Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Wydawnictwo Rebis. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Wydawnictwo Rebis. Pokaż wszystkie posty
Magia umysłu - James R. Doty

Magia umysłu - James R. Doty

 

Manifestowanie, które wszystko zmienia.

James Doty, neuronaukowiec i znany orędownik idei współczucia, opisuje w tej książce możliwości, jakie oferuje manifestowanie, tworząc podwaliny życzliwego, lepszego świata. Konkretne, przystępnie opisane ćwiczenia do samodzielnego wykonywania mają moc zmieniania funkcjonowania mózgu. Obejmują one uwagę, medytację, wizualizację i współczucie. Magia umysłu pomaga nam świadomie poruszać się po świecie - odzyskać sprawczość, realizować marzenia, które są tego warte, pomagać innym podążającym tą ścieżką oraz żyć w zgodzie ze sobą.




 James R. Doty w książce Magia umysłu proponuje czytelnikowi coś więcej niż tylko zbiór refleksji na temat neurobiologii i duchowości. To zaproszenie do podróży w głąb siebie – z jednej strony osadzonej w rzetelnej wiedzy naukowej, z drugiej – zanurzonej w ludzkim doświadczeniu, emocjach i pragnieniu zmiany. Autor, będący neurochirurgiem i badaczem, udowadnia, że umysł ludzki jest nie tylko siedliskiem myśli, ale także potencjalnym źródłem głębokiej transformacji – osobistej i społecznej.

To, co wyróżnia Magię umysłu spośród innych książek rozwojowych, to brak nachalnego moralizatorstwa. Doty nie sprzedaje szybkich rozwiązań ani złotych recept. Zamiast tego oferuje serię prostych, ale konsekwentnych ćwiczeń – opartych na medytacji, uważności, wizualizacji i praktykowaniu współczucia – które mają na celu stopniową zmianę sposobu myślenia, postrzegania siebie i świata. Wszystko to oparte jest na badaniach naukowych dotyczących neuroplastyczności mózgu, co nadaje książce autentyczności i wiarygodności.

Szczególnie ujmujące są autobiograficzne wątki wplecione w narrację. Doty dzieli się nie tylko sukcesami zawodowymi, ale również trudnymi doświadczeniami z dzieciństwa i młodości. Te fragmenty sprawiają, że książka nabiera ludzkiego wymiaru – czytelnik nie obcuje jedynie z ekspertem, ale przede wszystkim z człowiekiem, który sam musiał zmierzyć się z brakiem nadziei, poczuciem niskiej wartości czy wewnętrzną pustką.

Jednym z centralnych wątków jest współczucie – rozumiane nie jako sentymentalny gest, lecz jako akt neurologicznie znaczący. Autor pokazuje, że współczucie wobec siebie i innych to nie luksus, a biologicznie zakodowana zdolność, którą można rozwijać jak mięsień. Doty argumentuje, że to właśnie dzięki tej praktyce jesteśmy w stanie wyjść poza schematy reagowania, które utrwaliliśmy w dzieciństwie czy w obliczu traumy.

Ciekawym i praktycznym dodatkiem jest sześcioetapowy program pracy z umysłem, rozpisany w przystępny sposób. Program ten stanowi podsumowanie wcześniej przedstawionych zagadnień i daje konkretne narzędzia do ich zastosowania w codziennym życiu. Nie obiecuje cudów – ale zaprasza do codziennej, cichej pracy nad sobą. Wymaga czasu, wytrwałości i uczciwości wobec samego siebie. Nie jest to szybki poradnik na weekend, lecz raczej mapa długofalowej zmiany.

Forma książki również zasługuje na uwagę. Styl Doty’ego jest jasny, zrozumiały, ale nie trywializuje tematu. Autor potrafi w kilku zdaniach zarysować skomplikowane mechanizmy psychofizjologiczne, po czym płynnie przejść do refleksji egzystencjalnej. Ten balans między nauką a duchowością czyni Magię umysłu lekturą angażującą zarówno intelektualnie, jak i emocjonalnie.

W trakcie lektury łatwo zadać sobie pytania, które mogą zostać z nami na długo: czy żyję według własnych przekonań, czy może według cudzych oczekiwań? Co mogę zrobić, by codziennie dokonywać świadomych wyborów? Jakie ograniczenia noszę w sobie, choć nie są już aktualne?

Podsumowując, Magia umysłu to książka, która nie oferuje błyskotliwego „przebudzenia” w jeden wieczór. To raczej kompas, który może pomóc obrać nowy kierunek – spokojniejszy, bardziej świadomy i autentyczny. Dla tych, którzy chcą zrozumieć siebie lepiej i żyć w zgodzie z tym, co dla nich ważne, będzie to wartościowa i inspirująca lektura.

 

Recenzja napisana przez: Gosia Celińska

Moja ocena: 6/10

 

Data wydania: 2025-05-06

Liczba stron: 376

ISBN: 9788383382319

Wydawnictwo: Rebis

Popularnonaukowa

451 stopni Fahrenheita - Tim Hamilton, Ray Bradbury

451 stopni Fahrenheita - Tim Hamilton, Ray Bradbury

 

Przyjemnie było palić. Szczególną przyjemność sprawiało patrzenie, jak ogień pożera wszystko, jak wszystko czernieje i się zmienia.
Totalitarne państwo, w którym żyje Guy Montag, nie znosi niezależności i swobody myślenia, a on robi wszystko, by jego bezwzględna machina działała sprawnie. W tym absurdalnym świecie straż pożarna nie gasi pożarów, lecz je wznieca, a Montag z pasją oddaje się niszczeniu największego zagrożenia dla opresyjnego systemu – książek. Pewnego dnia jednak w tej doskonałej maszynie coś się zacina...
Tim Hamilton po mistrzowsku odmalował dystopijną przyszłość z powieści Raya Bradbury’ego i w zniewalający sposób ukazał przebudzenie głównego bohatera z bezrefleksyjnego życia ku wolności, jaką dają filozofia i literatura.





„451 stopni Fahrenheita” w adaptacji graficznej autorstwa Tima Hamiltona to świeże spojrzenie na klasyczną dystopię Raya Bradbury’ego, które doskonale łączy słowo pisane z wizualną ekspresją. Już od pierwszych stron komiks wciąga w ponury świat, gdzie książki zostały zakazane, a strażacy zamiast ratować przed pożarem, z pełnym zaangażowaniem podpalają wszystko, co może zagrozić reżimowi. Ta przewrotna i zarazem niepokojąca rzeczywistość sprawia, że odbiorca od razu odczuwa ciężar i absurd systemu, w którym żyje główny bohater – Guy Montag.

Postać Montaga została przedstawiona w sposób szczególnie udany – to człowiek, który do niedawna wiernie służył totalitarnemu państwu, ale stopniowo zaczyna kwestionować sens swojego działania. Hamilton w swoich ilustracjach znakomicie pokazuje tę wewnętrzną przemianę, gdzie bezrefleksyjne wykonywanie rozkazów ustępuje miejsca refleksji, buncie i pragnieniu wolności. Komiks potrafi w subtelny sposób oddać emocje i rozterki bohatera, co dla czytelnika stanowi dodatkowy wymiar poznawczy i emocjonalny.

Wizualna warstwa „451 stopni Fahrenheita” jest mocnym atutem tego wydania. Dominują tu zimne barwy, czerń, szarość, przebijające się czerwienie i odcienie miedzi, które znakomicie budują atmosferę nieustannej kontroli, ucisku i zagrożenia. Przerysowanie świata totalitarnego, choć widoczne, nie razi – przeciwnie, potęguje poczucie klaustrofobii i beznadziei. Dzięki temu czytelnik jeszcze silniej odczuwa dramatyzm sytuacji, a graficzne rozwiązania podkreślają brutalność i bezwzględność systemu.

Ciekawym elementem są także przemyślane wizualizacje monologów wewnętrznych Montaga, które przełamują szarość codzienności i dają wgląd w jego przemianę duchową. To właśnie te chwile, pełne zadumy i niepewności, nadają opowieści dodatkową głębię i sprawiają, że komiks staje się nie tylko obrazem dystopii, ale także uniwersalną historią o poszukiwaniu siebie i wolności.

