Pokazywanie postów oznaczonych etykietą poza książkami. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą poza książkami. Pokaż wszystkie posty
"Kleks i wynalazek Filipa Golarza" – recenzja filmu

"Kleks i wynalazek Filipa Golarza" – recenzja filmu

 


Kolejna odsłona przygód Ady Niezgódki w kolorowej Akademii Pana Kleksa. Hit czy kit?

Fabuła rozpoczyna się po wakacjach, kiedy dzieci wracają do bajkowego świata. Ada bardzo chce pomóc Albertowi zrozumieć uczucia. Początkowo myślała, że chłopiec jest w spektrum autyzmu, jednak okazał się robotem. Czy słynny profesor Ambroży Kleks znajdzie jakieś remedium? 

Jeśli oglądaliście pierwszą część i się podobała, mogę uspokoić – Wynalazek Filipa Golarza utrzymany jest w podobnym stylu. Efekty graficzne, scenografie – to wszystko koresponduje z Akademią…

Kluczem jest tytułowy bohater, którego wyśmienicie gra Janusz Chabior. Co ciekawe, jego postać wzorowana (wizualnie) jest na pewnym bohaterze trylogii Władcy Pierścieni. Chabior, bedący aktorem charakterystycznym, stworzony jest do grania postaci negatywnych, ma ogromne możliwości mimiczne, a jako czarodziej-wynalazca prezentuje się zacnie.


Wśród obsady nie zabraknie gwiazd muzycznych (Monika Brodka, Kasia Nosowska), a miły epizod w roli bajkowych wiedźm mają m.in. Katarzyna Figura i Małgorzata Ostrowska, która grała także w oryginale z lat osiemdziesiątych. Ponownie pojawia się również Piotr Fronczewski, jak zawsze w świetnej formie.

W kwestii muzycznej zauważyć należy ciekawą i chwytliwą interpretację wiersza o leniu w wykonaniu Czesława Mozila. Widziwie (znając z mediów szeroko rozreklamowany utwór) bujali się, gdy zabrzmiał w trakcie seansu.

W filmie nie zabrakło komizmu, jego największym źródłem były nieudolne próby odnalezienia się Kleksa w realnym świecie, którego zasad kompletnie nie rozumiał. Wywoływały głośny śmiech widowni.

Nowa odsłona przygód wokół Akademii nie jest zdecydowanie filmem wybitnym. Pamiętać jednak należy, że to polska produkcja i siłą rzeczy nie ma siły przebicia hollywoodzkich konkurentów (co widać chociażby po efektach specjalnych). Nie ten budżet, nie ta liga. Jednak oglądało mi się ją całkiem przyjemnie. 

Pierwsza część (z 2023 roku) nieco przypominała aspiracje twórców do nakręcenia opowieści podobnej do Harry'ego Pottera. Magiczna szkoła (Hogwart), nowa adeptka, dobroduszny Kleks – taki trochę Dumbledor, Mateusz (bajecznie zagrany przez Stankiewicza) trochę Hagrid, wnętrza zamku z portretami… Troszkę analogii było. Nowość ma odrobinę mniej tego typu naleciałości, gdyż spora jej część toczy się poza Akademią, a dużą rolę (zgodnie z tytułem) odgrywa technologia.

Kleks i wynalazek Filipa Golarza zadowala poprzez wpasowanie się w niszę. Nie jest to dorosłe, czy nawet młodzieżowe fantasy (w stylu Tolkiena), a zarazem nie bajka dla małych dzieci. Wykonanie aktorskie plus szczypta magii sprawiają, że dałam się uwieść opowieści. Przypomina mi ona początkowe tomy Harrego Pottera, które najbardziej mi się podobały.

Czary, bajki i gwiazdy polskiej popkultury w obsadzie – brzmi jak przepis na niezły film. I taki w istocie jest. Nie wybitny, z wadami (nawet licznymi), ale przyjemny. Nie zgodzę się więc z brutalną oceną wielu krytyków. Moje wewnętrzne dziecko bawiło się na 7/10.


Zrecenzowała: zielony_motyl

1. Zdjęcie (plakat filmowy) - Filmweb

2. Zdjęcie - własne

"Substancja" – recenzja filmu

"Substancja" – recenzja filmu

 

Źródło: plakat promujący film, filmweb.pl


Substancja to teatr jednego aktora – Demi Moore w świetnej formie.

Film opowiada o gwieździe showbiznesu, mającej program telewizyjny z treningami (coś a la nasza rodzima Chodakowska). Sparkles dobiega pięćdziesiątki i niestety w tej branży jest to początek rychłego końca kariery.

Celebrytka nie akceptuje swojego wieku i pojawiających się wraz z nim zmian w ciele. Kiedy więc trafia się okazja na udział w eksperymencie, który pozwoli jej oszukać działanie czasu, nie zastanawia się długo. Jak to jednak z podejrzanymi doświadczeniami bywa (a o czym kino uczyło nas od czasów Frankensteina), pojawią się poważne komplikacje… delikatnie mówiąc.

