Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Wydawnictwo MG. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Wydawnictwo MG. Pokaż wszystkie posty
Eugene Sue - Czarcie Wzgórze

Eugene Sue - Czarcie Wzgórze

 


Martynika to bynajmniej nie nowoczesne połączenie imion Martyny i Weroniki, a malownicza wyspa gdzieś na Karaibach, którą Eugene Sue wybrał jako egzotyczne tło pod swoją krótką powiastkę. Według historycznych zapisów odkryta w 1502 roku przez Krzysztofa Kolumba i od 1635, kiedy to zjechali się na nią pierwsi osadnicy, pozostająca praktycznie nieprzerwanie pod francuskim jarzmem. 

Na szczycie, zwanym tytułowym Czarcim Wzgórzem stoi dumnie wielki pałac, otoczony gęstymi ogrodami, a do którego prowadzi dość ryzykowna stroma ścieżka. Ów pałac według opisu książki zamieszkuje tyleż  piękna, co szalona księżniczka, a według legend, które niesie morze, każdy kto ośmieli się do niej zbliżyć ginie w przeciągu roku w niewyjaśnionych okolicznościach. Tego typu powieści przygodowe nie byłyby pełnoprawnymi powieściami przygodowymi gdyby nie osadzony w nich szaleniec, który mówi: a ja zdobędę i Wzgórze i pałac i rękę księżniczki! Pretendentów do tego wyczynu pojawia się jednak więcej.

„Czarcie Wzgórze” posiada wszystkie cechy awanturniczej powieści przygodowej. Główny bohater, kawaler de Croustillac dość często znajduje się w obliczu niebezpieczeństwa i musi stawić czoła licznym przeszkodom, nikt wszak nie powiedział, że będzie łatwo, a legendy w tych rejonach nie głoszą przecież nic na temat śmiałków, którzy próbując zdobyć warownię, spadali ze skały już pierwszego dnia.

Kolejna cecha wyróżniająca powieść jako tę awanturniczo-przygodową to egzotyczne i historyczne tło. Już sama nazwa Martyniki wzięła się od słowa Madinina, czyli wyspa z bujną roślinnością. Doświadczamy tego na każdej stronie i choć sama pozycja jest dość krótka, ponieważ zamyka się na niecałych 130 stronach to autorowi udało się w jakiś sposób oddać klimat przenoszący czytelnika w ten barwny, egzotyczny ale i niepokojący świat.

Mimo klimatu, centralne miejsce zajmują jednak przygody i zdarzenia, które trzymają w napięciu i chyba ta cecha Czarciego Wzgórza troszkę kuleje. Dlaczego? Ze względu na objętość powieści, cała dynamika została skondensowana do minimum, zatem napięcie wywołane zwrotami akcji, a tych jest tu naprawdę sporo, umyka tak szybko, jak się pojawia, ponieważ na kolejnej stronie wyjaśnia się to, co owe napięcie wywołało. Nie znaczy to, że autor nie buduje równolegle akcji pod nowe napięcie, wywołane kolejnym zwrotem akcji, co jest miłe dla oka, ale zdecydowanie lepiej czytałoby się tę powieść, powoli smakując każdą jej stronę, wiedząc, że takich stron ma co najmniej ze trzy razy tyle.

Awanturnicza powieść przygodowa powinna rozerwać, ale także czegoś nauczyć. Dlatego poza dostarczeniem emocji na dość wysokim poziomie, Eugene Sue przemycił tu ponadczasowe elementy moralne, dydaktyczne oraz światopoglądowe ludzi żyjących na przełomie XVI i XVII wieku, mimo, że spisał ją dopiero w wieku XIX.

Symbolika powieści wydaje się aż nazbyt oczywista. Ot przepiękna kobieta, dla której tracą głowę wszyscy mężczyźni, nawet wtedy, kiedy ona sama uświadamia im, że prędzej czy później przez nią zginą. Ja to odebrałem jednak troszkę inaczej. Wszak gdyby wszystko wyglądało według wszechobecnych plotek na niemożliwe do wykonania i skupilibyśmy się tylko na robieniu tego, co znajome i możliwe, nadal siedzielibyśmy w jaskiniach. W dobie wygodnego konsumpcjonizmu tylko jednostki idące pod prąd, okrzyknięte przez tłum szaleńcami są coś warte. Lepiej zatem żałować, że się próbowało, ale tak na 100% niż tego, że nigdy nie mieliśmy na to odwagi. W myśl słów: „w świecie, gdy kimś chce być każdy, kto się odważy być nikim” zobaczcie sami czy kawalerowi de Croustillac udało się to, co sobie zamierzył. 


AUTOR: Eugene Sue

TYTUŁ: Czarcie Wzgórze

GATUNEK: Literatura Piękna

DATA WYDANIA: 18.06.2025r

LICZBA STRON: 128

WYDAWNICTWO: MG

ISBN: 9788382413069

OCENA: 🌟🌟🌟🌟🌟🌟 (6/10)

PoważnieNiepoważny


Dziennik 1954 - Leopold Tyrmand

Dziennik 1954 - Leopold Tyrmand

 

Gdy wychodziłem z domu, przyszło mi ni stąd, ni zowąd na myśl, że to, co

piszę w dzienniku, może mieć wartość nieprzemijającą. Może nawet doniosłą. Już kiedyś o tym myślałem, lecz zdało mi się robieniem z siebie samego balona. Dziennik to psychiczne odprężenie na prywatny użytek i to musi wystarczyć.

Dziś wydało mi się, że to, jeśli przetrwa i dotrze do drukarskiej prasy – zostawi po mnie ślad. W związku z czym wynikł nowy problem: kto jest tego adresatem?

Po prostu Polacy i ludzie? Zbyt ryzykowne. Wolałbym za mych czytelników

tych, którzy przetrwają komunizm. Ale tych także, co jeszcze nie zapomnieli jego trupiego ciężaru na grzbiecie i dławiącego uchwytu na szyi. To idealna publiczność, bezbłędny odbiorca. Taki tylko nasłodzi się naprawdę tym, co ja sam uważam w tym dzienniku za wartość – a mianowicie nieustępliwością.



„Dziennik 1954” Leopolda Tyrmanda to pozycja, która wymyka się jednoznacznym kategoriom – z jednej strony to dokument epoki, pełen obserwacji i relacji z codzienności PRL-u, z drugiej – świadectwo osobiste, mocno przefiltrowane przez ego i styl autora. To nie tylko zapis trzech miesięcy z życia pisarza, lecz także – a może przede wszystkim – próba literackiego autoportretu w czasach, które nie sprzyjały indywidualizmowi.

Od pierwszych stron czytelnik zanurza się w atmosferze lat 50., z jej wszechobecną szarzyzną, reglamentowaną wolnością i absurdami systemu. Tyrmand z właściwą sobie ironią i niepokornością opisuje codzienność intelektualisty w PRL-u – nie jako bojownika czy opozycjonisty, ale raczej jako outsidera, który nie chce się podporządkować, choć nie zawsze wie, gdzie szukać alternatywy. To spojrzenie jest cenne: ukazuje mechanizmy społecznej adaptacji, nie zawsze heroiczną walkę, lecz często balansowanie między konformizmem a bezkompromisowością.

Tym, co wyróżnia dziennik, jest bezkompromisowy język i ostre pióro autora. Tyrmand nie oszczędza nikogo – ani siebie, ani innych. W swoich ocenach środowiska literackiego bywa sarkastyczny, ironiczny, momentami wręcz bezwzględny. Portretuje znane postaci życia kulturalnego tamtego okresu, demaskując ich słabości, koniunkturalizm i oportunizm. Jego opisy bywają celne i przenikliwe, ale też pełne osobistego resentymentu. Czasem odnosi się wrażenie, że dla Tyrmanda każdy inny twórca to potencjalny rywal, którego należy zdeprecjonować.

Kontrowersyjne są natomiast fragmenty dotyczące relacji z kobietami, zwłaszcza z młodziutką uczennicą Bogną. Tyrmand przyjmuje wobec niej protekcjonalną postawę, momentami wręcz wychowawczą, co dziś budzi uzasadniony dyskomfort. Trudno przejść obojętnie wobec takiej postawy – nawet uwzględniając kontekst epoki. Te partie dziennika odsłaniają narcystyczną stronę autora, którego autoanaliza i autoironizowanie często okazują się grą pozorów, rodzajem autokreacji, bardziej niż rzeczywistym wglądem w siebie.

Mimo to nie sposób nie docenić wartości dokumentalnej tej książki. Tyrmand z ogromną przenikliwością opisuje absurdy codziennego życia, np. trudności w zdobyciu jedzenia, groteskową biurokrację czy polityczną nowomowę obecnych w prasie i radiu propagandzistów. To dzięki takim szczegółom „Dziennik 1954” staje się świadectwem czasu, w którym ideały zostały zastąpione przez hasła, a rzeczywistość przez fasadową iluzję.