Adaptacje literackie w formie komiksu często budzą wątpliwości co do pełnego oddania oryginalnej treści, jednak Hamilton podołał temu wyzwaniu. Choć niektóre elementy fabuły odbierane są inaczej niż w wersji książkowej, nie zaburza to kluczowego przekazu powieści Bradbury’ego. Wręcz przeciwnie – graficzna forma nadaje opowieści nową świeżość i pozwala dotrzeć do szerszego grona odbiorców, w tym tych, którzy mogą być mniej skłonni do sięgnięcia po literacki pierwowzór.

Warto podkreślić, że „451 stopni Fahrenheita” to nie tylko wizualna uczta, ale także intelektualne wyzwanie. Historia o walce z cenzurą, kontroli umysłów i konieczności buntu wobec totalitaryzmu pozostaje aktualna, niezależnie od formy przekazu. Komiks zmusza do refleksji nad wartością wolności słowa, indywidualizmu i potrzeby niezależnego myślenia.

Podsumowując, adaptacja Tima Hamiltona to udane połączenie literatury i sztuki graficznej, które nie tylko oddaje hołd oryginałowi, ale także wzbogaca go o nowe emocje i doświadczenia. „451 stopni Fahrenheita” w tej wersji to doskonała lektura dla fanów dystopii, ale też dla tych, którzy cenią sobie historie o przemianie i poszukiwaniu prawdy w świecie pełnym manipulacji. To pozycja, która skłania do myślenia i pozostaje w pamięci na długo po zakończeniu czytania.


 Recenzja napisana przez: Gosia Celińska

Moja ocena: 9/10

 

Wydawnictwo: Rebis

Komiksy

Tytuł oryginału: Ray Bradbury's "Fahrenheit 451": The Authorized Adaptation by Tim Hamilton with an introduction by Ray Bradbury

Data wydania: 2025-06-03

Liczba stron: 160

ISBN: 9788383383613

 

Philip K. Dick - Labirynt śmierci

Philip K. Dick - Labirynt śmierci

 


Zapytany o podsumowanie jednym słowem całokształtu twórczości Dicka, odpowiedziałbym: dziwny. Zapytany o to samo w przypadku Labiryntu śmierci, dodałbym: dziwny i (jak większość przymiotników) stopniowalny. Treść tej książki doskonale to oddaje. W drodze od początku do końca, historia z dziwnej ewoluuje w dziwniejszą, aż ta przepoczwarza się w najdziwniejszą. Sama końcówka jednakże wszystko wynagradza.

Zapytany o podsumowanie jednym obrazem całokształtu twórczości Dicka, odpowiedziałbym zapewne: obraz wnętrza ludzkiego umysłu. Zapytany o to samo w przypadku Labiryntu śmierci, dodałbym: wnętrze zaburzonego umysłu człowieka z depresją, gdyż taki to obraz wykreowałem patrząc na ten brak nadziei, brak wiary i ponure, niepokojące środowisko planety Delmak-O.

Zapytany o to, co czuję za każdym razem, kiedy chwytam za książkę Dicka, przyznałbym się do niepokoju. Zapytany o to samo w przypadku Labiryntu śmierci, mógłbym dopowiedzieć: niepokój związany z odczuwaniem na sobie wzroku książkowych postaci, zupełnie tak, jakby wpatrzone we mnie z różnych kątów pokoju, oczekiwały moich reakcji na losy, jakimi obdarzył ich autor. Uczucie co najmniej… dziwne.

Zapytany o to, dlaczego zaczytuję się w dziwnych, wywołujących uczucia graniczące ze stanami lękowymi książkach Dicka, odpowiedziałbym: cśśś, pogadamy, jak skończę czytać. To jest zbyt dobre, żeby przerywać.

Ben Tallchief, Seth Morley wraz z żoną Mary, Sue Smart, Ignatz Thugg, Glen Belsnor, Tony Dunkelwelt, Wade Frazer, Roberta Rockingham, Betty Jo Berm, Maggie Walsh, Ned Russell, Bert Kosler oraz Milton Babble to czternastka, która została w wyniku różnych zbiegów okoliczności zesłana na planetę Delmak-O w niewiadomym celu. Wszystko wskazuje na to, że to podróż tylko w jedną stronę, a jedyna łączność z resztą świata bierze w łeb od razu po wylądowaniu ostatniego podróżnika. Tu zaczyna się proces powolnego rozwiązywania zagadki. Każde z nich ma inną fobię, każde z nich jest w innym wieku, wszyscy są specjalistami w przeróżnych dziedzinach i wszyscy mają zupełnie różne zainteresowania. Co to za przedziwne miejsce? Kto ich wszystkich tu zgromadził? Bo co do faktu, że komuś na tym zależało, wszyscy czternaścioro zgadzają się całkowicie. To jest dziwne, ale fakt śmierci jednej z osób w dziwnych okolicznościach sprawia, że robi się jeszcze dziwniej.

Dla znających życiorys Dicka nie powinno być nowiną, że ten czerpał wenę do kolejnych swoich powieści podczas stanów, w jakich się często znajdował. Mniejsza o to, czym wywołanych. Rzekomo często doświadczał mistycznych, abstrakcyjnych wizji dotyczących m.in. Jezusa.
W Labiryncie śmierci wątek religijny nie tyle przewija się przez powieść, co stanowi integralną jej część, na której wszystko bazuje. Religia przedstawiona w powieści, jak mówi sam autor, nie jest pokrewna żadnemu znanemu wyznaniu. Powstała w wyniku próby stworzenia abstrakcyjnego, logicznego systemu religijnego opierającego się na niepodważalnym założeniu, że Bóg istnieje. Cała czternastka (no może prawie cała) zdaje się to wiedzieć, doświadczając na co dzień dowodów jego egzystencji i skutków jego skłonności do ingerowania w ich życie. Pośrednio lub bezpośrednio poprzez autorskiego Konstruktora, Chodzącego Po Ziemi, Orędownika oraz Niszczyciela Formy, czyli cztery Boże Manifestacje. Ależ się to Dickowi udało! A przewijające się przez karty powieści rysunki Wojciecha Siudmaka czynią z tej pozycji piękny, choć niepokojący majstersztyk.

Labirynt śmierci to lektura, która z taką siłą, z jaką może wciągnąć, może również odepchnąć. Warto jednak dotrzeć do końca, ponieważ końcówka, czyli moment, w którym wszystko się wyjaśnia to właśnie sci-fi, którego choć może w treści brakować, powoduje że o książce zapomnieć nie można. Na takie zakończenie nie sposób wpaść, czytając, choć co nieco można się domyślać.

Nie chcę tego robić, ale jeżeli musiałbym się czegoś czepić, postawiłbym na jednowymiarowe postaci. Mimo to, że bohaterowie różnią się od siebie pod każdym względem, każda z nich zlewa się w jedną, kiedy otwiera usta. Dobrze jednak, że Dick w powieści bardziej niż w celu poczynienia pewnych psychologicznych obserwacji na temat sylwetek każdej uwięzionej na Dalmak-O postaci, wystawia nam je po to, ażeby prześwietlić ich wzajemne relacje, ponieważ jak twierdził, człowiek żyje w osobnym (swoim) świecie nie tylko dlatego, że z natury jest samotny, ale dlatego, że nie potrafi pokonać barier komunikacji. Czy „Dalmak-Owiczom” się to udało, sprawdźcie sami. 

AUTOR: Philip K. Dick

TYTUŁ: Labirynt śmierci

GATUNEK: Fantastyka, Science-Fiction

DATA WYDANIA: 25.02.2025r

LICZBA STRON: 272

WYDAWNICTWO: Rebis

ISBN: 9788380622555

OCENA: 🌟🌟🌟🌟🌟🌟🌟🌟★★ (8/10)

PoważnieNiepoważny


Człowiek z Wysokiego Zamku - Philip K. Dick

Człowiek z Wysokiego Zamku - Philip K. Dick

 

Powieść wyróżniona prestiżową nagrodą Hugo, najczęściej tłumaczona książka Philipa K. Dicka, którą napisał, radząc się... I-cing, Księgi Przemian.