Substancja klasyfikowana jako horror (a bardziej wpisując się w klimat thrillera), jest tak naprawdę protest-filmem o kulcie młodości w mediach (i relacjach). Mała rola producenta telewizyjnego, dla którego kobieta w wieku 25 lat jest już "przeterminowana", idealnie obrazuje współczesne standardy piękna i sprzeciwia się im.

Demi Moore w roli głównej, powraca po latach mocną produkcją, przywołującą w pamięci jej dawne, wielkie role (G.I. Jane) i nie wstydzi się swojego dojrzałego ciała. Za tę kreację otrzymała już w tym roku Złoty Glob, a wygląda również na poważną kandydatkę do Oscara.

Nie jest to film przyjemny. Z pewnością wyrwie Was ze strefy komfortu. Warto jednak go obejrzeć, gdyż wnosi na ekran pewną świeżość. Należy docenić także scenariusz – Złota Palma w Cannes o czymś przecież świadczy. Pomysł był zacny, a i wykonanie godne pochwały.

Produkcja dostępna jest obecnie w kilku popularnych serwisach streamingowych w opcji wypożyczenia.

Moja ocena Substancji to mocne 7/10 (Demi Moore kreuje ten film i bez jej obecności wśród obsady ocena byłaby dużo niższa).


Zrecenzowała: zielony_motyl

[WYWIAD] Michał Śmielak - Znachor

[WYWIAD] Michał Śmielak - Znachor

 


O tym, jak napisać powieść, "Znachorze" i swojej kolejnej powieści - Michał Śmielak w rozmowie z Aleksandrą Woźniak.


„Znachor” miał w pierwotnej wersji być romansem...





Miałem pomysł na historię, w której główny bohater przyjeżdża na leczenie do znachora i zakochuje się w jego żonie. Powstaje więc dylemat, bo z jednej strony ją kocha, a z drugiej boi się o swoje zdrowie, bo uzdrowiciel jest w stanie cofnąć efekty terapii. Później spojrzałem na to i pomyślałem: jakie to jest nudne i bez sensu! W kryminał przerodziło się przypadkiem, ale stwierdziłem, że to się świetnie pisze.



Skąd więc pomysł na kryminał?



Końcówka „Znachora” jest wzorowana na zapisie autentycznej rozmowy dziennikarzy śledczych TVN z prawdziwym znachorem.. To właśnie ta rozmowa mnie poruszyła. Pomyślałem sobie: jakbym ja był w takiej sytuacji, to bym dziada zarąbał. Później wpadło mi to głowy, że to nie jest głupi pomysł na książkę: facet się wkurza i mści na uzdrowicielach. Niektóre pomysły powstawały już w trakcie pisania.



Ale droga od napisania do wydania była długa...



Wysyłałem książkę do wydawnictw, ale nikt nie odpisał, oprócz vanity. Tego maila wciąż trzymam na pamiątkę. Później trafiłem na wydawnictwo, gdzie propozycje oceniano zbiorowo: każdy z trzech recenzentów dawał 1-3 punktów, jeśli książka zdobyła 8-9, wydawnictwo decydowało się na publikację. Moja dostała 8. Ostatecznie nic z tego nie wyszło, ale to mi dało kopa: jeśli trzem osobom z branży się podobało, to czemu by nie słać dalej. Później przeczytałem „Zwierza” Piotra Kościelnego. Spodobało mi się, że nie jest to typowy kryminał. Wysłałem więc propozycję do jego wydawcy, czyli Initium.



Jeśli chodzi o pisanie, jesteś zupełnym samoukiem – nie brałeś udziału w żadnych kursach, nie uczyłeś się teorii. W jaki sposób pracujesz nad warsztatem?



Jedynym kursem pisania była dla mnie książka Stephena Kinga „Pamiętnik Rzemieślnika”. To mnie nauczyło najważniejszej rzeczy: nie ma czegoś takiego jak wena. Po prostu siadasz i piszesz. O tym samym mówi syn Kinga, Joe Hill, w posłowiu zbioru „Gaz do dechy” - to posłowie jest właściwie najlepsze w całej książce. Hill mówi: pisz 3 strony dziennie, to po 100 dniach będziesz miał 300-stronową książkę. I tak właśnie robię, niezależnie od tego, jaki mam humor i jak się czuję.



Inspirujesz się twórczością innych pisarzy?