Literacko, dziennik urzeka stylem – swobodnym, barwnym, pełnym błyskotliwych dygresji. Tyrmand potrafi pisać o wszystkim z erudycją, a jego narracja często przypomina wewnętrzny monolog intelektualisty z obsesją na punkcie formy i oryginalności. Choć momentami bywa to męczące, trudno odmówić temu stylowi charakteru i osobowości. To nie jest dziennik naiwnego obserwatora – to dziennik świadka i komentatora, który chce nie tylko notować, ale również oceniać.

Nie bez znaczenia jest też wątek estetyczny. Tyrmand, jako zwolennik amerykańskiego stylu życia, jazzman i elegant, nie ukrywa swojej pogardy dla „estetyki komunizmu” – szarości, brzydoty, siermiężności. Te obserwacje, choć pozornie powierzchowne, mówią wiele o głębszym konflikcie między jednostką a systemem. Dla autora, życie w PRL-u to nie tylko kwestia polityki, ale też estetyki i gustu – a może nawet przede wszystkim tego ostatniego.

„Dziennik 1954” to książka, która nie próbuje się podobać – jest szczera, czasem brutalna, często kontrowersyjna. Nie daje łatwych odpowiedzi ani przyjemnej narracji. Ale właśnie dlatego warto ją przeczytać. Bo jest nie tylko portretem epoki, lecz także portretem człowieka z krwi i kości – pełnego sprzeczności, czasem trudnego do polubienia, ale zawsze intrygującego. Dla każdego, kto interesuje się historią PRL-u, kondycją artysty w systemie totalitarnym i mechanizmami autokreacji – to pozycja obowiązkowa.



Recenzja napisana przez: Gosia Celińska

Moja ocena: 7/10

 

Wydawnictwo: Wydawnictwo MG

biografia, autobiografia, pamiętnik

Liczba stron: 370

ISBN: 9788377796917


 

"Duch opata, czyli pokusa Maurice'a Treherne'a" Louisa May Alcott – recenzja przedpremierowa

"Duch opata, czyli pokusa Maurice'a Treherne'a" Louisa May Alcott – recenzja przedpremierowa

Duch opata, czyli pokusa Maurice'a Treherne'a Louisy May Alcott to kolejna powieść tej autorki wydana w pięknej ilustrowanej wersji przez Wydawnictwo MG. Tym razem jest to książka bardzo krótka, można ją określić jako takie dłuższe opowiadanie, bowiem liczy sobie zaledwie 145 stron. Autorce udało się jednak w tak skondensowanej historii zawrzeć naprawdę wartką akcję, a dodatkowo zbudować ciekawą atmosferę. 



Książka przenosi nas do posiadłości należącej do arystokratycznej rodziny Treherne, gdzie w czasie przedświątecznym zbiera się cała plejada interesujących postaci. Głównym bohaterem jest tytułowy Maurice, mężczyzna poruszający się na wózku w skutek wypadku sprzed lat, a obok niego pojawiają się inni członkowie rodziny, jak jego ciotka i kuzyni: sir Jasper i Octavia, a także zaproszeni goście: generał i pani Snowdon, Frank Annon i major Royston oraz Rose i Blanche Talbot. W czasie świątecznych spotkań towarzystwo niepokoją intrygi, tajemnice z przeszłości i… duch opata!

Tym razem autorka pokusiła się o stworzenie opowieści w nieco gotyckich klimatach, pełnej tajemnic, sekretów i niedopowiedzeń, rozgrywającej się w nawiedzonym zamku, z bohaterami, którzy są niekoniecznie godni naśladowania i jednoznaczni moralnie. Oczywiście pani Alcott nie zapomina w tej książce też o pouczaniu czytelnika, ale z uwagi na małą objętość tej historii, nie wybrzmiewa ono aż tak wyraźnie, jak w innych powieściach, które wyszły spod jej pióra. Wszystko skupia się tu raczej na honorze i lojalności, na postępowaniu zgodnie z sumieniem oraz oczywiście na wątkach miłosnych. 

Tak naprawdę tę książkę można przeczytać w jeden wieczór i to jest jednocześnie jej wada i zaleta. Ta jej mała objętość nie do końca mnie usatysfakcjonowała, bo zabrakło mi trochę rozbudowania historii, chciałabym też nieco lepiej poznać bohaterów, ich charaktery i motywacje. Z drugiej jednak strony ta opowieść była dla mnie taką szybką odskocznią w świat angielskiej arystokracji, pełen gierek i sekretów, zaskakujący i porywający, zapewniła mi po prostu trochę rozrywki, bez poświęcania wielu godzin na lekturę.  

Sięgając po tę powieść, nie byłam pewna, czy to jest dobry czas na jej przeczytanie, w końcu wydarzenia rozgrywają się tu w okresie zimowym, w okolicach Świąt Bożego Narodzenia i Nowego Roku, a teraz jest środek lata. Ale właściwie ten szczególny czas akcji nie jest aż tak istotny dla całej historii, nie jest też jakoś wyjątkowo opisany, więc nie wpłynął na mój odbiór całości. Ważniejszy jest tu nastrój, jaki udało się zbudować autorce, z odrobiną grozy w postaci tytułowego ducha opata, z tajemnicami i knowaniami, z romansami i zdradami, czy ze szczyptą dramatu. Nie jest to książka bez wad, trochę brakuje w niej głębi, zarówno w samej historii, jak i w charakterach postaci, ale całość czyta się dobrze, szybko i z zainteresowaniem. Polecam, na każdą porę roku ;).

Tytuł: Duch opata, czyli pokusa Maurice'a Treherne'a
Autor: Louisa May Alcott
Tłumaczenie: Dorota Tukaj
Data wydania: 2025-07-16
Wydawca: Wydawnictwo MG
Liczba stron: 160
ISBN: 978-83-8241-314-4

Autorka recenzji: Aga K.

"Maria i Magdalena" Magdalena Samozwaniec

"Maria i Magdalena" Magdalena Samozwaniec

Magdalena Samozwaniec, pochodząca z artystycznego rodu Kossaków, w przeciwieństwie do większości swoich krewnych zajmowała się literaturą, na dodatek satyryczną. W jej dość bogatym dorobku znajduje się szczególna pozycja, opowieść autobiograficzna – Maria i Magdalena, opowiadająca nie tylko o niej samej, ale też o jej znanej siostrze. Wydawnictwo MG wydało ostatnio tę książkę w nowej okładce i dzięki jego uprzejmości mogłam poznać wciągającą i wyjątkowo barwną historię dwóch niezwykłych kobiet – Magdaleny Samozwaniec i Marii Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej.




Maria i Magdalena to trochę biografia, trochę publikacja wspomnieniowa, a trochę jakby zbiór obrazków z czasów przed pierwszą wojną światową oraz dwudziestolecia międzywojennego. To nie tylko opowieść o dwóch siostrach, połączonych silną więzią emocjonalną i intelektualną, wywodzących się z jednego z najbardziej znanych artystycznych rodów, ale też fascynujący obraz świata, który już przeminął: przedwojennej arystokracji i ziemiaństwa z tradycjami, międzywojennej bohemy artystycznej, czasów bali i popołudniowych herbatek, wypoczynków w nadmorskich kurortach, pełen intelektualistów i nietuzinkowych artystów, ale też niepozbawiony tradycjonalistów, ściśle podążających za konwenansami i patrzących na szalone artystyczne dusze z pewnym niepokojem. Jej książka to wspomnienia epoki, w której, jak sama wspomina: "ludzie mieli czas na tak zwaną nudę".

Autorka barwnie opisuje swoje beztroskie dzieciństwo w rodzinnej posiadłości Kossakówce, dzieli się wspomnieniami o ojcu, Wojciechu Kossaku (z których widać szczególnie niezwykły szacunek i podziw dla artysty i zarazem wyjątkowego człowieka) oraz matce, Maniusi Kossakowej, zwanej przez dzieci Mamidłem (właściwie: Marii Kisielnickiej-Kossak), opowiada też oczywiście o swojej niezwykłej, melancholijnej, wręcz nieziemskiej siostrze, Marii Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej (zwanej przez najbliższych Lilką). Dzieli się też opowieściami o nieudanych małżeństwach (swoich i siostry), flirtach wszelakich, pierwszych próbach literackich, poetyckich i dramatycznych, czy anegdotami i obrazkami z licznych podróży. Na pierwszy ogień wysuwają się oczywiście tytułowe Maria i Magdalena, lecz we wspomnieniach przewijają się też członkowie familii Kossaków, ale również cała masa znanych postaci, jak Antoni Słonimski, Julian Tuwim, Tadeusz Boy-Żeleński, Henryk Sienkiewicz, a nawet zagraniczni twórcy jak John Galsworthy, czy Jules Romains, z którym Magdalenę połączył ciekawy "związek". 