"Nieszczęścia, jakie wyrządza wojna ludności miast, granicom i państwom, opisują bataliści; zagrywkami polityków zajmują się stratedzy; zmagania wodzów analizują specjaliści od logistyki, rodzajów broni, gospodarki i szyfrów... Dicka interesowało to, co się wyprawia z duszami. Toteż odwracając w tej książce znane wszystkim losy wojny, pokazał historię jako udrękę, pułapkę, niezrozumiały spektakl wprawiający w przerażenie, wobec którego pozostajemy bezradni. Chyba że ocalejemy, że odzyskamy równowagę w wyniku kaprysu losu. Który czasem odpowiada na nasze starania, na modlitwy, tęsknoty".



„Człowiek z wysokiego zamku” to powieść, która na pewno zasługuje na uwagę każdego miłośnika literatury science fiction, ale także tych, którzy interesują się alternatywnymi historiami i społecznymi spekulacjami o tym, co mogłoby się wydarzyć, gdyby losy świata potoczyły się inaczej. To książka, która zmusza do refleksji na temat natury rzeczywistości, manipulacji oraz tożsamości, jednak nie do końca spełnia oczekiwania, jakie mogą powstać po zapoznaniu się z tak przełomowym autorem, jak Philip K. Dick.

Fabuła książki opiera się na interesującej alternatywnej wersji historii, w której to państwa Osi wygrały II wojnę światową. Świat podzielony jest pomiędzy Niemców i Japończyków, którzy rządzą poszczególnymi częściami globu. W Ameryce Północnej dominuje Japonia, a Niemcy sprawują kontrolę nad Europą i resztą świata. Zaskakującym elementem jest także obecność w tej rzeczywistości książki, której tytułowy „Człowiek z wysokiego zamku” jest autorem – powieści, w której przedstawiona jest wizja, w której to Alianci wygrali wojnę. To właśnie ten motyw, przedstawienie książki w książce, stanowi główny punkt odniesienia, który stawia pytania o prawdziwość rzeczywistości, w której żyją bohaterowie.

Bohaterowie książki są liczni i bardzo zróżnicowani, jednak nie udało mi się zbudować z nimi silnej więzi emocjonalnej. Frank Frink, Julian, pan Tagomi, Childan – każdy z nich przeżywa swoją własną, osobistą walkę, a ich losy przeplatają się w sposób, który początkowo może wydawać się ciekawy, ale z czasem zaczyna być zniechęcający. To postacie, które nie otrzymują wystarczającej uwagi, by stać się naprawdę głębokimi i pełnymi postaciami. Nie czułem się z nimi emocjonalnie związany, co utrudniało mi zaangażowanie w ich losy i historie.

Styl pisarski Dicka jest, jak zwykle, zaskakująco przystępny, a książka czyta się dość szybko, mimo że porusza trudne i złożone tematy. To jedno z tych dzieł, które zmuszają czytelnika do refleksji nad społecznymi, politycznymi i filozoficznymi kwestiami. Jednym z ciekawszych wątków jest obecność wyroczni, tajemniczej Księgi Mądrości, której rady bohaterowie traktują poważnie, często kształtując swoje życie i decyzje na jej podstawie. To wprowadza interesującą dynamikę, w której rzeczywistość staje się elastyczna i podlega interpretacji, co w pewnym sensie wprowadza niepewność i zmusza do zastanowienia się nad naturą tego, co uważamy za prawdę.

Pomimo tego, że „Człowiek z wysokiego zamku” porusza ważne tematy związane z alternatywnymi rzeczywistościami, nie do końca spełnia moje oczekiwania. Wydaje mi się, że Dick skupił się zbytnio na pobocznych wątkach, takich jak fascynacja antykami czy ciągłe odniesienia do japońskiej kultury i książki I-Ching, które mogą być trudne do zrozumienia dla czytelnika spoza azjatyckiego kręgu kulturowego. To wszystko sprawia, że książka jest trudna do przyswojenia i momentami, szczególnie w pierwszej połowie, rozczarowuje. Zamiast pełnej analizy rządzących mechanizmów tego alternatywnego świata, autor poświęca uwagę sprawom, które nie wnoszą wiele do głównego wątku, co odbiera powieści jej potencjał.

Kiedy już dochodzimy do końca powieści, zaczynają się pojawiać wątki, które zupełnie zmieniają ton książki. To metanarracyjne podejście, które wydaje się nie pasować do całości opowieści. Nagłe przejście w stronę tych elementów jest zaskakujące, ale jednocześnie sprawia wrażenie, jakby Dick sam nie do końca wiedział, dokąd chce doprowadzić swoich bohaterów. Wydaje mi się, że powieść straciła na spójności, a niektóre pomysły, które początkowo wydawały się fascynujące, zostały zrealizowane w sposób chaotyczny.

Pomimo tych mankamentów, książka „Człowiek z wysokiego zamku” ma swoje mocne strony, które sprawiają, że warto po nią sięgnąć. To świetna pozycja dla miłośników literatury dystopijnej i spekulacyjnej, którzy cenią sobie złożoną fabułę i pytania o to, jak wyglądają alternatywne rzeczywistości. Część wątków, choć nie do końca wyeksponowanych, naprawdę potrafi zainteresować, a świat stworzony przez Dicka ma wiele do zaoferowania w kontekście rozważań o naturze władzy, tożsamości i manipulacji.

Podsumowując, „Człowiek z wysokiego zamku” to książka pełna ambicji, która jednak nie spełnia wszystkich oczekiwań. Choć niektóre wątki są fascynujące i zmuszają do refleksji, inne wprowadzają zamieszanie i sprawiają, że fabuła wydaje się zbyt poszatkowana. To powieść, którą warto przeczytać, szczególnie jeśli interesuje nas literatura o alternatywnych rzeczywistościach, ale nie oczekujmy po niej pełnej satysfakcji z lektury.

 

 

Recenzja napisana przez: Gosia Celińska

Moja ocena: 7/10

 

Wydawnictwo: Rebis

Seria: Dzieła wybrane Philipa K. Dicka

fantasy, science fiction

Tytuł oryginału: The Man In The High Castle

ISBN: 978-83-8338-321-7

Wydanie: 5 (2025)

Data premiery tego wydania: 2025-03-25

Liczba stron: 336


 

„Harvard Business Review. 10 artykułów, które musisz przeczytać. 2024" praca zbiorowa

„Harvard Business Review. 10 artykułów, które musisz przeczytać. 2024" praca zbiorowa

 

Klasyczne koncepcje, ponadczasowe wskazówki, najlepsi teoretycy i praktycy biznesu – wszystko w jednym miejscu

Przeanalizowaliśmy pomysły, spostrzeżenia, koncepcje i najlepsze praktyki biznesowe przedstawione w minionym roku w „Harvard Business Review”, aby wybrać te najbardziej nowatorskie i wpływowe. Książka ta, zawierająca przemyślenia cenionych ekspertów, od Satyi Nadelli z Microsoftu po Lyndę Gratton z London Business School, oraz przykłady firm od Nestlé do TikToka, dostarcza najważniejszą i najbardziej aktualną wiedzę w dziedzinie zarządzania prosto do twoich rąk.

Zainspiruje cię, by:

· przedefiniować role menedżerów w twojej organizacji,

· włączyć cele ESG (środowisko, społeczną odpowiedzialność i ład korporacyjny) do głównego modelu biznesowego firmy,

· czerpać korzyści z różnic pokoleniowych i zachęcać pracowników w różnym wieku do uczenia się od siebie nawzajem,

· ustalić, jakie umiejętności miękkie są niezbędne wyższej kadrze kierowniczej, i je budować.

· mobilizować wszystkich do rozwijania umiejętności potrzebnych przy transformacji cyfrowej.


