukał świat?

Tytuł oryginału:TheDoctorWhoFooled the World: Andrew Wakefield’s War on Vaccines

Autor: Brian Deer

Tłumaczenie: Piotr Chojnacki, Katarzyna Bażyńska-Chojnacka

Seria: Reporterska

Data wydania: 2020-09-30

Liczba stron: 456

Wydawca: Wydawnictwo Poznańskie

ISBN: 978-83-66570-33-7

#wydawnictwopoznanskie#wojnaoszczepionki#literaturafaktu



Zrecenzowała: Marta z bloga W sercu książki

 

Sarah Moss - Mur duchów

Sarah Moss - Mur duchów


Gdy w moje ręce trafiła najnowsza powieść Sarah Moss Mur duchów byłam zaskoczona jej rozmiarem. Zastanawiałam się co też autorka mogła ukryć na kartach książki liczącej zaledwie 150 stron. Szybko jednak moje wątpliwości zostały rozwiane, już dawno nie czytałam tak treściwej i skondensowanej książki.

Autorka zaczyna z przytupem, bo we wstępie ukazuje czytelnikowi egzekucję tajemniczej dziewczyny, jednej z członkiń plemienia. Następnie przeniesieni zostajemy pod koniec lat 90. do obozu mającego być eksperymentem antropologicznym. Jego uczestnicy mają prowadzić żywot taki, jaki w epoce żelaza prowadzili członkowie plemienia Nortumbrii. Oprócz studentów i profesora na obóz trafia Sylvie i jej rodzice. Ojciec dziewczyny, kierowca autobusu, jest fanem takiego stylu życia, jest wręcz zafiksowany na punkcie Brytów, których bezwarunkowo podziwia. 

Tematem książki nie jest jednak odgrywanie ról przodków, a przemoc domowa, ta fizyczna i psychiczna. Ojciec Sylvii okazuje się bowiem tyranem szukającym jedynie pretekstu, by wyżyć się na żonie lub córce. Obie kobiety niesamowicie się go boją, nie przyznając się do tego same przed sobą. Obawiają się każdej, nawet najbardziej błahej sytuacji, jaka wyprowadziłaby go z równowagi. Z niepokojem patrzą na wymianę zdań między ojcem a innymi uczestnikami obozu, bo doskonale zdają sobie sprawę, że jeśli ktoś podważyłby jego kompetencje i wiedzę to później jego złość odbiłaby się na nich. Mimo to, kobiety nie dopuszczają do siebie myśli, że są ofiarami. Każde przewinienie ojca potrafią usprawiedliwić czy wytłumaczyć. Z jednej strony w Sylvii często kiełkuje bunt, z drugiej poddańczo słucha jego nakazów.

Moss w tej krótkiej powieści mistrzowsko buduje postaci i pokazuje jak przemoc domowa potrafi zniszczyć relacje w rodzinie. Autorka podejmuje ten ciężki temat nie używając zbędnych słów, nie bawiąc się w niepotrzebne dywagacje. Pokazuje jak akcja rodzi reakcję, jak narzucone role społeczne i patriarchat potrafią zniszczyć najbardziej podstawową komórkę społeczną.

Mur duchów jest niewygodny, wchodzi do głowy, daje powód do rozmyślań i refleksji. Jest bardzo ważnym głosem zabranym w sprawie przemocy domowej. Niesamowite jakie wrażenie na człowieku potrafi zrobić tak krótka powieść.


Tytuł: Mur duchów
Tytuł oryginału: Ghost Wall
Autor: Sarah Moss
Tłumaczenie: Paulina Surniak
Data wydania: 29 lipca 2020
Liczba stron: 158
Wydawca: Wydawnictwo Poznańskie
ISBN: 9788366553880

 Monika Ryk


"Sobremesa. Spotkajmy się w Hiszpanii" Mikołaj Buczak

"Sobremesa. Spotkajmy się w Hiszpanii" Mikołaj Buczak

Słowo sobremesa oznacza oznacza rozmowę przy stole po posiłku. To czas, który bliscy, czy przyjaciele spędzają razem przy dobrym winie i przekąskach, kiedy sobie rozmawiają, żartują, po postu są razem. To bardzo charakterystyczne dla Hiszpanów – te spotkania, wspólne spędzanie czasu z rodziną czy znajomymi – i o tym między innymi opowiada książka Sobremesa. Spotkajmy się w Hiszpanii Mikołaja Buczaka.