Bardzo ciekawie przedstawiona jest tu relacja między dwiema siostrami, tak różnymi, a jednak mocno ze sobą związanymi. Maria pokazana jest jako ta delikatna, zwiewna i eteryczna, poetycka w każdym calu, kochająca się w miłości, jakby oderwana od rzeczywistości, choć oczywiście nie bez wad. Magdalena opisuje siebie jaką nieco bardziej twardo stąpającą po ziemi, pełną humoru, otwartą, poszukującą wrażeń. Dynamika szczególnego związku między Marią a Magdaleną, to, jak trzymały się razem i się wspierały, ale zarazem sobie nieustannie dogryzały i zazdrościły, jest szczególnie interesująca dlatego, że została opisana z perspektywy jednej z nich. Można się domyślać, że autorka pozwoliła sobie na pewne koloryzowanie i zmienianie faktów, nie chcąc przedstawić siebie i swej siostry w zbyt ciemnym świetle, jednak zarazem widać w jej opowieści, że starała się być szczera wobec czytelników, nie bała się pokazywać ich wad i błędów, jakie każda z nich popełniła. 

Magdalena Samozwaniec ma wyjątkowo rozkoszny styl, pełen humoru i ironii, karykaturalny, satyryczny, wyśmiewający absurdy czasów, w jakich przyszło jej żyć i pisać. Tę książkę czyta się jak najlepszą fikcję literacką, może nieuporządkowaną, ale bogatą w postacie i niezwykłe wydarzenia, czasem tak zaskakujące, że nie do uwierzenia. Dzięki elokwencji i bezpretensjonalności autorki przy tej lekturze można się wprost zanurzyć w świat barwny, pełen codziennych zdarzeń i osobliwych przygód, wciągnąć i pochłonąć tę opowieść w tempie ekspresowym, mimo jej dość dużej objętości.

Historia opisana jako Maria i Magdalena kończy się chwilę przed wybuchem II wojny światowej, z kolei I wojnę kwituje zaledwie kilkoma obrazkami, nie znajdziemy też w niej wielu tragedii i dramatów, a pełen specyficznego humoru opis życia w ciekawych czasach i fascynujący obraz silnej więzi siostrzanej. Polecam więc tę książkę nie tylko osobom zainteresowanym głównymi bohaterkami, ale wszystkim, którzy chcą poczytać o epoce, która przeminęła, o barwnym międzywojennym życiu towarzyskim i artystycznym, o ludziach, którzy żyli, tworzyli, kochali i nienawidzili, którzy podążali za nowymi wrażeniami, często nie bacząc na nic, a zwłaszcza na puste sakiewki…

Tytuł: Maria i Magdalena
Autor: Magdalena Samozwaniec
Data wydania: 2025-05-22 (pierwsze wydanie ukazało się w 1956 roku)
Wydawca: Wydawnictwo MG
Liczba stron: 500
ISBN: 978-83-8241-145-4

Recenzja we współpracy z Wydawnictwem. 

Autorka recenzji: Aga K

Życie towarzyskie i uczuciowe - Leopold Tyrmand

Życie towarzyskie i uczuciowe - Leopold Tyrmand

 


Wydawnictwo MG postanowiło wznowić powieść Życie towarzyskie i uczuciowe. Recenzowałam już poprzednie wydanie, lecz nowe było pretekstem, by odświerzyć sobie ten tekst. Zdania nie zmieniłam - zapraszam więc do przeczytania mojej dawnej, acz aktualnej recenzji:

Leopold Tyrmand i jego twórczość to dziś już klasyk. I jak to z literaturą ambitniejszą bywa, czytanie wymaga nieco wysiłku. Sama treść przedstawiona jest troszkę chaotycznie, toteż podczas obcowania z książką będziemy musieli postarać się o skupienie i koncentrację.

Sam klimat jednak i esencja nam te trudy wynagrodzą. Autor pisze niezwykle obrazowo i klimatycznie. Dzięki niemu przenosimy się do zamierzchłych czasów „świetności” komunizmu, gdzie o wszystko trzeba było walczyć, a osiągnąć cokolwiek można było jedynie układami i znajomościami.

Właśnie w ten świat wkracza redaktor Andrzej Felak. Powraca z pobytu zagranicą wraz z żoną, Elżbietą i staje w obliczu ponownego odnajdywania w się w rzeczywistości Polski poprzedniego ustroju. Problemem wydaje się samo nabycie nowego samochodu, czy kupno przysłanej z poza kraju wykładziny dywanowej.

Wszystko jednak da się załatwić w tych latach „pod stołem”. Choć i swoje w kolejkach trzeba wystać, a pozycja, stanowisko sprawiają, że zwykły obywatel staje się kimś na kształt bożka - może więcej, często bardzo dużo.

Książka nieco przeraża objętością, ma prawie pięćset stron i czyta się ją powoli. Jednak atmosfera Warszawy z dawnych lat sprawia niemałą przyjemność. Tutaj pali się papierosy wszędzie, a łapówka jest niemal walutą.

Myślę, że „Życie towarzyskie i uczuciowe” jest raczej książką dla dojrzałego odbiorcy. Młodzieży świat przedstawiony na kartach wyda się tak odrealniony, że trudno im będzie uwierzyć, że kiedyś takie czasy istniały.

Dla tych jednak, którzy pamiętają, może być to sentymentalna podróż do lat minionych - Polski Ludowej. Młodsi raczej nie docenią niuansów i klimatu. Niekoniecznie wystarczy im też cierpliwości dla specyficznego stylu autora.

Ze swojej strony jednak mogę śmiało polecić doświadczonym czytelnikom, jako spojrzenie wstecz, za niebywałą atmosferę lektury. Polecam dozować ją sobie i czerpać przyjemność z każdej przeczytanej strony… z radością, że to już za nami, ale i z sentymentem.

Dodam, że książka pierwszy raz ukazała się w 1989 roku, więc swoje lata już ma, jednak nie straciła na świeżości.

Moja ocena: mocne 7/10


Zrecenzowała: zielony_motyl


Tytuł: Życie towarzyskie i uczuciowe

Autor: Leopold Tyrmand

Wydawnictwo: MG

ISBN: 9788377797426

Zagadkowa księżna - Edgar Wallace

Zagadkowa księżna - Edgar Wallace

 


Lois jest ubogą stenotypistką. Aby zmniejszyć koszty utrzymania, wynajmuje pokój wraz z przyjaciółką (koleżanką z pracy), Lizą. Pewnego dnia, w ramach spotkania zawodowego, udaje się do więzienia dla kobiet. Nie jest to jej pierwsza wizyta w tym miejscu, nowością jest jednak, iż dostrzega wśród osadzonych tajemniczą, dystyngowaną damę. Gdy zapyta o nią mimochodem naczelnika więzienia, życie Lois odmieni się na zawsze.


Książka jest klasycznym kryminałem. Przewija się w niej motyw morderstwa, ale też sporo tajemnic. Czytając czujemy dreszczyk emocji, zapominając trochę percepcję z 'kto zabił ?' na 'kto może jeszcze zginąć?'.


Powieść ma dobre tempo, zwroty akcji, a na ostatnich stronach czeka nas zaskakujący twist. Napisana jest bardzo poprawnie, z nutką fantazji i dbałością o szczegóły. 


Autor wymyślił barwnych bohaterów, całą ich gamę, tworzącą przekrój osobowości i charakterów. Od przysłowiowego rycerza na białym koniu po zepsute do szpiku kości, chciwe, czarne charaktery.


Chwilami uśmiechniemy się znad kart lektury, gdy Edgar Wallace będzie chciał nas oszukać, zamydlić nam oczy. Czytelnik może zacnie się bawić przewidując dalsze losy postaci.


Całość nie jest ani nużąca, ani za długa (tom to niewiele ponad dwieście stron). Tym co razi natomiast to kobiece bohaterki - niby w swojej epoce idą pod prąd, jednak wystarczy chwila, by straciły głowę. Bez wsparcia mężczyzn są bezradne i naiwne. Rozumiem ramy czasowe powstawania powieści, jednakowoż z dzisiejszej perspektywy, trochę to razi.


Poza tym aspektem można śmiało powiedzieć, że książka pięknie się zestarzała, czy raczej zakonserwowała. Wallace zdecydowanie zna się na pisaniu kryminałów. Miło, że wydawnictwo MG przypomina je współczesnym czytelnikom, bo warto do wysmakowanej klasyki sięgać. Nie samą Agathą Christie wszak ona stoi. Plusik za wysmakowane, nawiązujące do przeszłości okładki (również pozostałych dzieł autora). 


Oprócz warstwy kryminalnej wreszcie, mamy i nutkę romansu, i psychologii (niezdrowa relacja matka-dorosły syn). Słowem warto się skusić, bo jest w czym wybierać - oceniam na mocne 8/10.


Zrecenzowała: zielony_motyl


Tytuł: Zagadkowa księżna

Autor: Edgar Wallace

Wydawnictwo: MG

Data wydania: 15.01.2025

Liczba stron: 224

ISBN: 9788382410969

„Lilka. Maria Pawlikowska-Jasnorzewska we wspomnieniach i listach" Mariola Pryzwan

„Lilka. Maria Pawlikowska-Jasnorzewska we wspomnieniach i listach" Mariola Pryzwan

Pośród wielu patronów roku 2025 wybranych przez Sejm i Senat RP znajdziemy Marię Pawlikowską-Jasnorzewską. Ta poetka, artystyczna dusza, członkini znanego rodu Kossaków, zmarła osiemdziesiąt lat temu, a jej twórczość jest dalej pamiętana, jej postać pozostała niezapomniana. Pamięta o niej również Wydawnictwo MG, które z okazji wyboru Marii Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej na jedną z patronek tego roku wydało ponownie (w nowej okładce) książkę Marioli Pryzwan pt. Lilka.




