Witajcie w Zaklętej Krainie / Jacek Piekara
Autor: Jacek Piekara
Data wydania: 2025-04-23
Wydawnictwo: Wydawnictwo Zysk i S-ka
Liczba stron: 640
ISBN: 978-83-8335-524-5
Jeśli wydaje ci się, że jesteś sam, to grubo się mylisz. Wokół ciebie tańczy właśnie banda krwiożerczych demonów.
Nie ma chyba uczucia większego ani bardziej destrukcyjnego niż żądza zemsty. Nic nie daje spokoju ducha, nic nie pozwala odpocząć, dopóki ostateczny cel nie znajdzie spełnienia.
Kiedy Calla traci ukochanego ojca, poprzysięga odwet. Z czasem okazuje się jednak, że nawet najsilniejsze uczucia i pragnienia nastolatki to za mało wobec okrucieństwa świata. Szczególnie że prócz tego widzialnego jest jeszcze drugi, do którego wstęp mają jedynie wybrani.
Weź oddech. Poczuj, że żyjesz. Spójrz w lustro. Wpatrz się we własne oczy. One kłamią. Okłamują własnego żywiciela. A może one widzą poprawnie, tylko mózg niczego nie dostrzega?
Zastanawiasz się, czego nie widzisz? Otóż, Mój Drogi, nie widzisz praktycznie nic. Jesteś ślepym, szarym człowiekiem, który nie ma pojęcia o niczym.
Drogi realisto, nie wierz samemu sobie. Świat jest zupełnie inny, niż Ci się wydaje.
Zuzanna Marciniak (ur. 3 czerwca 1997 roku) - studentka neurobiopsychologii na Uniwersytecie Gdańskim. Swoją przygodę z pisaniem rozpoczęła już jako dziecko, tworząc nowe zakończenia swoich ulubionych bajek i książek. To właśnie z historii wymyślanych sobie przed snem wyłoniła się jej debiutancka powieść „Żądza zemsty”.
„Żądza zemsty” Zuzanny Marciniak to debiut, który wzbudza
mieszane uczucia. Z jednej strony przyciąga uwagę mroczną okładką i zapowiedzią
historii pełnej demonów, alternatywnych rzeczywistości i mściwej determinacji,
z drugiej – nieco rozczarowuje wykonaniem. Autorka miała ambitny pomysł na
fabułę, ale momentami trudno nie odnieść wrażenia, że niektóre elementy tej
historii nie zostały w pełni dopracowane.
Główna bohaterka – Calla – przeżywa osobistą tragedię.
Śmierć ojca, pogrążona w rozpaczy matka i poczucie osamotnienia to punkt
wyjścia dla dalszego ciągu wydarzeń. Dziewczyna wkracza w nowy rok szkolny,
poznaje tajemnicze rodzeństwo – Nathaniela i Morgane – a wraz z nimi wkracza w
świat, który dla zwykłych ludzi jest niewidzialny. Ten świat, pełen
nadprzyrodzonych bytów, niebezpieczeństw i iluzji, okazuje się bardziej realny
niż wszystko, co znała dotąd.
Temat żądzy zemsty jest osią napędzającą narrację. Marciniak
próbuje uchwycić destrukcyjną siłę tej emocji, ukazując, jak może wypaczyć
charakter, zamazać granicę między dobrem a złem i doprowadzić do duchowego
zatracenia. Ten wątek jest najmocniejszym elementem książki i niewątpliwie
autorka dobrze rozumie emocje, z którymi zmaga się jej bohaterka. Problem
pojawia się jednak wtedy, gdy próbuje połączyć tę dramatyczną wewnętrzną walkę
z rozbudowaną mitologią świata nadprzyrodzonego.
Dialogi to niestety pięta achillesowa tej powieści. Choć
miały zapewne oddać młodzieżowy klimat, często wypadają sztucznie, sztywno lub
zwyczajnie infantylnie. Szczególnie rozmowy Calli z Nathanem wydają się
nieprzemyślane i pozbawione chemii, co osłabia emocjonalną głębię ich relacji.
Szkoda, bo Nathaniel jako postać – tajemniczy, rozdarty między światem światła
a cieniem – ma potencjał, który mógłby zostać lepiej wykorzystany.
Wątek paranormalny i świat przedstawiony są zdecydowanie
interesujące. Pojawiają się demony, czarownice, duchy, anioły – wszystko to
tworzy barwny miszmasz mitologii, religii i wyobraźni autorki. Momentami jednak
ta mnogość wątków i postaci pobocznych może przytłaczać. Czytelnik nie zawsze
ma czas na to, by się z nimi oswoić, zanim znikną z kart książki tak nagle, jak
się pojawiły. Niektóre sceny walk również wydają się nieco nielogiczne –
przerywane bez wyraźnego uzasadnienia, jakby autorce zabrakło pomysłu na ich
rozwinięcie.