Autorzy: praca zbiorowa

Wydawnictwo: Rebis

biznes, finanse

 Data wydania: 2024-09-24

Liczba stron: 256

ISBN: 9788383382166



W dynamicznie zmieniającym się świecie biznesu dostęp do najnowszych analiz, badań i strategii to klucz do sukcesu. "10 najważniejszych artykułów Harvard Business Review" to pozycja, która dostarcza czytelnikowi esencję najświeższej wiedzy o zarządzaniu, strategii i przywództwie. Książka ta, będąca kompilacją najlepszych tekstów minionego roku, stanowi niezwykle wartościowy przewodnik dla liderów, przedsiębiorców oraz osób zainteresowanych rozwojem zawodowym.

Publikacja zawiera wybór artykułów napisanych przez uznanych ekspertów – zarówno praktyków, jak i teoretyków biznesu. Czytelnicy znajdą tutaj przemyślenia takich autorytetów, jak Satya Nadella z Microsoftu czy Lynda Gratton z London Business School. Autorzy analizują aktualne trendy, omawiają wyzwania stojące przed współczesnymi organizacjami i przedstawiają innowacyjne podejścia do zarządzania.

Jednym z najciekawszych aspektów książki jest spojrzenie na rolę menedżerów w nowoczesnym środowisku pracy. W dobie transformacji cyfrowej i pracy hybrydowej konieczne jest redefiniowanie klasycznych koncepcji zarządzania. Książka dostarcza wskazówek, jak dostosować struktury organizacyjne do nowej rzeczywistości oraz jak skutecznie angażować pracowników w budowanie wspólnej wartości.

Równie interesujące są rozważania na temat włączenia celów ESG (środowisko, społeczną odpowiedzialność i ład korporacyjny) do strategii firm. To temat, który zyskuje na znaczeniu, a książka przedstawia konkretne przykłady firm, które skutecznie wdrożyły te zasady do swojego modelu biznesowego. Zrównoważony rozwój przestaje być jedynie dodatkiem do działalności firm – staje się jej fundamentem.

Nie zabrakło również tematów związanych z różnorodnością pokoleniową w miejscu pracy. Autorzy podkreślają, że efektywne zarządzanie zespołami wielopokoleniowymi może stanowić ogromną przewagę konkurencyjną. Dzięki książce czytelnicy mogą dowiedzieć się, jakie mechanizmy sprzyjają współpracy między pracownikami różnych generacji i jak budować kulturę organizacyjną opartą na wzajemnym uczeniu się.

Kolejnym istotnym zagadnieniem poruszonym w książce jest rozwój umiejętności miękkich wśród kadry kierowniczej. Współczesne zarządzanie wymaga nie tylko kompetencji technicznych, ale także zdolności budowania relacji, skutecznej komunikacji i inteligencji emocjonalnej. Autorzy wskazują, które umiejętności są dziś kluczowe i w jaki sposób można je rozwijać.

Książka porusza również temat transformacji cyfrowej i jej wpływu na rozwój kompetencji pracowników. W erze automatyzacji i sztucznej inteligencji niezwykle istotne staje się nieustanne podnoszenie kwalifikacji. Autorzy podpowiadają, jak skutecznie mobilizować zespoły do zdobywania nowych umiejętności oraz jak wdrażać cyfrowe rozwiązania w sposób przemyślany i efektywny.

Podsumowując, "10 najważniejszych artykułów Harvard Business Review" to książka, która powinna znaleźć się na półce każdego menedżera i przedsiębiorcy. To nie tylko zbiór teoretycznych rozważań, ale przede wszystkim praktyczny przewodnik po współczesnym biznesie. Elegancko wydana, bogata w konkretne przykłady i inspirujące analizy, stanowi doskonałą inwestycję w rozwój zawodowy. Polecam ją każdemu, kto chce nadążyć za zmianami w świecie zarządzania i skutecznie adaptować się do nowych wyzwań.

Moja ocena: 10/10

Recenzja napisana przez: Gosia Celinska

Beata Biały - Męskie gadanie

Beata Biały - Męskie gadanie


MĘSKI PUNKT WIDZENIA

Żaden ze mnie genetyk, ani biolog, ale podpisuję się pod Jungowską teorią jakoby każdy z nas posiadał animę i animus, czyli żeńskie i męskie pierwiastki, a ignorowanie jednych, bądź drugich prowadziło do psychicznej nierównowagi. 

Na proces kształtowania nas na różnych płaszczyznach ma wpływ oczywiście także środowisko, w jakim dorastamy, możliwość spełniania potrzeb, relacje, sposób wychowania i wiele innych czynników. W wyniku miliardów kombinacji może się zatem zdarzyć, że powstanie ktoś, kto ukształtuje się po jakimś czasie jako silna, niezależna kobieta, z przerostem animusu nad animą. I to raczej rzadko dziwi. To kobieta sukcesu. Natomiast facet, obdarzony wrażliwością tak wielką, że rozsypuje się powoli wewnątrz, bombardowany bodźcami zewnętrznymi, facet wypalony zawodowo, więc być może narzekający w bezsilności, facet mający dłużej i częściej niż chwilę, chwilę słabości, być może toczący wewnętrzną walkę z depresją powinien ubrać skorupę i najlepiej nie zdradzać się z tym za bardzo. Nie są to przecież cechy typowo męskie, prawda? Te, które społeczeństwo chce oglądać. Facet ma być twardy, ma wyjść z jaskini, ubić mamuta, przytaszczyć go za kły z powrotem, nakarmić i ogrzać rodzinę. Po prostu. Nie może mieć innych celów. Nie może mieć żadnych potrzeb. Mężczyźni, którzy tłumią emocje, wg wspomnianego wyżej Junga zaniedbują swoją „anime”, a to prowadzi do wewnętrznego rozdarcia.

Beata Biały chce, abyśmy zrozumieli, że wyrażanie emocji nie jest oznaką słabości, ale odwagi by być autentycznym, by stanąć twarzą w twarz z własnymi lękami, bólem i radością, dlatego pod "egidą" rebisowego Męskiego Gadania zebrała szesnastu męskich reprezentantów, żeby porozmawiać właśnie „o emocjach, męskości, kobietach, ojcostwie, przyjaźni, depresji, nałogach i wszystkim tym, o czym rozmawiają (i nie rozmawiają) mężczyźni”. Książka to kalejdoskop tematów. Spojrzenie na mężczyznę okiem człowieka młodego, starego, z lepszym i gorszym startem w życiu, sportowca, dziennikarza, aktora, piosenkarza, kucharza, celebrytę, pisarza. Żyjemy w podłych czasach, w których zdecydowanie łatwiej mówić w towarzystwie o pornografii i masturbacji niż o tym, że korzystamy (bądź wahamy się przed tym) z usług psychoterapeutów. Każdy rozdział mógłby mieć tu grubość całej tej pozycji i ja bardzo chętnie bym to wszystko przeczytał. Beata Biały ujęła jednak istotę w każdym z tych kilkunastu rozdziałów. Panowie mówią tu o ważnych sprawach, które w dalszym ciągu kryją się za grubym płaszczem tabu.

Które momenty Vito Bambino chciałby zamknąć w słoiku? 

Jak wpisuje się w twierdzenie Seneki o tym, że „gniew jest pełen pasji, ale i szaleństwa”, Mariusz Bonaszewski? 

Po co jest lęk przed śmiercią wg, Igora Brejdyganta? 

Jak często Michał Czernecki się obraża? 

Co doprowadza Mateusza Damięckiego do wybuchu złości? 

Jak Robert Gonera oswaja smutek? 

Jak Krzysztof Hołowczyc transformuje strach w pewność siebie? 

Jakim ojcem jest Piotr Jacoń? Jak bardzo kobiecy jest Robert Makłowicz? 

Jak zmierzch życia przeżywa Daniel Olbrychski? 

Jak zmierzyć bliskość w relacjach wg Cezarego Pazury? 

Za co podziwia siebie Mikołaj Roznerski i czy zawsze tak było? 

Jak poczucie niższości ustępowało miejsca poczuciu wyższości w życiu Tomasza Schuchardta?

Co stracił przez wstyd Piotr Stramowski? 

Jak pokora ratowała życie Maciejowi Worochowi? 

Które filmy wzruszają Krzysztofa Zalewskiego?