Już sam podtytuł tej publikacji zdradza, czym i o czym ona jest – to opowieść o Marii Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej, zwanej Lilką, ale nie napisana w formie tradycyjnej, chronologicznej biografii, a przedstawiona w postaci wypowiedzi osób, które znały poetkę, a także poprzez słowa jej samej, które pozostawiła po sobie w listach. Mamy tu dłuższe teksty, jak relacja siostry Marii, Magdaleny Samozwaniec, ale również zaledwie kilkuzdaniowe wspomnienia znajomych i przyjaciół. Towarzyszą im listy, które Lilka wysyłała do swoich bliskich, a także fotografie oraz przedruki obrazów i rysunków stworzonych przez artystkę. W publikacji znajdziemy też wywiady – rozmowy z artystką, przeprowadzone w 1932 roku, przy okazji krakowskiej premiery jej sztuki Egipska pszenica, i potem przed premierą warszawską.

Nie jest to długa książka, nie ma w niej zbyt wiele tekstu, nie jest też pozycją wyczerpującą temat. Jednakże autorka nie próbuje udawać, że stworzyła taką typową biografię, raczej chciała pokazać postać Marii Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej z różnych perspektyw – nie tylko jej artystyczną, poetycką naturę, ale też to, jakim była człowiekiem, jaką przyjaciółką, siostrą, ciotką, czy żoną. Dzięki temu obraz tytułowej Lilki, chociaż niezbyt bogaty w słowa, staje się tak wielowymiarowy, ludzki, czasem smutny, czasem pełen ciepłych wspomnień i zabawnych anegdot. W końcu, jak możemy przeczytać we wspomnieniu Simony Kossak, jej bratanicy: "Wbrew naszym częstym wyobrażeniom o poetkach żywiących się pyłkiem kwiatów i kroplami rosy, Lilka była normalnym człowiekiem". 

Z zainteresowaniem czytałam te wypowiedzi bliskich, przyjaciół i znajomych Marii Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej: wspomnienia Magdaleny Samozwaniec, Zofii Kossak, Kazimiery Iłłakowiczówny, Simony Kossak, Karola Estreichera, Jarosława Iwaszkiewicza, Antoniego Słomińskiego, trzeciego męża Marii – Stefana Jasnorzewskiego – i wielu innych. Niektóre z nich były naprawdę proste, takie od serca, pokazujące zwykłą, codzienną twarz poetki, jej małe dziwactwa i większe lęki, jej zalety i wady, inne z kolei – bardziej barwne, bogate w słowa, skupiające się raczej na próbie pokazania duszy Lilki, wręcz poetyckie, jak choćby wspomnienie Zygmunta Leśnodorskiego, krytyka i historyka literatury, który w swoim teście zawarł takie słowa: "Wydawała się chwilami istotą zupełnie nierzeczywistą. Uosobioną magią poezji. Zjawa seansu, która boi się ostrego światła, zgiełku i ruchu. Salamandra, co wypełzła z ognia i zamieniła się w kobietę po to, by tajemnice różnych czarów, misteriów i niesamowitych wcieleń wyrazić w formie subtelnej miniatury wierszowej". 

Przy czym, warto zwrócić uwagę, że nie wszystkie wypowiedzi przytoczone w tej książce były pochwalne. Co też się ceni autorce, że starała się pokazać nie tylko peany ku czci wielkiej poetki, ale i spojrzenia osób, które nie były pod jej urokiem. Najciekawsze były dla mnie jednak listy poetki, przytoczone w tej książce, jej własne słowa, kierowane do siostry, do męża, czy przyjaciela. To one najbardziej oddają charakter, serce i duszę Lilki, podobnie zresztą jak jej niezwykła poezja – te krótkie, a tak pełne treści wiersze. Swoją drogą, poetycka twórczość Marii Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej też się w tej książce przewija w przytoczonych wspomnieniach. 

Autorka wykonała naprawdę solidną pracę – wyszukała prasowe i radiowe wypowiedzi na temat Lilki, przejrzała jej korespondencję, czy książki, w których pojawiają się o niej wzmianki, a także zebrała jej rysunki oraz fotografie – a łącząc to wszystko, stworzyła tak barwny, wielowymiarowy, interesujący portret swojej bohaterki, pokazała jej różne oblicza, jej serce i duszę, tę całą niejednoznaczną, nieuchwytną postać. Bardzo mi się podobała ta książka, z przyjemnością ją czytałam, a warstwa wizualna, jak okładka i liczne ilustracje towarzyszące treści, tylko umilała mi lekturę. I chociaż poznałam lepiej jedną z moich ulubionych poetek, to zdaję sobie sprawę, że: "[…] mówić o niej to trochę tak, jakby się kto silił na opowiedzenie słowami dźwięku, zapachu i koloru. […] Trzeba ją było znać, aby wiedzieć, że jej właściwie znać niepodobna", jak można przeczytać we wspomnieniu Beaty Obertyńskiej, poetki i aktorki, przytoczonym w tej niezwykłej publikacji…

Tytuł: Lilka. Maria Pawlikowska-Jasnorzewska we wspomnieniach i listach
Autor: Mariola Pryzwan
Data wydania: 2025-02-26
Wydawca: Wydawnictwo MG
Liczba stron: 272
ISBN: 978-83-8241-115-7

Recenzja we współpracy z Wydawnictwem MG.

Autorka recenzji: Aga K

"Błękitni" Maria Rodziewiczówna

"Błękitni" Maria Rodziewiczówna

Kiedy otrzymałam egzemplarz Błękitnych, moją pierwszą myślą było: "dlaczego ta książka ma czerwoną okładkę, skoro w tytule jest błękit?". Po lekturze dalej tego nie wiem, ale za to chętnie podzielę się swoim odczuciami co do tego, co Maria Rodziewiczówna opowiedziała w tej niezbyt długiej powieści, rozgrywającej się w środowisku arystokratycznym i ziemiańskim. 



Akcja rozpoczyna się od momentu, kiedy pięciu latach bytności za granicą, młody książę Leon wraca do swojego rodzinnego domu. Musi on objąć zarząd nad ziemiami, które posiada jego rodzina, musi stanąć na czele rodu tuż po tym, jak jego starszy brat zginął tragicznie. Nowe obowiązki nie są mu na rękę, nie ma on też odpowiedniej wiedzy oraz umiejętności, które by mu pomogły w zarządzaniu majątkiem, a i pewne znużenie i apatia, jakie go opanowały, również mu nie sprzyjają. Czy zdoła się odnaleźć w nowej roli?

Autorka bezlitośnie opisuje w tej powieści gnuśność, zadufanie w sobie i bezmyślność wśród warstw uprzywilejowanych. Tytuł odnosi się właśnie do nich, jako do tych, w których żyłach płynie ta mityczna błękitną krew. Maria Rodziewiczówna bez ogródek ukazuje iluzję ich szlachetności, wielkości, ukrywającą ludzi małych, hipokrytów o niskich instynktach i jeszcze niższej moralności. Jak zwykle bywa u niej, w książce znajdziemy też pochwałę prostego życia i pracy dla innych, poświęcenia, troski wobec potrzebujących. Znając jej historię, wiedząc, co nieco o życiu i działalności tej pisarki, możemy zrozumieć, skąd w jej książkach takie, a nie inne podejście – sama zarządzała swoim wiejskim dworem i starała się dbać o ludzi, którzy byli jej podlegli, była też społecznicą. 

"Trzy rzeczy są nam dozwolone: nie czuć, nie myśleć, nie pracować"

Leon, zwany w rodzinie i wśród znajomych Lwem, jest młodym księciem. Przepełnia go gorycz, jakaś taka beznadzieja, nie podoba mu się sytuacja, w jakiej się znalazł, nie czuje się na siłach dźwigać odpowiedzialności za rodzinne dobra, właściwie to nie czuje nic. Wbrew swojemu przezwisku, brak mu odwagi do zmiany, brak waleczności i energii, pogrążony jest w dziwnej apatii. Sam o sobie mówi: "jestem przeżyty i do niczego niezdolny". Leonowi przeciwstawiany jest niejako Jerzy Grzymała, jego rówieśnik, pełen energii i ideałów, zarządzający podupadłym rodzinnym majątkiem i kilkoma innymi, usiłujący przy tym czynić coś dla ludzi i swojej ziemi ojczystej. Spotkanie tych dwojga tak różnych mężczyzn, może być początkiem nie tylko szczególnej przyjaźni, ale też nowego życia.