Czytam tylko kryminały, ale staram się nie podkradać pomysłów, tylko techniki. Na przykład u

Katarzyny Puzyńskiej podpatrzyłem cliffhangery, czyli kończenie rozdziału tak, żeby czytelnik chciał czytać następny. Później dodawałem to w kilku miejscach w „Znachorze”. Podobne zabiegi są też opisane w książce „Jak napisać scenariusz filmowy”, z której często korzystam. Od trzech lat miałem też pomysł na scenariusz filmowy. Wreszcie ułożył mi się w głowie – to będzie historia o gangsterze, który rzuca wszystko i wyjeżdża w góry, gdzie mierzy się ze swoją przeszłością. Ostatecznie powstanie jako powieść, już nad nią pracuję.



Masz wszystko zaplanowane ze szczegółami czy po prostu siadasz do pisania, a historia zaczyna żyć własnym życiem?



Kiedyś Katarzyna Bonda powiedziała w wywiadzie, że nie da się napisać kryminału nie mając szczegółowego planu (chociaż ostatnio widziałem, że się z tego wycofała i deklaruje, że pisze bez). Pomyślałem sobie wtedy: Michał, ty nigdy nic nie napiszesz, ty nie umiesz zrobić planu. Najczęściej mam ogólny pomysł, np. w kontynuacji „Znachora”wiem, ile ma być trupów, wiem, kto zginie, jak się skończy, znam postacie. A co się stanie po drodze – rożnie bywa. Na pewno będzie bardziej filmowy i pościgowy niż moja kolejna książka - „Kościół Chrystusa Mściwego”. Nad biurkiem mam tablicę, a na niej rozpisaną fabułę strzałkami co się będzie działo. Widzę, gdzie trzeba dołożyć mocniejszy akcent, a gdzie zwolnić tempo.



„Znachor” wymagał sporo researchu. Zarówno historycznego, jak i dotyczącego pracy policji.



Co do pracy policji, pomagał mi pisarz Piotr Kościelny, który pracuje jako detektyw. Miał napisać blurba, ale zaznaczył, że nie poleci „Znachora”, dopóki nie przeczyta i mu się nie spodoba. Poradził mi w wielu kwestiach, np. jaki model pistoletu mógł mieć Kwasek, bazując na okresie, kiedy służył w milicji. Z kolei wśród znajomych mam między innymi prokurator, strażaka, operatora filmowego. Zadawałem im dziwne pytania, np. jaki sprzęt do łapania dzikich zwierząt posiada straż pożarna, jak w żargonie mówi się na trupy po pożarze, jak wysoko może polecieć dron, żeby uchwycić biegnącego człowieka. Na pewno znajdą się nieścisłości, a czasem nagina się jakieś fakty. Wiadomo, że podczas akcji policjanci muszą mieć kamizelki kuloodporne – ale przecież wszystko może się zdarzyć, prawda?



Zarówno „Znachor” i jego kontynuacja, jak i twoja kolejna powieść - „Kościół Chrystusa Mściwego” poruszają ważne społecznie tematy: fałszywi uzdrowiciele, sprawiedliwość, samosąd, rozliczenie Kościoła z własnymi grzechami. Czy uważasz, że w książkach powinno się poruszać istotne kwestie, czy to po prostu ciekawy punkt wyjścia do rozrywki?



Uważam, że kryminał jest świetnym miejscem, żeby pokazywać takie problemy. Ja na przykład lubię książki historyczne, ale chętniej niż po rozprawę filozoficzną o kwestii winy i kary w Kościele, sięgnę po kryminał. To dla mnie jak przemycenie lekarstwa psu w kotlecie – coś smacznego, a równocześnie pożytecznego. Chciałbym, żeby ludzie zaczęli się zastanawiać, czy można usprawiedliwiać działania Inkwizytora? „Znachor” nie był pisany z intencją, by pokazać moralny dylemat, to wyszło niejako przy okazji. Ale takie drugie dno w powieści chyba świadczy lepiej o autorze. Zdaję sobie sprawę, że nie będę pisarzem pokroju Pilcha albo Jakuba Małeckiego, ale i ambicje nie te. Mam swoje miejsce – i to jest ok.

 AW

Ewa Nabiałczyk - Powstanie warszawskie

 

Ewa Nabiałczyk, autorka tomiku „Powstanie warszawskie", zdradza w rozmowie, skąd wzięło się w niej zainteresowanie tematyką historyczną, jakie jest według niej miejsce poezji w dzisiejszym świecie i radzi, po jakie pozycje sięgnąć, by dowiedzieć się więcej o Powstaniu i ogólnie o II wojnie.



Z tego, co widzę, nie mieszka Pani w Warszawie. Czy ma Pani w rodzinie kogoś, kto uczestniczył w Powstaniu? Jeśli nie, to dlaczego akurat ten temat postanowiła Pani poruszyć?