To oczywiście jedynie mała porcja całości, bowiem owa całość wywiadów jest znacznie bogatsza i mocno ociera się o biografie. Na ostatnich stronach dr Robert Kowalczyk zdradza nam co nieco na temat męskich emocji od strony zawodowej. I to jest pigułkowa dawka rozległej wiedzy.

Rzadko kiedy zdarza się tak, żeby cała książka wywołała u mnie zachwyt. Zazwyczaj, jeżeli fabuła jest porządku to rozdziały za długie, więc zasypiam. Jeżeli czytam książkę biograficzną to zawsze znajdzie się jakiś fragment życia, który jest mniej ciekawy niż reszta. Pozycja Beaty Biały zachwyciła mnie w całości być może dlatego, że utożsamiam się po części z każdym zaproszonym do wywiadu mężczyzną. Tematy przez nich poruszane nie dotykają jedynie męskiej części sfery show-biznesu, ale także tą zupełnie poza,  której nikt nie zna i być może nigdy nie pozna. Książka rzuca światło na sylwetki tych szesnastu postaci i bez względu na to ile w tym, co mówili panowie jest prawdy, nie spojrzę już na nich tak samo po drugiej stronie telewizora.

Podsumuję cytatem, który mimo, że umieszczony w książce w odniesieniu do mężczyzn, tak naprawdę powinien stanowić motto dla wszystkich ludzi.

„Bycie sobą w świecie, który nieustannie stara się uczynić z ciebie coś innego, jest największym osiągnięciem” – Ralph Waldo Emerson

AUTOR: BEATA BIAŁY

TYTUŁ: Męskie gadanie

GATUNEK: Biografia/Pamiętnik

DATA WYDANIA: 26.11.2024r

LICZBA STRON: 320

WYDAWNICTWO: Rebis

ISBN: 9788383382531    

OCENA: 🌟🌟🌟🌟🌟🌟🌟🌟★★ (8/10)

PoważnieNiepoważny

Kukułcze jaja z Midwich - John Wyndham

Kukułcze jaja z Midwich - John Wyndham

 ZBIOROWY INDYWIDUALIZM



W Oppley nie brak cwaniaków, a w Stouch lizusów, ale w Midwich roi się od wariatów

Po lekturze Dnia Tryfidów miałem zgagę. Mój wrodzony masochizm jednak nie pozwolił przejść obojętnie obok kolejnej pozycji Wyndhama. Z wielkimi pokładami nadziei na barkach zaczytałem się w Kukułczych jajach z Midwich i wiecie co? Jeżeli skierowałem Wyndhama na egzamin poprawkowy po pierwszej styczności z jego twórczością, tak chłop przy drugim podejściu udowodnił, że na pozytywną ocenę jak najbardziej zasługuje. Jest mrocznie. Jest klimatycznie. Jest ciekawie. Czyli dokładnie tak, jak być powinno.

Wraz z upływem lat, możliwość zapadnięcia w głęboki sen przestaje być dla nas karą, niechcianą powinnością, a zaczyna jawić się jako nagroda, być może jedna z najmilszych chwil w krótkiej ucieczce od świata. Może także być objawem narkolepsji. Przekonali się poniekąd o tym wszyscy mieszkańcy miasteczka Midwich, którzy akurat w nim byli dokładnie o 22:17 w nocy z dnia 26 na 27 września, nieświadomie ucinając sobie drzemkę. W tym czasie, ku zaskoczeniu wszystkich, śpiące kobiety w wieku rozrodczym zachodzą w ciążę. Dzieci, które niebawem przyjdzie im urodzić wyglądają niepokojąco podobnie. Wykazują także zdolności telepatyczne. Podobnie jak miało to miejsce we wspomnianym Dniu tryfidów, bohaterowie mimo iż zdezorientowani zjawiskiem, najpierw próbują dopasować się do nowej dziwnej rzeczywistości, a dopiero po jakimś czasie rozkładają temat na czynniki pierwsze i próbują dotrzeć do źródła problemu. Logiczne? Nie wiem. Ale to czyni ich bardziej ludzkimi, a Wyndham nas już do tego przyzwyczaił.

Uwielbiam gatunek science fiction w całej okazałości. Kocham pozycje zatopione w nim całkowicie, ale i te, które wychodzą dość mocno poza jego granice. Kukułcze jaja z Midwich są tego przykładem. W jednym punkcie (małej cichej wiosce) zbiegają się różne twarze jednego problemu. Już samo stwierdzenie, że zjawisko masowego zachodzenia w ciążę podczas snu jest problemem, może stanowić punkt do rozważań. Dla niektórych Midwichan wydaje się to kolejnym etapem w życiu i szybko godzą się z nieoswojoną rzeczywistością.

Dlaczego Bóg ukarał niewinną ludzkość demonami, które wychodzą z kobiet? A może właśnie jest to kara za życie w grzechu? Jak wyjaśnić ogromne podobieństwo nowonarodzonych dzieci (przenikliwe oczy, kolor włosów, rysy twarzy itp.) i kto jest ich ojcem? Jak dalej żyć ze świadomością noszenia w łonie dziecka, niechcianego i nieplanowanego? Gdzie w tym wszystkim znaleźć sens nagłego instynktu macierzyńskiego? Czy za moralną będzie uznana próba pozbycia się nietolerowanych nowych obywateli? Czy pojawiające się znikąd dzieciaki to kosmici? Co mają do powiedzenia państwa zwaśnione z Anglią, na której terenie leży Midwich właśnie? Może to jakaś nowa niezrozumiała strategia prowadzenia wojny? To tylko kropla w morzu pytań, które zadać może czytelnik, a które zadają sobie na pewno mieszkańcy wioski. Udaje im się nawet znaleźć odpowiedzi. Niestety nie wszystkie wątpliwości zostają całkowicie rozwiane.

Czy cywilizacja z biologicznego punktu widzenia nie jest formą dekadencji [?]"

Czy luka między homo sapiens i innymi gatunkami nie jest zbyt duża, sugerując, że dla nas byłoby lepiej, gdybyśmy zatrzymali się w rozwoju na poziomie innego inteligentnego, a przynajmniej półinteligentnego gatunku [?]

Zastanawiam się czy kiedykolwiek wymyślono głupsze i bardziej fałszywe pojęcie niż „Matka Natura”? Właśnie dlatego, że Natura jest bezlitosna, odrażająco i niewiarygodnie okrutna, trzeba było wymyślić cywilizację. Uważa się, że zwierzęta są dzikie, ale najdziksze z nich wydają się niemal udomowione w porównaniu z rozbitkami usiłującymi przetrwać na morzu.

Przewybornie czyta się te fragmenty, w których reprezentanci odmiennych poglądów próbują pod każdym kątem rozumowo bombardować zagadkę ostatnich wydarzeń. Nawet jeżeli ich rozumowanie wydawać się może ułomne etycznie.

Małe nudne, ale malownicze miasteczko torturowane szeregiem zjawisk to temat znany w dorobku co najmniej kilku przychodzących mi teraz na myśl poczytnych autorów. Z tematem w Kukułczych jajach z Midwich spotkałem się jednak po raz pierwszy. Zachowanie niektórych bohaterów, mimo iż wygląda na zupełnie nielogiczne, nie denerwuje tak, jak w przypadku Dnia tryfidów, a ponieważ jest to druga książka Wyndhama, którą miałem okazję przeczytać, czy chcę, czy nie chcę, oceniam ją trochę przez pryzmat poprzedniczki.

Autor snuje historię poprzez mówiącego do nas bezpośrednio Richarda Gayforda, który wraz z żoną miał szczęście przebywać poza wioską w feralną noc. Jakby sam Wyndham chciał powiedzieć: ok, nie podobał ci się mój Dzień Tryfidów, daj mi szansę i pozwól, że zabiorę cię na spacer i opowiem, co przydarzyło mi się pewnego razu w Midwich. To na pewno cię zaciekawi. Gayford znika nam wielokrotnie w trakcie powieści, pozostawiając nas w rękach innych mieszkańców wioski – w tym bohatera zbiorowego (lub, jak to zostało tu ładnie nazwane: zbiorowego indywidualizmu), jakim niewątpliwie są dzieci. 