Hiszpania kojarzy się pewnie większości z nas ze słońcem, plażami, imprezami i sjestą. Tymczasem jest to kraj o dość skomplikowanej historii, bogatym dziedzictwie kulturowym i bardzo różnorodnym, barwnym społeczeństwie, tylko trzeba się trochę bardziej zagłębić w tę tematykę, porzucić stereotypy, a poznać fakty. I tym właśnie zajmuje się w swojej książce Mikołaj Buczak. Opowiada on o wszystkich obliczach mieszkańców tego państwa, o ich narodowych wadach i zaletach, o ich spojrzeniu na różne tematy, nawet te kontrowersyjne.

Dużo uwagi autor poświęca grupom etnicznym składającym się na hiszpańskie społeczeństwo, a także różnicom, które je dzielą, a zwłaszcza barierom i ciekawostkom językowym. Hiszpania bowiem nie jest jednolitym krajem, składają się się na nią terytoria zamieszkałe przez Basków, Andaluzyjczyków Katalończyków, Galisyjczyków etc. Każda z tych społeczności nie tylko ma swoje przyzwyczajenia, tradycje, ale często też dialekt, które wyróżnia ją od reszty krajanów. Część z nich dąży również do niepodległości, co jest ciekawe dla osób z zewnątrz.

Książka opowiada też o tym, jak to jest z tym barowym życiem Hiszpanów, skąd się ono wzięło i jak wygląda naprawdę. Mówi również co nieco o edukacji w tym kraju, czy o tym jak jego mieszkańcy radzą sobie z językami obcymi. Ale przede wszystkim – zwraca uwagę na to jak masowa turystyka wpłynęła na ten kraj, jego mieszkańców, jak pomogła, ale też jak zakłóciła życie ludziom, jakie zniszczenia spowodowała. Ta opowieść o turystach w Hiszpanii naprawdę otwiera oczy na różne blaski i cienie, zwłaszcza cienie masowego napływu zwiedzających z innych państw. Ważną i interesującą częścią książki jest też ostatni rozdział, w którym autor porusza tematykę feminizmu w tym kraju, mówiąc o historii i współczesności.

Cała opowieść autora napisana jest językiem prostym i bezpretensjonalnym, jakby on sam spotkał się z czytelnikiem i bez zadęcia, czy zbędnych ozdobników mówił o tym, co wie o Hiszpanii. Na uwagę zasługują liczne przypisy i odwołania się do innych publikacji, dzięki czemu mamy pewność, że nie są to puste słowa, tylko mają swoje podparcie w materiałach źródłowych, choćby w prasie. Ciekawe są też zamieszczone w tej publikacji fotografie z różnych miejsc w Hiszpanii, które bardzo ładnie ilustrują wywody autora. Współgrają one z książką, nadając jej też wartość estetyczną, podobnie zresztą jak piękna okładka i ciekawa wyklejka, którymi charakteryzuje się to wydanie.

Sobremesa. Spotkajmy się w Hiszpanii nie jest przewodnikiem turystycznym, nie jest też typową książką podróżniczą, powiedziałabym, że to taka przyjemna hybryda literatury podróżniczej z popularnonaukową i literaturą faktu. Po prostu taki dłuższy esej, opowieść o Hiszpanii mniej znanej, a wartej poznania. Całość czyta się lekko, szybko, bezproblemowo i z dużym zainteresowaniem. Polecam tę książkę wszystkim zainteresowanym piękną Hiszpanią, wszystkim, którzy chcą poznać jej nieco inne, choć jakże ciekawe oblicze.

Tytuł: Sobremesa. Spotkajmy się w Hiszpanii
Autor: Mikołaj Buczak
Data wydania: 2020-07-01
Liczba stron: 327
Wydawnictwo: Wydawnictwo Poznańskie
ISBN: 978-83-66559-64-4

Autorka recenzji: Aga K.
"Podziemia. W głąb czasu" Robert Macfarlane

"Podziemia. W głąb czasu" Robert Macfarlane



Rzadko rozmyśla człowiek o tym, co ukryte jest pod ziemią, po której się porusza. A tak naprawdę im głębiej się zapuszcza – kiedy już najdzie go ochota – tym więcej jest do odkrycia. Ponoć przecież dno Rowu Mariańskiego jest słabiej zbadane niż powierzchnia Księżyca. 