Nikogo z rodziny nie mam w Warszawie. Pamiętam jednak bardzo dobrze opowiadania mojej Mamy, która była w Warszawie 1 sierpnia w latach siedemdziesiątych, Mama opowiadała mi o przejmującej i niesamowitej atmosferze tego dnia w stolicy. Chociaż, jak wiadomo, nie można było oficjalnie obchodzić żadnych uroczystości z racji rocznicy wybuchu Powstania, to

Mama mówiła mi, że wszędzie, w każdym miejscu miasta, pojawiały się spontanicznie umieszczane przez warszawiaków zapalone znicze, kwiaty, świeczki oraz inne znaki tego, że mieszkańcy Warszawy pamiętają i czczą Powstańców. Ogromne wrażanie zrobił na Mamie także nastrój tego dnia: taki jakiś podniosły, pełen zadumy, a o godzinie 17 zatrzymał się ruch i zawyły wszystkie możliwe syreny, klaksony w samochodach. Ludzie stali na ulicy, a Mama obserwowała to z rogu ulic Marszałkowskiej i Polnej, gdzie wówczas mieszkała.

Opowiadania Mamy zrobiły na mnie, nieletniej, niesamowite wrażenie, było to poniekąd impulsem do zainteresowania się tematem. A ponadto w ostatnich klasach szkoły podstawowej zafascynowała mnie książka „Kamienie na szaniec”. A że od zawsze bardzo dużo czytałam, to kiedyś w bibliotece znalazłam półkę z książkami o Powstaniu warszawskim i od tego się chyba wszystko zaczęło. Urzekł mnie także swoisty romantyzm Powstańców, o którym mówiła nieodżałowanej pamięci profesor Maria Janion. Urzekło mnie również powszechne wśród dywersantów braterstwo, a polegało ono na tym, iż rannego czy zabitego towarzysza - czy to podczas akcji sabotażowych, czy dywersyjnych - pod żadnym pozorem nie można było zostawić na pastwę wroga, na polu walki. Nie wypowiadano głośno takich słów jak „Polska”, „Ojczyzna”, „Naród”. Wbrew pozorom nie były to słowa używane przez Powstańców, posługiwano się eufemizmami, jakoś nie chciały te „wielkie słowa” bojownikom o wolność przejść przez gardło.

Ponadto, kiedy czytałam o Szarych Szeregach, urzekło mnie to, że kiedy tym młodym ludziom przyszło wybierać pomiędzy tym co łatwe, a tym co słuszne, nie wahali się oddać nawet życia dla „Sprawy”, inaczej „Służby”, jak to się wtedy mawiało.

Z uporem się kształcono, często należało tę naukę łączyć z pracą zarobkową, stosowano rycerskie zasady nie tylko wobec kobiet, dzieci i osób starszych, ale także, co może wydać się dziwnym i niezrozumiałym, wobec nienawistnego wroga. Alkohol dozwolony był tylko w postaci wina. Marudzenie i narzekanie stanowiło takie samo wykroczenie wobec przyjaciół z oddziału, jak skąpstwo czy sobkostwo. Generalnie hołdowano tradycyjnym wartościom, niemodnym i niespotykanym, a także zupełnie w trakcie wojny, szczególnie tak okrutnej jak II wojna światowa, nieprzydatnym. A przecież nikt tych młodych ludzi do ryzykowania życia nie zmuszał. Często spotykały bojowników wydarzenia gorsze niż śmierć, była to podróż przez ostatnie kręgi piekła, a wie chyba każdy Czytelnik, o czym mówię, jeśli wspomnę tylko o „metodach badania” stosowanych przez Gestapo.

Trzeba tu dodać, że nie tylko konspiratorzy ryzykowali. Te wszystkie kobiety z koszykami, matki i babcie bojowników, pod warzywami przenosiły broń, amunicję i granaty, kiedy lokal, gdzie te akcesoria przechowywano, „spalił się”. A często takie wydarzenia miały miejsce.

Mogę tu stwierdzić z całą stanowczością, że wszystkie te elementy spowodowały, iż zafascynowałam się Powstaniem warszawskim. Urzekło mnie to, że w świecie, gdzie powoli zatracano wartości uniwersalne, jak miłość, przyjaźń, poświęcenie i patrzenie na coś więcej niż czubek własnego nosa, okazało się, że jednak można inaczej.

 

Czy odwiedza Pani czasem Warszawę?

Jakoś tak się złożyło, że nigdy jeszcze nie byłam w Warszawie... Chciałabym być w stolicy 1 sierpnia, aby zobaczyć i poczuć tę atmosferę. Chciałabym odwiedzić Muzeum Powstania Warszawskiego. A największym moim marzeniem jest rozmowa z prawdziwym uczestnikiem Powstania. Swego czasu istniało Forum Muzeum Powstania Warszawskiego, gdzie się czasem udzielałam. Przeczytałam także Archiwum Historii Mówionej. Polecam wszystkim Czytelnikom stronę Muzeum Powstania Warszawskiego, jest to niezgłębiona skarbnica wiedzy z zakresu tematu.