Takie powieści to frajda dla zmysłów i uczta dla umysłu. Do czego doprowadzić może świadomość, że pozycja człowieka jako szczytowego produktu procesu ewolucji jest zagrożona? Sprawdźcie sami, naprawdę warto. Warto także wspomnieć o tym, że po lekturze można oglądnąć sobie serial z 2022 roku na podstawie tejże powieści. 

AUTOR: John Wyndham

TYTUŁ: Kukułcze jaja z Midwich

GATUNEK: science fiction

DATA WYDANIA: 01.10.2024r

LICZBA STRON: 256

WYDAWNICTWO: Rebis

ISBN: 9788383382470    

OCENA: 🌟🌟🌟🌟🌟🌟🌟🌟★★ (8/10)

PoważnieNiepoważny

Z miłości do istnienia, czyli „Biologia. Opowieść o życiu" Lindsay Turnbull

Z miłości do istnienia, czyli „Biologia. Opowieść o życiu" Lindsay Turnbull


Nie jest tajemnicą, że uwielbiam biologię. Szczególnie interesująca jest dla mnie biologia molekularna oraz biologia zwierząt, zwłaszcza człowieka, ale biologia jako taka zachwyca mnie na każdym kroku. Dlatego wybitnie interesują mnie książki popularnonaukowe, które o niej opowiadają. Oczywiście mamy takie pozycje jak słynna Biologia Ville'go, Biologia Campbella Biochemia Stryera czy Genomy Browna, ale takie cegiełki to miliony nowych informacji, których spamiętanie po pierwszym czytaniu jest najzwyczajniej w świecie niemożliwe. Poza tym są to spore lektury, bardziej zaawansowane, i co najważniejsze, skierowane do osób biologią już zainteresowanych. Ja tymczasem wciąż poszukuję książek, które mogłyby to zainteresowanie rozbudzić! Kiedy więc zobaczyłam Biologię. Opowieść o życiu Lindsay Turnbull (ilustrowaną przez Cecile Girardin) nie mogłam się oprzeć, musiałam ulec tej pokusie i zagłębić się w tym świecie, dowiedzieć się czy to jest taka pozycja, którą mogłabym młodą osobę zainspirować!

Okazuje się, że tak, książka pani Turnbull jest tym, czego szukałam. Powinna być na działach dziecięcych każdej biblioteki, aby nasi młodzi czytelnicy mogli szukać natchnienia dotyczącego swojej przyszłości na wiele sposobów. To może rozbudzić zainteresowanie przyszłego lekarza, farmaceuty, biotechnologa, analityka medycznego, bioinformatyka czy biofizyka. Jednak nie ograniczałabym odbiorców tej książki wyłącznie do młodych czytelników, bo jestem głęboko przekonana, że również dorosłym Biologia. Opowieść o życiu może przynieść sporo satysfakcji! W swoim życiu poznałam wiele osób, które podpytywały mnie o biologiczne informacje, bo "w szkole było nudno, ale teraz to mnie to naprawdę ciekawi". W teorii internet zawiera wszystkie odpowiedzi, jednak w praktyce wiele z nich jest sprzecznych, podanych w encyklopedyczny sposób. Książka Lindsay Turnbull będzie dla takich osób istnym wybawieniem – zawiera dużo interesujących faktów, które przekazuje w prosty, przyjemny i uporządkowany sposób. W dodatku autorka ma kwalifikacje, żeby nam opowiadać o biologii – Lindsay Turnbull jest wykładowcą na Uniwersytecie Oxfordzkim i specjalizuje się w biologii roślin, a jej prace są szeroko cytowane, szczególnie jedna z nich, do której odwoływano się ponad 1000 razy! To samo w sobie wiele mówi o tym, jak środowisko akademickie ocenia jej pracę i dowodzi, że autorka co nieco doświadczenia ma. ;)

Biologia. Opowieść o życiu to książka fenomenalna, taka jaką ludzie w moim wieku chcieliby dostać w prezencie 20 lat wcześniej. Napisana lekko i z polotem, przemycająca wiele ciekawostek oraz ciągów informacyjnych, a do tego bogato ilustrowana i to nie przy użyciu oklepanych schematów sprzed 30 lat, a autorskich figur wykonanych we współczesnym stylu. Tu zachwyca już nawet ułożenie informacji, które nie opiera się na klasycznym podziale królestwami czy rozmiarami, ale na historii biologii, którą pani Turnbull chce opowiedzieć. Dzięki temu zahaczamy nie tylko o biologię klasyczną, ale również o biochemię czy fizykę (chociażby w rozdziale o energii) albo archeologię (np. w rozdziale o ewolucji). Współczesne podejście do nauki, stawiające na prezentację powiązań, a nie odrębności dziedzin, jest tym co w mojej opinii wyróżnia dobre książki biologiczne. 

Biologii. Opowieści o życiu możemy przeczytać o większości biologicznych zagadnień – genetyce, ewolucji, roślinach, zwierzętach, bakteriach, ekologii. Wszystko to się przenika tworząc prawdziwie spójną całość. Przez książkę dosłownie się płynie, a pomimo wielu ciekawostek tworzy ona pewną ścisłą opowieść o tym czym jest biologia i dlaczego jest taka niesamowita. 

Oczywiście książka zawiera pewne uproszczenia, autorka (oraz ilustratorka!) niekiedy dokonują arbitralnych ocen w kwestii tego, co jest najważniejsze, co nie zawsze koreluje z tym co moim zdaniem mogłoby takie być. Trochę szkoda, że w rozdziale o genetyce zabrakło wspomnienia o epigenetyce, co moim zdaniem jest istotne z punktu widzenia współczesnej biologii. Mam także pewne wątpliwości w kwestii tekstów na ilustracjach - albo oryginał był bardzo nieprecyzyjny, albo tłumaczenie odrobinę się pogubiło (np. kwestia elektronów tlenu na stronie 89). To jednak stricte moja dziedzina, więc może jestem trochę przewrażliwiona, tym bardziej, że pozostała część tej lektury zrobiła na mnie bardzo pozytywne wrażenie. ;)

Nie mogę nie wspomnieć również o niedługiej liście polecanych przez autorkę lektur uzupełniających, ale również o króciutkim dopisku wydawnictwa, polecającym Biologię Campbella, co jest miłym gestem, chociaż drażni niepodpisanie autorów książki, przy wykazaniu wydawnictwa (tak, wydawca jest ten sam). Jednak to nie oznacza, że Biologia Campbella autorstwa Jane B. Reece, Neila A. Campbella, Lisy A. Urry, Michaela L. Caina, Stevena A. Wassermana, Petera V. Minorsky'ego oraz Roberta B. Jacksona nie powinna być polecana, bo powinna, jak najbardziej!

Biologia. Opowieść o życiu bezbrzeżnie mnie porwała – to była wspaniała przygoda, czytanie jej było niezwykle przyjemnie i satysfakcjonujące, sporo czasu spędziłam na poszukiwaniu dodatkowych informacji. Zachwyciła mnie także umiejętność autorki do syntezy informacji, która pomaga osadzić wiele wiadomości w świadomości czytelnika. Jestem przekonana, że po takiej lekturze część informacji z nami pozostanie na dłużej! Bardzo, bardzo polecam książkę Lisy Turnbull, szczególnie młodszym, ale także tym, którzy szkołę mają już dawno za sobą, a chcieliby sobie co nieco z biologii przypomnieć w przyjemny, niezobowiązujący sposób. 


Tytuł: Biologia. Opowieść o życiu
Tytuł oryginału: Biology: The Whole Story
Autor: Lindsay Turnbull
Tłumaczenie: Bożena Jóźwiak
Data wydania: 2024-09-10
Wydawca: Wydawnictwo Rebis
Liczba stron: 304
ISBN: 978-83-8338-165-7

Za możliwość lektury bardzo dziękuję wydawnictwu Rebis

Zrecenzowała: Marta z bloga W sercu książki
Przyczyna zgonu - Robin Cook

Przyczyna zgonu - Robin Cook

"Ulubieńcy czytelników ‒ Jack i Laurie ‒ wracają w nowym thrillerze medycznym Robina Cooka. Zostają wciągnięci w wir niebezpiecznych zdarzeń związanych z serią sprytnie upozorowanych samobójstw.