Jest też w tej powieści wątek miłosny, oczywiście dość melodramatyczny, jak to u autorki bywa. Mamy bowiem zakazane uczucie, niemożliwe do spełnienia ze względu na pochodzenie obojga młodych i przepaść majątkową, jaka ich dzieli. Nie jestem fanką sposobu, w jaki ten wątek opisała autorka, bo moim zdaniem przesadziła z ckliwością i emocjonalnością bohaterów, zwłaszcza mężczyzny, który jest wyjątkowo irytujący w tym swoim przesadnym odczuwaniu, w tych dramatycznych przemowach, w miotaniu się na wszystkie strony. 

"– [...] Małżeństwo, u nas – tu położył nacisk – jest związkiem dwojga imion sobie równych lub dwojga fortun. Miłość jest prerogatywą plebsu."

Gdzieś tam przewija się też wątek trzystuletniego konfliktu między Holszańskimi, czyli rodem z którego pochodzi Leon, a Sumorokami, którzy od przodków księcia otrzymali kawałek ziemi. Niezgoda ta, pełna dramatycznych, tragicznych wręcz wydarzeń i decyzji z przeszłości, trwa i w czasie, kiedy młody książę staje na czele swojego rodu. Przy tym wątku poczułam niedosyt, bo zapowiadał się interesująco, myślałam, że będzie nieco szerzej opisany, wyjaśniony i przede wszystkim – jakoś wyraźniej zakończony. Został on dodany, żeby nadać losom Leona nieco więcej dramatyzmu, ale według mnie wypadł dość blado, rozmemłanie młodego księcia, jego emocjonalność i bierność przykryły jednak ten konflikt i pozbawiły go emocji.

Błękitni to nie jest szczególnie wymagająca powieść, jest dość krótka, napisana prosto, ale z uwagi na małą dynamikę akcji, nie jest to też książka, którą czyta się szybko, która szczególnie wciąga. Dodatkowo język, jakim została opisana, trochę trąci myszką, co jednak nie dziwi, zważywszy na to, że ta historia ma ponad sto lat. Nie sprzyja to jednak płynnej lekturze. Mnie samej przeczytanie tej książki zajęło dość długo, nie mogłam się wciągnąć w losy księcia Leona, nie umiałam mu współczuć, nie potrafiłam kibicować zakochanym. Jedyne emocje, jakie we mnie wzbudziła ta historia, to niechęć i pogarda dla uprzywilejowanych. Ale chyba o to też autorce chodziło… 

Nie jestem zachwycona tą książką, zdecydowanie bardziej podobał mi się Dewajtis tej autorki. Nie będę jednak jej odradzać, bo na pewno wiele osób znajdzie coś dla siebie w Błękitnych – wielbiciele powieści obyczajowych rozgrywających się w innych czasach, czy klimatów melodramatycznych, mogą być zadowoleni z tej lektury. A i ci, do których przemawiają pozytywistyczne ideały, znajdą w niej coś dla siebie…

Tytuł: "Błękitni"
Autor: Maria Rodziewiczówna
Data wydania: 2025-01-15
Wydawca: Wydawnictwo MG
Liczba stron: 256
ISBN: 978-83-8241-093-8

Autorka recenzji: Aga K.

Doskonała „Odyseja" Homera

Doskonała „Odyseja" Homera


W ostatnich tygodniach dzień po dniu czytałam po trochu Odysei Homera. Ten rok był wymagający, ale marzyło mi się żeby przeczytać chociaż jedną książkę z klasyki literatury. Tymczasem 2024 zbiegał ku końcowi, a tego postanowienia nie udawało mi się dotrzymać. Wtedy zobaczyłam JĄ – ilustrowaną wersję Odysei, historii przypisywanej greckiemu pieśniarzowi i epikowi Homerowi… I poczułam, że to będzie to, klasyka literatury, którą poznam w całości (wszak wszyscy czytaliśmy fragmenty w szkole) w tym roku! W ten sposób wskoczyłam w historię Odysa, Telemacha, Penelopy i innych, z którymi przecięły się ich ścieżki.

Odyseja rozpoczyna się od tego, że w Itace trwa rywalizacja o rękę Penelopy – żony zaginionego króla Itaki Odyseusza. Ich syn, Telemach, pod wpływem boskiej inspiracji, wyrusza w poszukiwaniu ojca, a po drodze dowiaduje się więcej o przygodach swojego rodzica. Odyseja nawiązuje do wydarzeń z Iliady, ale jednak przede wszystkim jest to opowieść o to drodze króla Itaki do domu po wojnie trojańskiej. Zaś na obranej przez siebie ścieżce, znacznie lepiej poznaje również siebie Telemach, i tak ze szczerego, ale jednak biernego chłopca, staje się on odważnym mężczyzną, księciem Itaki i nieodrodnym synem swojego ojca.

Nie ukrywam, że Odyseja nie jest książką, którą mogłabym, czy nawet chciałabym, przeczytać w jeden czy dwa wieczory. To raczej solidna lektura na wiele dni, przez którą płynęłam pieśń po pieśni. W rezultacie o tym, że ją czytam dowiedziało się sporo osób, a to wywoływało interesujące odpowiedzi. Kolejne rozmowy przywoływały nieustannie te same dwa pytania, czy nie wykańcza mnie język i/lub forma. Dlatego wydaje mi się, że to ważne by napisać, że Odyseję czyta się naprawdę przyjemnie i bardziej przypomina wyborną długą szantę niż nudną szkolną lekturę. Myślę, że w tym przypadku kluczowe jest podejście – tak, język jest tu mocno starodawny, tak, jest to epos, ale równocześnie jest tu intrygująca historia pełna postaci, przygód, bogów i snutych opowieści. Według mnie warto zaplanować, że będzie się ją czytało nieco dłużej i bez pośpiechu, ale i bez presji, podążać przez Odyseję w swoim tempie, a radość z lektury przyjdzie sama. ;)

Dla mnie Odyseja była wspaniałą czytelniczą ucztą i sprawiła mi naprawdę dużo przyjemności. Lubię wierszowane teksty, a ten jest wyjątkowo zręcznie napisany, w dodatku jest to po prostu piękny epos – klasyczny, baśniowy (czy też mityczny), pełen porównań homeryckich. Co prawda była jedna rzecz, która nie do końca mi odpowiadała, a mianowicie samo słownictwo. Niektóre słowa nie tyle trącały już myszką, ile przez lata nabrały nowych znaczeń/wypaczył się ich poprzedni kontekst i tak np. tacy "gachowie" Penelopy, jak dla mnie pozbawiali tekst jego wyjątkowego, ponadczasowego wydźwięku. Pod tym względem faktycznie wolałabym inne tłumaczenie, może pana Parandowskiego lub pana Libery, którzy już dali mi się poznać w innych utworach jako wybitni językoznawcy, a jednocześnie dość współcześni, by język nieco lepiej współgrał z tym obecnym. Jednak żeby oddać sprawiedliwość tłumaczeniu dodam, że jest ono wyjątkowo dźwięczne i polska wersja językowa jest naprawdę śpiewnie zbudowana. Bez wahania mogę napisać, że przez tekst właściwie płynęłam.

Sama historia Odysa nie była mi nieznana, a jednak forma… Przyznaję, jestem pod wrażeniem. Warto było przeczytać Odyseję, zagłębić się w ten tekst, wraz z Telemachem poszukiwać wieści o ojcu, a jednocześnie poznawać jego przygody. Dzięki temu nie tylko dowiedziałam się szczegółów tej wyprawy, ale też dotarł do mnie homerowski rozmach, wymiar historii, pomysł, realizacja… W Odysei wszystko jest imponujące.

Wybrałam wspaniałą reprezentantkę klasyki literatury na ten rok. Nie było może w tej dziedzinie obficie, ale za to jakościowo, co biorąc pod uwagę to jak w tym roku grymasiłam, cieszy mnie podwójnie. Mogę teraz z dumą powiedzieć, że przeczytałam Odyseję Homera i co jeszcze lepsze – była to obłędna przygoda!



Tytuł: Odyseja
Tytuł oryginału: Ὀδύσσεια
Autor: Homer
Tłumaczenie: Lucjan Siemieński
Data wydania: 2022-10-12
Wydawca: MG
Liczba stron: 512
ISBN: 978-83-7779-845-4

Za możliwość lektury bardzo dziękuję wydawnictwu MG


Zrecenzowała: Marta z bloga W sercu książki

"Gwiazdka. Opowieści ilustrowane" Louisa May Alcott

"Gwiazdka. Opowieści ilustrowane" Louisa May Alcott

Książki Louisy May Alcott gwarantują mi zawsze same pozytywne odczucia. Są to opowieści pełne ciepła, spokoju, miłości i radości, otulające jak ciepły kocyk w ponury jesienny wieczór. Nie brak w nich oczywiście smutnych momentów, małych i większych tragedii, jednak z reguły kończą się dobrze i pozostawiają mnie z takim poczuciem ciepełka w sercu. Sięgając po Gwiazdkę. Opowieści ilustrowane, nastawiłam się też na tego typu lekturę, a co otrzymałam? Sprawdźcie w recenzji poniżej…

"Nigdy nie trać wiary w stare opowieści, nawet jeśli stwierdzisz, że są one jedynie miłym cieniem uroczej prawdy"

Na ten zbiór składa się osiem niedługich opowiadań, które łączy czas akcji – okres Bożego Narodzenia – a także fakt, że mają jakiś morał. Nie są to jednak powtarzalne historie, każda z nich jest inna i dotyczy innego spojrzenia na ten szczególny świąteczny czas. 