W Pani wierszach z tomiku Powstanie warszawskie znajduje się wiele informacji z zakresu historii. Czy, pisząc te teksty, miała Pani cel nie tylko wzbudzać emocje, lecz także edukować?

Tak, zamierzałam edukować Czytelnika. Według mnie wiersze oprócz emocji muszą nieść ze sobą pewną dozę informacji i treści, powodować, że Czytelnik będzie się nad tematem zastanawiał, będzie kwestie poruszane w wierszach drążył. Będzie chciał się dowiedzieć więcej i tak jak jedna książka sprowadza do domu kolejne książki, tak Czytelnik będzie poznawał kolejne fakty.

Obecnie poezja nie jest zbyt popularna. Mam jednak nadzieję, że Czytelnik, który przeczyta mój tomik, zainteresuje się tą formą wyrazu i sięgnie po inne tytuły, niekoniecznie o tematyce Powstańczej. Uważam, że teraz raczej nie ma w Polsce klimatu ani dla poezji, ani dla poetów. Ludzie stali się tak docześni i dosłowni, że jeśli nawet czytają, to raczej prozę lub cokolwiek innego, wiersze są na samym końcu.

Czy czyta Pani publikacje historyczne dotyczące wydarzeń z czasów drugiej wojny światowej?

Tak, czytam.



Jeśli tak, to czy mogłaby Pani polecić jakiś tekst dla osób, które dopiero wkraczają w ten temat?

Oczywiście na początek poleciłabym „Kamienie na szaniec”. Jest to absolutny klasyk, od którego, moim zdaniem powinno się rozpoczynać przygodę z tematem. Potem „Akcję pod Arsenałem”. Te dwie książki to niejako wprowadzenie w kwestię skomplikowanych treści powstańczych.

Następnie poleciłabym sięgnąć po pozycję Romana Bratnego „Kolumbowie rocznik '20”. Jest to mocna, wartościowa książka, tylko trzeba się do niej przekonać. Ponadto „Zośka i Parasol”, „Pamiętniki Żołnierzy Batalionu Zośka”, oczywiście „Powstanie '44” Normana Davisa, tekst obowiązkowy dla zainteresowanych tematem wydarzeń z 1944 i tym, co się wokół Powstania warszawskiego działo na świecie.

Istnieje mnóstwo pozycji poruszających temat wojny, nie sposób tutaj wszystkich wymienić. Chociażby „Tristan '46” Marii Kuncewiczowej, również polecam. Jest to parafraza „Dziejów Tristana i Izoldy”. Wprawdzie tylko początkowe rozdziały traktują o wojnie, warto mimo wszystko jednak sięgnąć po tę publikację. Ponadto „Reportaże z Powstania Warszawskiego” Sylwestra Brauna. Zachęcam także do sięgnięcia po książki opowiadające o piekle łagrów, np. „Jeden dzień Iwana Denisowicza” Aleksandra Sołżenicyna. W tym zestawie nie może też zabraknąć „Innego świata” Gustawa Herlinga-Grudzińskiego.

Jeśli chodzi o spojrzenie poetyckie na problem wojny, to oczywiście polecam wiersze Krzysztofa Kamila Baczyńskiego, a także poezję Gajcego. Jan Romocki, brat wspaniałego dowódcy Kompanii Rudy Andrzeja Romockiego, pisał zwykle żartobliwe wierszyki, pozostawił jednak po sobie kilka naprawdę mądrych, niezwykle zaangażowanych i lirycznych tekstów. Można te utwory przeczytać w książce „Zośka i Parasol”. „Ziutek”, czyli Józef Szczepański, również tworzył zarówno żartobliwe wierszyki ( „Pałacyk Michla” to między innymi jego dzieło), jak i poważne teksty, np. „Czerwona Zaraza” to także jego wiersz.

Bardzo popularne są obecnie pozycje typu „Dziewczyny z Powstania” etc. Polecam również.

Jak już wspomniałam, nie sposób wymienić wszystkich twórców i wszystkich książek związanych z tematem. Te jednak publikacje, o których mówiłam, pozwolą rozpocząć przygodę z zagadnieniem wszystkim zainteresowanym.

W mojej domowej biblioteczce mam specjalną półkę tylko na książki o Powstaniu. Jest kilka pozycji pisanych za tak zwanych „Czasów słusznie minionych”. Uważam, że bez tego spojrzenia, to jest interpretacji Powstania z pozycji socjalistycznego historyka, nasz pogląd na ogólny obraz tego zrywu nie będzie kompletny. Kiedy się czyta te książki, teraz, kiedy znamy już poniekąd całą historię Powstania wraz z otoczką wokół tego wydarzenia, od razu można się zorientować, że knebel na ustach tych, którzy pisali o Powstaniu przed rokiem 1989, stopniowo się rozluźniał.