Gdy Laurie Montgomery, żona Jacka Stapletona i szefowa Inspektoratu Medycyny Sądowej, namawia doktora Ryana Sullivana ‒ starszego rezydenta patologii ‒ by asystował jej podczas sekcji zwłok ofiary samobójstwa, ma nadzieję, że zdoła przekonać go do swojej profesji. Ryan Sullivan podejmuje się zbadania serii samobójstw, w których pojawiły się wątpliwości co do rzeczywistej przyczyny zgonu. Projekt pochłania rezydenta coraz bardziej, w miarę jak odkrywa podobieństwa badanych spraw. Podążając tym tropem, Sullivan nieoczekiwanie staje się zagrożeniem dla firmy, która wykorzystuje przełomową technologię wykrywania raka w szokująco nieuczciwy sposób. Co gorsza, jego śledztwo sprowadza śmiertelne niebezpieczeństwo także na Laurie…"




Robin Cook powraca z kolejnym fascynującym thrillerem medycznym. W „Przyczynie zgonu”, gdzie czytelnicy po raz kolejny mają okazję śledzić losy Laurie Montgomery i Jacka Stapletona, autor, będący pionierem gatunku thrillerów medycznych, po raz czternasty wprowadza nas w świat pełen tajemnic, napięcia i skomplikowanych zagadek osadzonych w realiach medycyny sądowej.

Laurie Montgomery, szefowa Inspektoratu Medycyny Sądowej, staje przed trudnym zadaniem – musi nie tylko zarazić młodego rezydenta, Ryana Sullivana, pasją do pracy, ale również rozwiązać zagadkę serii dziwnych samobójstw. Na pierwszy rzut oka przypadki te wydają się dość oczywiste, jednak ich częstotliwość oraz subtelne niejasności budzą coraz więcej wątpliwości wśród lekarzy. To właśnie siódma ofiara sprawia, że Ryan zaczyna podchodzić do sprawy z większą uwagą. Jego dochodzenie odkrywa zaskakujące powiązania z firmą zajmującą się nowoczesnymi technologiami wykrywania raka. Kiedy tajemnice tej korporacji zaczynają wychodzić na jaw, Sullivan nieoczekiwanie staje w obliczu poważnych niebezpieczeństw.

Robin Cook jak zwykle mistrzowsko splata wątki medyczne z elementami thrillera. Jego ogromna wiedza medyczna przekłada się na precyzyjne, pełne szczegółów opisy procedur i terminologii, które nie tylko budują autentyczność fabuły, ale również wciągają czytelnika w świat, który na co dzień jest dla wielu niedostępny. Fascynujące jest, jak Cook potrafi balansować pomiędzy napięciem a medyczną precyzją, co sprawia, że książka angażuje zarówno umysł, jak i emocje.

Jednym z najmocniejszych punktów „Przyczyny zgonu” jest postać Ryana Sullivana, młodego rezydenta, który z początkowo sceptycznym podejściem do pracy staje się kluczowym elementem śledztwa. Jego przemiana, zarówno zawodowa, jak i osobista, daje czytelnikowi dodatkowy wymiar emocjonalny, z którym łatwo się utożsamić. To z jego perspektywy możemy doświadczyć fascynacji i grozy związanej z pracą w medycynie sądowej.

Intryga rozwija się powoli, ale z każdą kolejną stroną wciąga coraz bardziej. Pomimo że już na początku książki czytelnik zyskuje pewne kluczowe informacje, Cook potrafi utrzymać napięcie i zaskoczyć nieoczekiwanymi zwrotami akcji. Atmosfera niepokoju i duszności, jaka towarzyszy bohaterom, wciąga czytelnika, zmuszając go do nieustannego zadawania sobie pytania: co tak naprawdę się tutaj dzieje?

Dla miłośników thrillerów medycznych „Przyczyna zgonu” to pozycja obowiązkowa. Robin Cook ponownie udowadnia, że jest mistrzem gatunku, tworząc fascynującą, pełną napięcia fabułę, która nie tylko trzyma w napięciu, ale również zmusza do refleksji nad etycznymi aspektami nowoczesnych technologii medycznych.

Tytuł: Przyczyna zgonu 
Cykl: Laurie Montgomery/Jack Stapleton (tom 14)
Autor: Robin Cook
Tłumaczenie: Maciej Szymański
Data wydania: 2024-08-13
Wydawca: Wydawnictwo Rebis
Liczba stron: 368
ISBN: 9788383381947

Moja ocena: 9/10


Dzień Tryfidów - John Wyndham

Dzień Tryfidów - John Wyndham

W KRAINIE ŚLEPCÓW JEDNOOKI JEST KRÓLEM

Nie wiem już naprawdę, czy fakt oceniania przeze mnie powieści cieszącej ogół czytelniczej społeczności na maksymalnie 3, a na 9-10 tej, która absolutnie nikomu się nie podoba, można nazwać wysublimowanym gustem literackim czy podciągnąć pod abderytyzm. Po dziesiątkach powieści, w których ewidentnie rozjeżdżam się odnośnie do opinii z innymi czytelnikami, nadeszła pora na Johna Wyndhama i jego Dzień Tryfidów

Bill Mason może sobie pogratulować niesamowitego szczęścia w nieszczęściu, mimo iż leżąc w szpitalnym łóżku po powypadkowym zabiegu z opatrunkami na oczach, jeszcze nie wie, że je ma. Cały glob wpatrzony był przez moment w niebo, kiedy to usłane było deszczem spadających komet. Przyznam szczerze, że widok na prawdę musiał być niesamowity. Niesamowite było także to, co stało się chwilę potem, aczkolwiek tym razem już niestety w pejoratywnym słowa "niesamowite" znaczeniu. Deszcz spadających komet to ostatni widok, jaki ujrzeli ludzie, ponieważ zaraz potem wzrok stracili. Bill siłą rzeczy nie mógł widzieć tego zjawiska, a co za tym idzie – jego zmysł wzroku nie uległ zmianie! Pytanie tylko, czy na świat, jaki w jednej chwili zmienił się nie do poznania i nadal ulega przemianie – warto jeszcze patrzeć?

W Londynie (bowiem autor książki był Brytyjczykiem. Zapewne w innym przypadku seriami dziwnych zjawisk byłyby dręczone Stany Zjednoczone.) w sposób zupełnie losowy zaczynają pojawiać się malutkie zaszczepki roślin niewiadomego pochodzenia. Ludzkość jeszcze nic absolutnie o nich nie wie, jednakże spółki takie jak np. Arctic and European Fish-Oil Company oraz jej podobne, dokonując gruntownej reorganizacji zamierzają umieścić owe roślinki w samym centrum kręgu wielkich interesów, rozpoczynając ich hodowlę na masową skalę, celem pozyskania cennych olejów i soków, a także produkować niezmiernie pożywne wytłoczyny na paszę dla bydła. Zatem – nie wiem jak, nie wiem gdzie, nie wiem nic, ale byznes ys byznes. Szkoda nie skorzystać. I tak skomplikowaną już sytuację dodatkowo komplikuje fakt, iż te, ładnie przeze mnie nazwane roślinki, to tytułowe tryfidy (nazwa nadana po wielu próbach przez ludzkość ze względu na trzy odnóża kroczne). Rosnące do kilku metrów mięsożerne krwiożercze bestie, które adaptują się do otaczających warunków, "uczą" oraz porozumiewają między sobą. Pomyślisz, co to za problem? Wystarczy zabunkrować się gdzieś z zapasem jedzenia i amunicji i postępować adekwatnie do wskazówek z wielu seriali osadzonych w postapokaliptycznym zombieświecie. Tak? Nie zapomnij jednak, że przecież jesteś ślepy i zdany tylko na siebie. Wielka Brytania naprawdę pogrąża się w chaosie. Cały świat pogrąża się w chaosie!

Patrząc na fabularną część tej powieści – wieje sztampą na kilometr. Postapokaliptyczna wizja świata, w którym człowiek staje się zwierzyną dobierającą się w stada w celu większej szansy przetrwania, a prawo dżungli wygrywa w przedbiegach nad prawem moralnym. O dziwo, w Dniu Tryfidów brakuje akcji. 