Boże Narodzenie na wsi, najdłuższe z całego zbioru, to pochwała prostego wiejskiego życia. Opowiada ono o Sophie, młodej kobiecie z miasta, która spędza świąteczny czas u krewnych na wsi. Postanawia ona zaprosić też swoich wielkomiejskich przyjaciół, żeby mogli poznać nieco inny sposób na życie, pełen radości, spokoju i ciężkiej pracy. Pobyt przyjaciół na wsi przynosi zaskakujące owoce…

Spełniony sen opowiada historię małej Effie pochodzącej z bogatego domu. Dziewczynce znudziła się świąteczna krzątanina i całe naręcza prezentów, jakie co roku dostaje. Po rozmowie z mamą i po lekturze pewnej książki ma niesamowity sen, który pozwala jej zrozumieć sedno Świąt Bożego Narodzenia – dzielenie się dobrem z innymi. Gdyby tylko sny mogły się spełniać…

Niespodzianki Tessy to ciepła opowieść o dziewczynce, która po śmierci matki opiekuje się swoim rodzeństwem i postanawia zdobyć dla nich świąteczne prezenty. Jej krótka historia pokazuje, że ci, którzy żyją dla innych też mogą zostać nagrodzeni za swoje poświęcenie. Z kolei Sen Becky to drugie opowiadanie, w którym marzenia senne mają znaczenie. Tym razem morał jest taki, że jeśli ktoś się stara czynić dobro, zostanie doceniony, nawet jeśli nie zawsze mu się udaje.

Bal noworoczny opowiada losy Kitty, zaproszonej na tytułowy bal. Dziewczyna pochodzi z ubogiej rodziny, ale postanawia na tę okazję zdobyć kreację, która zwróci uwagę wszystkich. Jej historia to zdecydowanie pochwała skromności w życiu i ubiorze. A Boże Narodzenie Tilly to bardzo krótka opowieść, która pokazuje, że osoby, które kochają swoich bliźnich, będą wynagrodzone.

Opowieść Rosy to nietypowa dla autorki historia, bowiem snuta jest z perspektywy konia, konkretnie klaczy o imieniu z tytułu. A z kolei w Co widział i powiedział dzwon swój głos mają dzwony, czy raczej ich duszki, które z perspektywy wież kościelnych, katedralnych czy ze statków obserwują świat i dzielą się swoimi spostrzeżeniami na temat ludzkiej głupoty i chciwości…

Cała książka to raptem 156 stron, do przeczytania w jeden wieczór. Są to jednak strony wypełnione szczególnym świątecznym klimatem, ciepłem domowego ogniska, radościami płynącymi z pomocy innym, czy miłości do drugiego człowieka, ale też odrobiną moralizatorstwa i szczyptą smutku. Wszystkie osiem opowiadań pokazuje co jest istotne, nie tylko od święta, ale i na co dzień: troska i poszanowanie innych, wsparcie dla tych w gorszej sytuacji, szczerość i skromność. 

Opowieści są ozdobione dopasowanymi ilustracjami, wydane z dbałością o szczegóły – w pięknej twardej oprawie, ze spójną z nią wyklejką i pasującymi do nich stronami z tytułami poszczególnych opowiadań. Ładna i mądra, nieco staroświecka treść łączy się więc ze starannie przygotowaną stroną wizualną. Całość stanowi świetną lekturę, nie tylko na Święta Bożego Narodzenia i nada się idealnie na prezent. Polecam!

Tytuł: Gwiazdka. Opowieści ilustrowane
Autor: Louisa May Alcott
Tłumaczenie: Joanna Wadas
Data wydania: 2024-10-23
Wydawca: Wydawnictwo MG
Liczba stron: 156
ISBN: 978-83-8241-075-4

Autorka recenzji: Aga
Drzwi z siedmioma zamkami - Edgar Wallace

Drzwi z siedmioma zamkami - Edgar Wallace

 


"Drzwi z siedmioma zamkami" to klasyka kryminału wydana po raz pierwszy w 1926 roku. Czy obecnie czyta się ją jeszcze z przyjemnością czy jej treść jest "przeterminowana"?

Historia rozpoczyna się, gdy młody oficer Scotland Yardu, odziedziczywszy znaczną sumkę, postanawia przejść na wczesną, policyjną emeryturę. Niby ostatni dzień w pracy, a Dick Martin zostaje wciągnięty w skomplikowaną intrygę, w której pojawią się trupy, duże pieniądze, fałsz, eksperymenty naukowe oraz… pewna intrygująca urodą i sposobem bycia bibliotekarka.

Wątek romantyczny nie jest w powieści bez znaczenia, ale osią są oczywiście kryminalne zawiłości. A skomplikowanie historii jest co najmniej zaskakujące.

Wpleciono w tę książkę dość nowatorskie (jak na owe czasy) rozwiązania, świadczące o fantazji autora (zakrawające niemal o science-fiction), ale całość ma ten dobrze nam znany klimat starego kryminału, pełnego subtelności, kindersztuby bohaterów, niespiesznych opisów otoczenia.

Warto wreszcie przenieść się do czasów, kiedy metodą kontaktu były telegramy, a przecięty kabel telefoniczny uniemożliwiał powiadomienie danej osoby… o ile ten telefon w ogóle był dostępny. O traktowaniu kobiet niczym "puch marny", wymagający stałej opieki, nie wspomnę.

Książkę przeczytacie szybko. Akcja zaciekawia, a sama objętość (niewiele ponad dwieście stron) wydaje się być akuratna.

Czegoś mi jednak w samej powieści zabrakło. Okazała się trochę za bardzo przewidywalna… Co jakiś czas mamy ochotę wrzasnąć na któregoś z bohaterów, żeby nie popełniał oczywistego błędu (niczym ten motyw z horroru, gdzie blondynka wbiega prosto w pułapkę nożownika). Poza tym całość wydaje się dość płytka i daleka od prawdopodobieństwa. Może autor posunął się odrobinę za daleko i rozstawia postacie niczym w linearnej grze planszowej, od punktu A do B.

Mimo tych zarzutów, z pewnością spotkanie z niemal stuletnim kryminałem, jest doświadczeniem ciekawym i dość przyjemnym. Starodawne maniery bohaterów też działają na plus. Jako przerywnik między współczesnymi konstruktami literackimi sprawdzi się świetnie.

Moja ocena: mocne 7/10

Zrecenzowała: zielony_motyl


Tytuł: Drzwi z siedmioma zamkami
Autor: Edgar Wallace
Wydawnictwo: MG
Data wydania: 09.10.2024
Liczba stron: 208
ISBN: 9788382410686
„Trzecia płeć" Tadeusz Dołęga-Mostowicz

„Trzecia płeć" Tadeusz Dołęga-Mostowicz

 

"Przedwojenna Warszawa, pełna gwaru, samochodów, kawiarni i restauracji. Śledzimy losy bohaterki, która przyjechała z Poznania. Świetnie wykształcona, młoda, energiczna kobieta zostawia w domu niepracującego męża z córeczką i wyjeżdża do stolicy, by podjąć obowiązki kierowniczki w agencji turystycznej. Poprzez dalszą rodzinę wkracza w świat warszawskiej inteligencji, gdzie ścierają się poglądy dotyczące roli kobiet na rynku pracy i w społeczeństwie. Nowe prądy zwiastujące wolność i samostanowienie kobiet są nie do przyjęcia dla konserwatystów, widzą w tym degradację rodziny, tym tłumaczą krach na rynku pracy w dobie kryzysu, a liberałowie i feministki gwałtownie się temu sprzeciwiają. Gdzie leży prawda? Czy dzisiaj, po tylu latach nasza dyskusja jest w innym miejscu, czy wciąż krążymy wokół tych samych kwestii? A może jednak niektóre postulaty są już całkiem za nami… Barwna, ciekawa, pełen pasji opowieść Dołęgi-Mostowicza."



Trzecia płeć Tadeusza Dołęgi-Mostowicza to książka, która przenosi nas do przedwojennej Warszawy, ukazując tamtejsze realia przez pryzmat emancypacji kobiet. Choć wydana wiele lat temu, powieść ta zachowuje swoją aktualność i nadal potrafi wzbudzić emocje oraz skłonić do refleksji.

Główna bohaterka, Anna Leszczowa, przenosi się z Poznania do stolicy, aby podjąć pracę jako kierowniczka w agencji turystycznej "Mundus". Jej życie jest pełne wyzwań – zostawia w domu bezrobotnego męża i małą córeczkę, starając się pogodzić rolę matki i żony z zawodowymi ambicjami. Historia Anny to opowieść o walce o własne miejsce w świecie, o dążeniu do niezależności i konfrontacji z konserwatywnymi poglądami otaczającego ją społeczeństwa.