Polecam także całą stronę Muzeum Powstania Warszawskiego. Chętnych zachęcam również do siągnięcia po płytę zespołu LaoChe „Powstanie Warszawskie”, a także do obejrzenia koncertu w Muzeum Powstania na YouTube. Płyta sprawia niezwykłe, niesamowite wrażenie, natomiast koncert miał niepowtarzalną atmosferę.

 

Powstanie warszawskie to, w moim odczuciu, tomik poezji zbliżonej w środkach wyrazu do prozy. Czy to jest styl, który zauważymy również w innych Pani wierszach?

Tak, piszę wiersze w stylu prozatorskim. Wydaje mi się, że ta forma wyrazu jest przystępniejsza dla Czytelnika. Oczywiście nie neguję wierszy pełnych zawiłych porównań czy symboli i alegorii, jednak sama w ten sposób pisać nie potrafię i nawet nie próbuję. Jestem przekonana, że raczej nie dałoby się czytać tego typu wersji mojej twórczości.

Staram się w wierszach unikać tak zwanych „wielkich słów”, chociaż czasem nie da się tego uniknąć. I nie piszę raczej o miłości, ponieważ obawiam się, że popadnę w banał czy nawet grafomanię. Chociaż przecież wielu twórców zaczynało swoją przygodę ze sztuką od opisywania miłości, czy to w postaci poezji, prozy, malarstwa czy muzyki, ale ja jak na razie, osobiście, napisałam może ze cztery wiersze poruszające temat tego uczucia. Zresztą, jeśli chodzi o miłość, to my, piszący. musimy być niezwykle czujni i uważni pisaniu na ten temat, ponieważ bardzo łatwo jest popaść w sentymentalizm i ckliwą melodramatyczność czy rzewną egzaltację.

W jakim wieku zaczęła Pani pisać wiersze?

Wiersze zaczęłam pisać w wieku lat 15, również w tym mniej więcej czasie zainteresowałam się Powstaniem warszawskim.

Czy uważa Pani, że dzisiaj poezja jest wciąż żywą formą wyrazu artystycznego?

Obecnie „to nie jest czas dla poetów”. Wydaje mi się, że jest to najtrafniejsze stwierdzenie, które oddaje specyfikę naszych czasów. Jest to tytuł tomiku pewnego znanego mi poety Michała Andruka, którego tomik również polecam. I ten tytuł wpisuje się świetnie w atmosferę tego, co się obecnie na świecie i w Polsce dzieje w kwestii wrażliwości ludzkiej, empatii, bycia przyzwoitym, zajmowania umysłu czymś więcej niż pieniędzmi.

Poezja jest tak specyficzną formą wyrazu, że nie jest przeznaczona dla wszystkich. Nawet ktoś, kto lubi prozę, generalnie książki, może nie lubić poezji. Najważniejsze jest, by Czytelnik nas zrozumiał, żeby dzięki nam, tym, którzy piszą wiersze, „złapał bakcyla” poezji. Żeby sięgnął do innych utworów, do innych wierszy. Do innych autorów.

Liryka w dzisiejszym świecie jest nam niezbędnie potrzebna, ponieważ w tym całym naszym zaganianiu i neurozie pośpiechu zatracamy podstawowe wartości. Ludzie mieszkający w wielkich aglomeracjach raczej nie patrzą w niebo, kiedy wychodzą rano z domu do pracy. Mają inne problemy. Ten pęd widać dokładnie, kiedy na przykład wysiądzie się z pociągu na Dworcu Głównym we Wrocławiu. I chociaż nigdy nie podążałam za tłumem, a wręcz przeciwnie, ten pośpiech udziela się także i mnie.

Jesteśmy teraz praktyczni, „od do”. Zarabiamy pieniądze, a nasze dzieci mają tyle na głowie jeśli chodzi o szkołę i wszelkie możliwe zajęcia dodatkowe, czyli te wszystkie balety, skrzypce i karate, że nie mają czasu poleżeć na łóżku w swoim pokoju i po prostu się ponudzić albo zwyczajnie pomyśleć.

Oczywiście nie mam nic przeciwko wszystkim tym niezwykle rozwijającym zarówno psychicznie jak i fizycznie zajęciom, należy jednak stosować antyczną zasadę złotego środka. Przesada w każdą stronę powoduje raczej zamieszanie niż jakąkolwiek korzyść.



W jaki sposób Pani otoczenie zareagowało na wieść o tym, że wydaje Pani swój tomik?

Wszyscy moi bliscy i przyjaciele bardzo się ucieszyli. Piszę od dawna i od dawna chciałam przestać pisać do szuflady a wyjść z moimi tekstami do ludzi. Udało się dzięki temu, że najbliżsi zawsze, w każdej sytuacji mnie wspierali, wierzyli we mnie i dopingowali do pracy, kiedy się zniechęcałam i wątpiłam. A ponadto dziękuję Wydawnictwu „Agrafka”, które dało mi szansę i we mnie uwierzyło.