Robert Macfarlane zwraca uwagę czytelnika właśnie na sferę, której granica tkwi tak blisko, a tak sporadycznie jest tematem rozmyślań – mowa tu o podziemiach. I nie próżnuje, aby uczynić tę podróż ciekawą i ekscytującą. Szybko udowadnia, że pod ludzkimi stopami znajduje się świat rodem z science fiction.

Autor podsuwa czytelnikowi zapis swoich wypraw, które odbył właśnie w związku z fascynacją podziemnym światem, czego wyraz daje w każdym z trzynastu rozdziałów. Zabiera on w swej publikacji do jaskiń, kopalń i podziemi na terenie głównie kontynentu europejskiego, ale nie tylko, bo oprócz tego, że dociera do Paryża czy Skandynawii, to również chociażby do Ameryki Południowej. Różnorodność tych lokalizacji sprawia, że w każdej z nich czytelnik odnajduje specyficzną cząstkę krajobrazu (i tego co pod nim), unikalną i intrygującą zarazem.

Macfarlane potrafi pisać w sposób lekki i zajmujący – z jego własnych słów można wyczuć, że ma bardzo specyficzne podejście do swoich poczynań związanych ze zgłębianiem podziemi i ten wymiar kontaktu z naturą stanowi podłoże do wielu refleksji. Nie szczędzi czytelnikowi przemyśleń związanych z przebywaniem dziesiątki stóp po poziomem gruntu, czasem sugeruje niemal duchowy wymiar tych wycieczek. Ostrzegam jednak, że pisze bardzo sugestywnie – jeżeli trafia w miejsca ciemne, głębokie i mokre, to atmosferę tę bardzo dobitnie przekazuje odbiorcy. Z jednej strony jest to plusem (porównywałam wcześniej książkę klimatem do historii rodem z science fiction), a z drugiej, potrafi wzbudzić dyskomfort podczas czytania (i wtedy mamy historie w klimacie grozy).

Co ważne, w swych opowieściach o wszelkiego rodzaju przygodach związanych z podziemiami, autor wyraźnie zarysowuje kontekst kulturowy – wspomina o społecznościach związanych z danym terenem, oddaje im głos, dokonuje wzmianek o ważnych wydarzeniach historycznych i nawiązuje do spuścizny, którą pozostawi po sobie obecne pokolenie. Niejednokrotnie podkreśla jak ważne jest to, byśmy jako gatunek ludzki nie pozostawali krótkowzroczni i mieli na uwadze następców, którym przyjdzie zmagać się z tym, co za sprawą współczesnych wydarzeń znajdzie się pod ziemią.

Narracja w bardzo przystępny sposób obrazuje czytelnikowi, jaką rolę dla ludzkiego żywota odgrywają podziemia i z jak wieloma aspektami życia się łączą. Macfarlane z zapałem, ale również pokorą podkreśla, że człowiek i natura to nierozerwalne połączenie. W tylko jednym momencie książki miałam wrażenie, że pewne niedopowiedzenie związane z opowieścią autora powinno zostać uzupełnione, ponieważ brak takowego nieco sugerował grunt, na który nie chciałabym wchodzić i na który wejście nie posądzałabym autora Podziemi. W całości książka po lekturze pozostawia czytelnika z refleksją, ale też z pewnym niepokojem i… bogactwem. Ciężko po przerzuceniu ostatniej kartki nie podzielać specyficznej fascynacji autora do natury w jej mrocznym i słabo zbadanym wydaniu, w jakim istnieje ona tuż pod naszymi stopami.



Tytuł: Podziemia. W głąb czasu
Tytuł oryginału: Underland: A Deep Time Journey
Autor: Robert Macfarlane
Tłumaczenie: Jacek Konieczny
Data wydania: 2020-06-03
Wydawnictwo: Wydawnictwo Poznańskie
ISBN: 9788366553576

Autorka recenzji: Jagoda Wojciechowska