Tadeusz Dołęga-Mostowicz mistrzowsko oddaje emocje targające bohaterami, tworząc plastyczne i realistyczne opisy ich przeżyć. Psychologiczne wątki są tu szczególnie ważne, pozwalając czytelnikowi na głębsze zrozumienie motywacji postaci oraz ich dylematów moralnych. Autor nie boi się poruszać trudnych tematów, co sprawia, że książka jest nie tylko literacko wartościowa, ale również prowokująca do myślenia.

Jednym z głównych tematów powieści jest rola kobiet w społeczeństwie. Anna, zmagająca się z trudną sytuacją finansową i zawodową, jest postacią wyrazistą, pełną determinacji i siły charakteru. Jednak jej relacje z dzieckiem, które zostawia w Poznaniu, mogą budzić kontrowersje i skłaniać do refleksji nad kosztami osobistymi, jakie niesie za sobą dążenie do samorealizacji.

W tle historii Anny przewija się obraz przedwojennej Warszawy, z jej społecznymi i kulturowymi niuansami. Mostowicz doskonale oddaje klimat miasta, w którym nowe idee zderzają się z tradycyjnymi wartościami, tworząc tło dla osobistych dramatów bohaterów.

Choć powieść ma swoje słabsze momenty – niektóre wątki, takie jak losy Wandy czy choroba senatorowej Jelskiej-Szermanowej, są rozwleczone i mniej istotne dla głównej fabuły – to jednak całość prezentuje się spójnie i interesująco. Postacie męskie, jak Kubuś, Marian Dziewanowski czy Karol, są przedstawione jako nieporadne i niezdolne do sprostania życiowym wyzwaniom, co podkreśla kontrast między nimi a silnymi, niezależnymi kobietami.

Trzecia płeć to lektura wymagająca, lecz satysfakcjonująca. Wątki psychologiczne, filozoficzne i moralne, przeplatające się z dynamiczną fabułą, angażują czytelnika i zmuszają do refleksji nad rolą kobiet w społeczeństwie oraz osobistymi dylematami moralnymi. To książka, która mimo upływu lat, nadal potrafi poruszyć i zmusić do zastanowienia się nad własnym miejscem w świecie.


Tytuł: Trzecia płeć 
Autor: Tadeusz Dołęga-Mostowicz
Data wydania: 2024-06-20
Data pierwszego polskiego wydania: 1946-01-01
Wydawnictwo: Wydawnictwo MG
Liczba stron: 320
ISBN: 9788382410143
Moja ocena: 7/10

„Ruth" Elizabeth Gaskell

„Ruth" Elizabeth Gaskell

Klasyka literatury z reguły bardziej przemawia do mnie niż powieści współczesnych autorów. Lubię czytać zwłaszcza po książki, których akcja rozgrywa się w XIX wieku w Anglii, dlatego z zainteresowaniem sięgnęłam po Ruth Elizabeth Gaskell. Znam inne powieści autorki, kojarzę jej styl, wiedziałam więc czego się spodziewać, a i tak byłam nieco zaskoczona tą lekturą…



Ruth to książka pełna emocji, poruszająca i wciągająca. Opowiada dość kontrowersyjną historię młodej, naiwnej dziewczyny, która została uwiedziona i ponosi tego konsekwencje. Nie jest to jednak wyłącznie ponura opowieść o losie kobiety upadłej, opowiada też bowiem o ludziach, którzy bezinteresownie wyciągają pomocną dłoń, o radzeniu sobie w trudnej sytuacji, czy o hipokryzji w XIX-wiecznym angielskim społeczeństwie. Jest tu pokuta i przebaczenie, jest poświęcenie i honor, sporo w tej książce religijności, jest w niej też pewien dydaktyzm oraz ogólnie rozważania o moralności, ale nie przytłaczają one całej opowieści, a za to jeszcze bardziej niż opisy tła społecznego wpasowują ją w epokę, w której powstała. 

Ruth znajdziemy też trochę nadziei, a nawet humoru, choćby w postaci Sally, starszej gospodyni, która może miewa ostre osądy, ale jest też pierwsza do pomocy potrzebującym. Cała ta wielowątkowa opowieść napisana jest językiem przystępnym, pełnym barwnych, chwilami nawet poetyckich opisów otoczenia. Nie jest może zbyt dynamiczna, bo i nie o szybkość akcji w niej chodzi, a o ludzkie przeżycia i emocje. Chociaż wielokrotnie złożone zdania będące zapisami rozmyślań postaci występujących w tej powieści (zwłaszcza bohaterek) mogą czasami męczyć czytelnika, to całość czyta się dobrze i szybko.

Przy tej lekturze zwróciłam też uwagę na ciekawe opisy rodzenia się uczucia, miłosnych podchodów u drugoplanowych bohaterów, pełne staroświeckiego uroku, jakiego nie uświadczymy w powieściach współczesnych autorów. W ogóle ta cała staroświeckość, niedzisiejszość opowieści jest dla mnie mocną stroną, napisana w duchu epoki dla czytelnika żyjącego w XXI wieku może być obrazem świata tak innego, pełnego archaicznych konwenansów.

Tytułowa bohaterka tej książki, Ruth, jest bardzo naiwna, niedoświadczona, ekspresyjna, jak to młoda dziewczyna. Już od początku będąca w skomplikowanej sytuacji – wcześnie osierocona, pod opieką nieznajomego, oddana na nauki do krawcowej – a przy tym tak delikatna i uczuciowa, bardzo łatwo poddaje się uczuciu do pewnego nieodpowiedniego mężczyzny, a potem z pokorą godzi się na konsekwencje tego romansu. Trochę w kontrze do niej znajdziemy Jemimę, która również nie ma zbyt wiele doświadczenia, ale mimo to się buntuje przeciwko rzeczywistości, w jakiej żyje, oczywiście w miarę możliwości; chce sama decydować o sobie, sama wybierać to, co dla niej dobre, nie ma w niej pokory i cichości Ruth. Obie żyją oczywiście w patriarchalnym społeczeństwie, ale każda z nich inaczej sobie w nim radzi. Ciekawie wybrzmiewa zestawienie tych postaci kobiecych. 

Swoją drogą, ta powieść zwraca też uwagę na kwestię kobiecą. Pokazuje ona bardzo różne sytuacje życiowe i wszystkie ograniczenia, jakie dotyczyły kobiet w XIX wieku, jak zależność od mężczyzn (ojca, męża, opiekuna), często niemożność wybrania sobie partnera, właściwie dwie drogi życiowe do wyboru – albo wyjście za mąż, albo smutny los starej panny, często traktowanej źle przez społeczeństwo czy nawet rodzinę. A przede wszystkim mamy tu bardzo szczegółowo opisaną sytuację kobiety, która rodzi nieślubne dziecko i jest z tego powodu skazana na ostracyzm społeczny, podczas gdy mężczyzna będący ojcem tego dziecka nie odczuwa praktycznie żadnych konsekwencji owego grzechu. 

Ileż emocji jest w tej książce! Ileż historii i wątków, na czele z tak poruszającą opowieścią o Ruth… A jej zakończenie, smutne i refleksyjne, jest idealnym zwieńczeniem tej bogatej w treść, wielowymiarowej powieści. Bardzo polecam ją wszystkim wielbicielom XIX-wiecznych klimatów, czytelnikom powieści obyczajowych, które dostarczają nieco refleksji i przenoszą w inną rzeczywistość…

tytuł: Ruth
autor: Elizabeth Gaskell
tłumaczenie: Katarzyna Malecha
data wydania: 2024 (to już kolejne polskie wydanie)
wydawca: Wydawnictwo MG
liczba stron: 528
ISBN: 978-83-7779-977-2

Recenzja we współpracy z Wydawnictwem.

Autorka recenzji: Aga K.
Cywilizacja komunizmu - Leopold Tyrmand

Cywilizacja komunizmu - Leopold Tyrmand

 Odkąd przeczytałam powieść „Zły” żyję w przekonaniu o wybitności Leopolda Tyrmanda. Jego kolejne książki jak „Filip” czy „Życie towarzyskie i uczuciowe” jeszcze bardziej mnie w tym utwierdziły. Jedynie pierwsze dwie z nich zostały wydane w Polsce w czasach, gdy autor jeszcze mieszkał w naszym kraju. Jak tylko włodarze PRL odkryli, że Tyrmand jest przeciwnikiem komunizmu, cenzura zaczęła zatrzymywać jego kolejne powieści, a jego styl życia był piętnowany (ubierał się kolorowo, słuchał jazzu, organizował festiwale i koncerty – robił więc wszystko co uwierało ówczesną władzę). Będąc już na emigracji spisał swoje przemyślenia w książce „Cywilizacja komunizmu”, którą niedawno wypuściło ponownie na rynek wydawnictwo MG.