 

Czy Pani bliscy są Pani pierwszymi recenzentami?

Najsurowszym recenzentem jestem dla siebie ja sama. Potrafię tygodniami cyzelować teksty, aż staną się doskonałe (w moim odczuciu). Jest kilka osób, na które zawsze mogę liczyć jeśli chodzi o krytykę i ocenę tego, co napiszę. Opinie te są jak najbardziej obiektywne i miarodajne, mimo że się z tymi osobami przyjaźnię.

Historia w Polsce jest często elementem wzbudzającym duże emocje. W Pani tomiku świat Powstania nie został przedstawiony jako czarno-biały. Oprócz bohaterstwa Powstańców pisze Pani także o pretensjach ludności cywilnej, która oskarżała biorących udział w Powstaniu o zniszczenie stolicy. Myśli Pani, że Polacy dojrzeli już do tego, by przedstawiać im różne aspekty tego samego wydarzenia?

Jeśli chodzi o Powstanie to często nawet ci, którzy posiadają jakąkolwiek wiedzę na ten temat, nie zdają sobie sprawy z podstawowych zagadnień, np. że brakowało amunicji, lekarstw, wody, jedzenia, broni. Że walczono często o poszczególne piętra w budynkach, a nawet o pojedyncze pokoje.

Znamienne jest to, że zapominamy o tych wszystkich zwykłych sprawach, myśląc o bohaterstwie Powstańców warszawskich, styczniowych, listopadowych, wielkopolskich czy też śląskich. Zasklepiamy się w jednowymiarowym widzeniu tego, co się wydarzyło. A przecież, jak można przeczytać w „Powstaniu '44” Normana Davisa, każde wydarzenie implikuje inne wydarzenie i mnogość tego, co się wydarza nieustannie i co jest niemożliwe do przewidzenia wpływa na siebie i kreuje rzeczywistość. Na żadne wydarzenie w historii świata nie można patrzeć jedynie z jednej strony, ponieważ to zaciemnia obraz i jest zwyczajnie niesprawiedliwe wobec tych, którzy w tych wydarzeniach uczestniczyli.

Moim zdaniem nie należy się zacietrzewiać podczas dyskusji historycznych. A my, Polacy, (naród wspaniały, jakby nie było, tylko ludzie nie bardzo, że sparafrazuję Marszałka Piłsudskiego) mamy to do siebie, że nam trudno przyjąć do wiadomości, że ktoś może mieć inne zdanie niż my. I to nie tylko w kwestiach historycznych.

W wierszu Godzina „W” pisze Pani o osobach słyszących pierwsze strzały w ten sposób: „Patrzymy po sobie, każdy ma rozanielony uśmiech na twarzy”. Według Pani Powstańcy mieli jakąś nadzieję na powodzenie? Czy jedynie, jak określił to Edelman, chcieli sami wybrać sposób śmierci?

Ta kwestia akurat jest dosyć skomplikowana. Po pierwsze przez całą okupację Armia Krajowa przygotowywała swych żołnierzy do działań w ramach planu „dziś, jutro, pojutrze”, gdzie „dziś” to sabotaż, dywersja i walka z okupantem, „jutro” to powstanie, a „pojutrze” to praca w wolnej Polsce. Dlatego Powstanie MUSIAŁO wybuchnąć. Wszyscy ci młodzi ludzie całe długie pięć lat czekali na możliwość jawnej walki z hitlerowcami. Nikt więc nie był w stanie utrzymać tej młodzieży w domach, kiedy okupant zaczął akcję ewakuacji swych urzędników i innych obywateli Reichu z Warszawy.

Ponadto wezwano 100 000 osób do kopania rowów przeciwczołgowych na przedpolach Warszawy. Nikt nie przyszedł, kierownictwo AK obawiało się jednak, że rozkaz okupanta może spowodować rozbicie struktur podziemnej organizacji.

Krążyły plotki, że Armia Czerwona jest już na Pradze, a panował powszechny pogląd, że tę Armię należy przyjąć w Warszawie jako gościa, a gospodarzem miała być Armia Krajowa.

Dnia 30 lipca 1944 w godzinach; 15.00, 20.55, 21.55, i 23.00 rozgłośnia im. Tadeusza Kościuszki z Moskwy nawoływała w języku polskim ludność Warszawy do Powstania. Pomijam już fakt, iż kiedy strona polska zwróciła się do Stalina z prośbą o pomoc Sowietów dla Powstańców (a przypominam, ze Rosjanie stali na drugim brzegu Wisły), Stalin zareagował w stylu „Powstanie? Jakie znowu Powstanie?”.