Patrząc jednak na mnogość ukrytych w powieści już ponad 70 lat temu przesłań, trafiamy na nagie, wystawione na próbę, ocenę i widok publiczny społeczeństwo, od którego zależy, jaką wartość nada istocie człowieczeństwa. Fabuła rodem z The Walking Dead (tyle, że z roślinami) stanowi nagle tło powieści, jakby mniej istotne.

Czy dostęp tych szczęśliwców, którzy nie oślepli do dóbr materialnych, technologii, pożywienia, które w dobie tryfidowego chaosu są przecież na wyciągnięcie ręki (sklepy są puste i otwarte), nie jest okazją do ułożenia sobie życia na nowo, tak, jak chcemy? Wystarczy tylko uważać na plujące kwasem chodzące rośliny. A może przywilej posiadania nadal zmysłu wzroku powinien posłużyć lub nawet stanowić obowiązek niesienia pomocy tym, którzy jej potrzebują? 

Czy prawo karne i moralne to coś, co istnieje tylko w momencie, kiedy boimy się kary za jego łamanie? Po wybuchu tryfidowej apokalipsy nagle te prawa tracą znaczenie? Sumienie ustępuje rozpaczliwej potrzebie przetrwania? W powieści widzimy samozwańczych "bohaterów" i "liderów", którzy powiedzą ci jak żyć, żeby uratować społeczeństwo.

Czy wszystko, co naprawdę cenne da się zmierzyć wartością pieniądza? Firmy produkcyjne nie umiejąc jeszcze nazwać, ani poznać tytułowych tryfidów, doskonale opatentowały sposoby na ich przetworzenie na banknoty. Stanowi to prztyczek w nos wszystkim tym, którzy zafiksowani na zarobku, całkowicie stracili poczucie człowieczeństwa.

Można by wymieniać i wymieniać, ponieważ ukrytych i odkrytych przesłań jest w powieści cały alfabet, jednakże nawet cały wachlarz wartości nie przekonał mnie na tyle, aby faktycznie, jak większość podniecać się tą pozycją. Orwell znakomicie nam pokazał chociażby w 1984, że dzieło może być bardzo prosto napisane, nieustannie od kilkudziesięciu lat nieść jakże ponadczasowy i ciężki ładunek emocjonalny, a jednocześnie tak ciekawe, że jednocześnie chce się i nie chce kończyć czytać. W Dniu Tryfidów zwyczajnie czegoś zabrakło. Może było to za proste? Może zbyt powierzchownie autor zarysował główny wątek, wszak powieść ma niewiele ponad 300 stron? Może zbyt sztampowe? Może o mojej ocenie zadecydowała nijakość postaci osadzonych w powieści? Może brak poprowadzenia wątku w ciekawy sposób? 

Podsumowując, okazuje się, że tryfidy obok bezapelacyjnie wielkiego wkładu w zagładę ludzkości były także narzędziem ku temu, aby móc jasno wejrzeć w ludzkość, która zrobi absolutnie wszystko i nie zawaha się przed niczym, by wygodnie siedzieć. Altruistów na tym świecie jest zaledwie garstka. A nimi przecież też powinien się ktoś opiekować, prawda?

AUTOR: John Wyndham

TYTUŁ: Dzień Tryfidów

GATUNEK: science fiction

DATA WYDANIA: 28.05.2024r

LICZBA STRON: 320

WYDAWNICTWO: Rebis

ISBN: 9788383381930

OCENA: 🌟🌟🌟★★★★★★★ (3/10)

PoważnieNiepoważny

Frank Herbert - Diuna




Czasami w życiu czytelnika przychodzi ten moment, że stwierdza on, iż pasowałoby włączyć do swojej biblioteczki pozycje, które od lat istnieją w kanonie literackim, jako klasyki. Nie jest to w żadnym wypadku spowodowane pójściem za modą, tylko wewnętrznym przekonaniem, by sprawdzić, dlaczego dana powieść traktowana jest, jako ponadczasowa. W moim przypadku tak właśnie było z Diuną napisaną przez Franka Herberta i skłamałabym, gdybym powiedziała, że do przeczytania książki nie zachęciła mnie rychła premiera filmu. Na całe szczęście nie zawiodłam się.



Arrakis – niegościnna, piaszczysta planeta, na której życie nigdy nie było ani łatwe, ani przyjemne zostaje oddana we władanie rodowi Atrydów na skutek decyzji wydanej przez Padyszacha Imperatora Szaddama IV. Fakt ten nie podoba się dotąd panującym na planecie Harkonnenom, którzy są w dodatku zaprzysięgłymi wrogami księcia Leto i jego rodziny. Zamach stanu to tylko kwestia czasu, a odpowiedzialność, jaka spocznie na młodych barkach książęcego syna, Paula z pewnością przytłoczyłaby niejednego dorosłego. Czy młody mężczyzna poradzi sobie z ciążącymi nad nim siłami zwanymi przeznaczeniem?



Gdyby przyszło mi przeczytać Diunę -naście lat wcześniej, pewnie odpadłabym w przedbiegach, ponieważ jest to książka pełna szczegółowości, nie zawsze zrozumiałego nazewnictwa i specyficznego klimatu, który nie wszystkim będzie odpowiadać. Na chwilę obecną stwierdzam, że to jedna z lepszych pozycji wydawniczych, z którymi przyszło mi się spotkać w ostatnim czasie. Herbert zbudował od podstaw świat, w którym nic nie jest takie oczywiste jak powinno się wydawać. Sama Diuna jest ostatnim miejscem we wszechświecie, w którym normalny człowiek chciałby się znaleźć – pozbawiona wody, stale narażona na mordercze działanie promieni słonecznych, zamieszkana przez Czerwie pochłaniające swymi wielkimi paszczami wszystko, co się rusza, ale mająca także olbrzymie zasoby melanżu umożliwiającego rozwinięcie wręcz nadludzkich zdolności. Nie dziwi, więc że o tak ważną planetę z logistycznego punktu widzenia toczy się nieustanne boje, a rdzennych jej mieszkańców traktuje się jak intruzów, którzy winni płacić nawet za oddychanie.



Gdy w grę wchodzi polityka wszystkie chwyty są dozwolone, więc czytelnicy spotkają się na kartach powieści z rozlicznymi intrygami, konszachtami, spiskami oraz eliminacją rywali. Ponadto autor niczym Tolkien zabiera odbiorców w prawdziwą podróż, w której udziela im lekcji z geografii, przyrody czy religii, ale w żadnym razie nie nudzi. Jest tajemniczo, mrocznie, a akcja, z chwilą nabrania tempa, nie zwalnia ani na chwilę. Jak wiadomo wiążą się z tym także doskonale skonstruowani bohaterowie, których prawdziwość jest aż namacalna. Cieszy to, że nie są oni do bólu idealni. Przeżywają wzloty i upadki, mają sekrety a ich czyny tożsame są z ich osobowością. Nawet ten zły potrafi zrobić piorunujące wrażenie i sprawić, że człowiek zaczyna się głębiej zastanawiać nad sensem jego postępowania.



Dość znacznym ułatwieniem jest zawarty na końcu książki dodatek, który zawiera w sobie wyjaśnienie wszystkich najtrudniejszych pojęć i elementów występujących w powieści oraz mapkę ułatwiającą wyobrażenie sobie, z czym tak naprawdę ma się do czynienia.



Gorąco polecam i proszę o jedno. Nie zniechęcajcie się łatwo, bo stracicie okazję do przeżycia czegoś, co nawet „fizjonomom się nie śniło”.


#sciencefiction

Monika Mikłaszewska

 

Tytuł:Diuna

Tytuł oryginału: Diune

Autor: Frank Herbert

Cykl: Kroniki Diuny

Seria: Diuna

Data wydania: 2021-10-12 

Wydawnictwo: Dom Wydawniczy Rebis

Liczba stron: 784

ISBN: 9788381881388    

Tłumacz: Marek Marszał

Moja ocena: 10/10