„W polskich szkołach pojętni uczniowie twierdzili skwapliwie na egzaminach, że schody wynalazł Rosjanin imieniem Iwan Schodow, Amerykę odkrył Krzysztof Timofiejewicz Kolumbow, a elektryczność niejaki Beniamin Franklinienko”[1]. Absurd? Owszem, Tyrmand wylicza ich całe mnóstwo. Trudno, żeby było inaczej – wczesny PRL niewiele miał do czynienia z racjonalnością. Autor, przechodząc po kolei przez kilka etapów życia człowieka oraz takie kluczowe sprawy jak etyka, sprawiedliwość czy praca, pokazuje nam świat, w którym farsa goni farsę. Tyrmand piętnuje właściwie wszystko, lecz to co wybija się na pierwszy plan to kompletny brak wolności i sprawiedliwości.

Człowiek nie jest jednostką, jest trybikiem, częścią masy, która ma spełniać określone funkcje dla jakiejś nieokreślonej „lepszej sprawy”. A komu w rzeczywistości jest lepiej, w tym świecie, który w teorii wychwala lud pracujący? Tym, którzy mają koneksje, kręcą interesy na boku lub stracili całkowicie kompas moralny i żerują na innych. Tyrmand okrasza swoje wywody dużą ilością ironii, a cała książka jest rodzajem rozbudowanego pamfletu, który detalicznie pokazuje nam, że cały ten PRL to jedna wielka tragifarsa. Ciężki życie czeka ludzi myślących poza schematem, ludzi, którzy chcą godnie żyć a nie tylko wegetować.

Z jednej strony domyślamy się, że autor wysnuł te wnioski na długo zanim opublikował „Cywilizację komunizmu”, ponieważ jego poprzednie teksty jak i fakt, że już w 1959 roku ubiegał się o możliwość wyjazdu, potwierdzają odrzucenie przez niego Polski Ludowej jako miejsca do życia. Jednak książka ta, wydana w 1971, a więc pisana z bezpiecznej odległości (jak tylko otrzymał paszport wyjechał, osiedlając się na stałe w USA) przez osobę, która miała to szczęście, że udało jej się wydostać z tego jakże nieprzyjaznego miejsca, może być odbierana jako gorzkie żale wylane nico po czasie. Moim zdaniem Tyrmand chciał pokazać nie osobom żyjącym w krajach komunistycznych – bo oni przecież doskonale wiedzieli, jak to wygląda – ale całemu światu absurd, hipokryzję i zło ustroju komunistycznego. I dokładnie to jest w niej widoczne. „Cywilizację komunizmu” można potraktować jako studium przypadku – i dziękować, że wyciągnięto z niego wnioski a ten nieudany eksperyment dawno się zakończył.


Tytuł: Cywilizacja komunizmu

Autor: Leopold Tyrmand

Data wydania: 2024

Wydawnictwo: MG

ISBN: 978-83-7779-978-9

Źródło zdjęcia: https://wydawnictwomg.pl/cywilizacja-komunizmu/



[1] Tyrmand L., Cywilizacja komunizmu, s. 29, wyd. MG 2024

Louisa May Alcott - Ośmioro kuzynów


Louisa May Alcott to jedna z najbardziej znanych klasycznych amerykańskich pisarek, która zasłynęła powieścią Małe kobietki. Ośmioro kuzynów rozpoczyna kolejny cykl jej książek, które niedawno ukazały się w przeuroczym, cieszącym oko wydaniu nakładem Wydawnictwa MG.



Główną bohaterką tej opowieści jest Rose Campbell, trzynastoletnia dziewczynka osierocona przez rodziców. Po ich śmierci znajduje schronienie na Ciocinym Wzgórzu, gdzie spokój i szczęście odnajduje w gronie tytułowego kuzynostwa.



Powieść ta w swojej narracji bardzo przypomina mi Małe kobietki. W głównej mierze autorka skupiła się na opisie dziecięcych harców i zabaw. Nawet śmierć rodziców Rose nie wniosła do fabuły zbytniego smutku czy nostalgii. Historia jest lekka, miejscami zabawna, nieco naiwna, ale przede wszystkim niezwykle ciepła. Podczas jej lektury odczuwa się swego rodzaju nostalgię za czasami dziecięcymi, które bezpowrotnie minęły.



Autorka w dużej mierze skupia się na relacjach łączących Rose i jej siedmiu kuzynów. Chłopcy niezwykle ciepło przyjęli w swoje szeregi dziewczynkę, a dzięki swoim odmiennym i różnorodnym charakterom nieco zaznajomili ją z innym spojrzeniem na świat. Początkowo Rose była bardzo dziecinna i nieświadoma. Chowana pod kloszem nie miała możliwości poznać pewnych bolączek, a śmierć jej rodziców niespecjalnie ten stan zmieniła. To dzięki relacjom z kuzynostwem dojrzała nie tylko fizycznie, ale również psychicznie.



Znając już poprzednie powieści autorki byłam pewna, że i tutaj spotkam się z pewnego rodzaju moralizatorstwem i oczywiście się nie pomyliłam. Jednak zupełnie mi to nie przeszkadzało, starałam się już nie skupiać na tym elemencie tak mocno, jak czyniłam to kiedyś.



Dzięki lekturze Ośmiorga kuzynów miałam okazję przenieść się do czasów dziecięcych, spędzić czas czytając książkę niezwykle ciepłą, prostą, idealną by oderwać myśli od codziennego zabiegania i obowiązków.

  

Tytuł: Ośmioro kuzynów  

tytuł oryginału: EightCousins Or, The Aunt-Hill

Autorka: Louisa May Alcott

Tłumaczenie: Joanna Wadas

Wydawca: Wydawnictwo Mg 

Data wydania: 2021-07-28 

Liczba stron: 400

ISBN: 978-83-7779-724-2

Charlotte Brontë - Shirley


Shirley to druga opublikowana powieść Charlotte Brontë. Dziwne losy Jane Eyre były powieścią łamiącą schematy, ukazującą zupełnie inne postrzeganie świata niż dopuszczalne przez ówczesne konwenanse. Shirley również uważana jest za powieść przełamującą pewien rodzaj myślenia. Ciekawostką jest fakt, że wydana w 1849 roku książka swoją premierę w naszym kraju miała dopiero w roku 2011 dzięki wydawnictwu MG.



Akcja powieści rozgrywa się na początku XIX wieku i w głównej mierze opowiada o losach młodego przedsiębiorcy Roberta Moore'a. Ten, pragnąc rozwijać swój interes, postanawia sprowadzić nowoczesne maszyny, by usprawnić dotychczasową pracę. Nie podoba się to lokalnej społeczności, zamkniętej na nowinki techniczne. Mężczyzna musi mieć się na baczności, bowiem planowane są nawet na niego ataki. By utrzymać swoją posadę i interes, mężczyzna rozważa wzięcie ślubu z Shirley Keeldar, chociaż zakochany jest w innej kobiecie. Shirley natomiast skrycie kocha guwernera Louisa.



Wydawać by się mogło, że Shirley porusza jedynie temat romantyczny, w głównej mierze opisuje uczucia młodych bohaterów, ich dywagacje czy przedłożyć uczucie nad rozsądek. Nic bardziej mylnego. Brontë wykorzystała perypetie bohaterów, by ukazać zmiany zachodzące na tle społeczeństwa, powodujące zmienne i skrajne nastroje wśród ludzi. Wchodząca z impetem mechanizacja budziła niechęć zwłaszcza wśród dotychczasowych pracowników fabryk, którzy słusznie obawiali się utraty posady. Zmiany te doprowadzały do skrajnych zachowań, wybuchały zamieszki, ludzie popadali w ubóstwo ze względu na szalejące bezrobocie.

 

Rewolucja przemysłowa to niezwykle ważki okres w dziejach ludzkości, nic więc dziwnego, że autorka wykorzystała go jako tło opisywanych przez siebie wydarzeń. Nie bez powodu nazywa się XIX wiek, wiekiem pary i elektryczności. Możemy sobie jedynie wyobrażać jak tak znamienny skok w postaci mechanizacji wielu dziedzin wpłynął na ludność, w szczególności na klasę robotniczą.



Autorka po raz kolejny wyczarowała nietuzinkowych bohaterów, których losy niezwykle zaciekawiają. Bohaterowie są skrajnie od siebie różni, dzielą ich klasa społeczna i poglądy. Tytułowa Shirley jest kobietą wyzwoloną i niezwykle inteligentną. Nie sposób się jednak oprzeć wrażeniu, że mogła sobie pozwolić na taką pozycję dzięki bogatemu urodzeniu.



Shirley to kolejna powieść Charlotte Brontë, która potwierdza jej kunszt autorski. NIespiesznie prowadzona akcja, skupiająca się dużej mierze na opisach pozwala delektować się fabułą i pisarstwem, jakiego w dzisiejszych czasach próżno szukać.

  

Tytuł: Shirley

Autor: Charlotte Brontë

Data wydania: 2021-03-23

Wydawca: Wydawnictwo MG

Liczba stron: 640

ISBN: 9788377796979