Istniała również możliwość, że ludność cywilna i młodzież z AK, nie uzyskawszy oficjalnego rozkazu ataku na znienawidzonego wroga, sami podejmą walkę. Wszystkie te powody złożone razem spowodowały wybuch Powstania.



W wierszu Zrzuty podmiotem lirycznym jest mężczyzna. Trudno było przyjąć taką perspektywę?

Ten wiersz jest akurat wspaniałą historią zaczerpniętą z książki „Pamiętniki Żołnierzy Batalionu Zośka”. Trudność polegała jedynie na tym, by tę historię przełożyć na język poezji. Żeby ją w pewien sposób przybliżyć Czytelnikowi i spowodować, że będzie ona dla niego zrozumiała

Można powiedzieć, że Pani tomik to taki „spacer po Powstaniu”. Przemierzamy z walczącymi kolejne etapy, kolejne dzielnice stolicy. Czy wiersze od razu powstawały w taki sposób, czy dopiero później zdecydowała się Pani je tak ułożyć w tomiku?

Od początku miałam zamysł przeprowadzenia Czytelnika chronologicznie przez Powstanie oraz przybliżenie nieco niezorientowanym tego, co się działo podczas okupacji w Warszawie: dlaczego doszło do zrywu, jaka była cała otoczka tego wydarzenia. Chciałam także ukazać emocje Powstańców, od początkowej euforii, przez bardzo ciężkie walki na Woli, załamanie nastrojów podczas obrony Starego Miasta, po „Urlop od wojny” w Śródmieściu, aż do zaciętej walki na ostatnich placówkach Czerniakowa. Ostatnie dwa wiersze mają za zadanie przybliżyć Czytelnikowi sytuację w Warszawie po Kapitulacji i w roku 1945.

Kilka wierszy podkreśla udział kobiet w walkach. Uważa Pani, że o ich roli w Powstaniu mówi się dziś wystarczająco?

Uważam, że za mało miejsca poświęca się kobietom w Powstaniu. A były one naprawdę niezwykłe, pracowały z pełnym poświęceniem dla „Sprawy” i „Służby”. Z tą jedynie różnicą, że nie walczyły z bronią w ręku na barykadach. Jednak to na nich praktycznie całkowicie opierały się takie kwestie jak aparat łączności, pierwsza pomoc na linii i asysta przy rannych chłopcach w szpitalu, a także roztaczanie, w miarę możliwości, opieki nad cywilami. Stłoczona w piwnicach Starego Miasta ludność cywilna wegetowała w straszliwych warunkach. A wszak rodziły się wtedy dzieci, trzeba było karmić czymś niemowlęta, starsze dzieci, kobiety w ciąży, ludzi w podeszłym wieku, wszystkich tych obywateli Warszawy, których konieczność zmusiła do zaludnienia piwnic Starego Miasta.

Podczas rzezi Woli dziewczęta z sanitariatu pomagały cywilom jakoś otrząsnąć się z koszmaru masowych mordów hitlerowców na początku Powstania w tej dzielnicy. Organizowały posiłki, opatrywały rany, zajmowały się zagubionymi w chaosie ucieczki dziećmi, generalnie „służyły Sprawie” jak tylko mogły najlepiej.

Bywały dziewczęta, które chciały walczyć na barykadach, wraz z chłopcami, z bronią w ręku. Demokratyczni młodzi mężczyźni czasem na to pozwalali, a czasem wręcz przeciwnie, „baby” miały w Powstaniu, wedle zapatrywań bojowców, inne zadania. I większość dziewcząt te zadania doskonale wypełniała, należy jednak podkreślić, że opatrunki, przenoszenie meldunków, gotowanie posiłków i wszystkie inne „babskie” zajęcia były tak samo ważne, jak walka z bronią w ręku.

Jak pisano, chłopcy nie zawsze doceniali „swoje baby”, jednak już podczas Powstania, kiedy zostawali ranni i trafiali do Powstańczego szpitala, nie zgadzali się, by jakiekolwiek zabiegi wykonywały przy nich profesjonalne pielęgniarki zamiast „ich” sanitariuszek, chociaż były one przeszkolone tylko do udzielenia pierwszej pomocy. A ponadto ci bohaterscy chłopcy, idący z butelkami z benzyną na czołgi, tak się bali zastrzyku, że sanitariuszki musiały ich trzymać za rękę w trakcie iniekcji. Jak to skonkludowała pewna Pani z sanitariatu – tacy dziecinni byli ci bohaterscy chłopcy.



Czy możemy przeczytać gdzieś jakąś Pani powieść lub opowiadanie?

Czasem umieszczam na moim profilu na FB żartobliwe opowiadania, które piszę, podobnie jak żartobliwe powieści. Wiersze są dla mnie formą przekazu z założenia poważniejszą.



Autorce serdecznie dziękujemy za poświęcony czas, a Was zachęcamy do sięgnięcia po tomik „Powstanie warszawskie".

 Slyha