Plusem powieści jest natomiast tempo. Książkę czyta się
bardzo szybko – mimo objętości prawie 400 stron, fabuła płynie wartko, a
dynamiczne sceny nie pozwalają się nudzić. Dobrze wypadają też opisy – mroczne,
plastyczne, momentami bardzo klimatyczne. To właśnie dzięki nim można poczuć
atmosferę drugiego świata – tego, do którego dostęp mają jedynie wybrani.
Zakończenie sugeruje, że to nie koniec historii Calli. I
mimo wielu niedociągnięć – tych typowych dla debiutów – trudno odmówić autorce
potencjału. Ma własny głos, wyobraźnię i wyczucie nastroju. Gdyby jeszcze nieco
popracować nad warsztatem – szczególnie nad dialogami i konstrukcją niektórych
scen – kolejna część mogłaby być naprawdę udana.
„Żądza zemsty” to książka, która najlepiej sprawdzi się jako
młodzieżowe czytadło dla miłośników mrocznych klimatów, demonów i wewnętrznych
rozterek. To nie jest powieść idealna, ale też nie należy jej skreślać – bo
tam, gdzie są niedociągnięcia, tam kryje się też potencjał. Marciniak pokazała,
że ma coś do powiedzenia – teraz czas, by w przyszłych książkach zrobiła to z
większą precyzją i pewnością.
Recenzja napisana przez: Gosia Celińska
Moja ocena: 4/10
Wydawnictwo: Novae Res
fantasy, science fiction
Data wydania: 2017-01-01
Liczba stron: 386
ISBN: 9788380835429
Mickey 7 – pierwszy tom cyklu Mickey 17 autorstwa Edwarda Ashtona. Z filmowej okładki, którą po części zawdzięczamy Bong Joon-Ho – reżyserowi odpowiedzialnemu za film na motywach tejże powieści – patrzy na nas obsadzony w głównej i za razem tytułowej roli Robert Pattison. Wymienialny. Czyli ktoś, kto ginie, żeby przeżyć mógł ktoś. Cyferka przy imieniu oznacza wersję, którą nowoczesna technologia „powołała do życia na nowo” po śmierci wersji poprzedniej. Zatem ten patrzący na nas z okładki to raczej nie Mickey1, ani Mickey2, gdyż sprawia wrażenie ze śmiercią całkiem oswojonego.
Po co to całe zabijanie i ożywianie kolejnych Mickeyów? Ano po to, żeby człowiek zniszczywszy do reszty planetę, na której żyje, mógł do woli niszczyć kolejne w całym wielkim wszechświecie pod pretekstem konieczności kolonizacji. W powieści jako ofiara ludzkiej kolonizacji wybrany zostaje Niflheim. Jako, że pierwszym zadaniem w przypadku nowej kolonii jest stwierdzenie czy w miejscowej mikrobiocie jest coś, co może stanowić zagrożenie dla ludzkiego zdrowia, Mickey zostaje poddany paru próbom wytrzymałościowym. Po serii sukcesów, kolejna wersja Mickeya podczas jednej z rutynowych ekspedycji ginie (choć bardziej pasuje tu określenie – gubi się, bo nadal żyje). Jako, że „życie” wymienialnego jest o wiele mniej cenne od życia reszty załogi, jego siódma wersja zostaje automatycznie spisana na straty, a do funkcjonowania włączona wersja ósma. I tu rodzi się problem stanowiący główny wątek powieści. Obie wersje się spotykają. Obie wersje wiedzą, że muszą to ukrywać przed całą resztą, ponieważ zwielokrotnienie wymienialnych jest surowo zabronione. Czy obie wersje mogą współpracować?
Pod względem fabularnym, Mickey 7 to literacka kiszka, która zasługuje tylko na dwa plusiki. Pierwszy za pomysł transferu umysłu do innych cielesnych powłok, ponieważ to coś, co intrygowało mnie od zawsze. Drugi za dokładne wyjaśnienie skąd wzięły się poszczególne elementy składowe tej fantastycznej historii, co skierowało losy załogantów w taki, a nie inny sposób i wreszcie, dlaczego Mickey Barnes stał się wymienialnym, ponieważ raczej nikt o zdrowych zmysłach sam nie zgłosiłby się do pracy na takim stanowisku. Poza tym rolę głównego bohatera sprowadzono tu do zwykłego tamagotchi. Czytamy, jak je, pije, śpi, a jak umrze to przecież można go zresetować. Wieje nudą. A mogło nie wiać.
Całe szczęście Mickey 7 to dylematy wychodzące poza tę nudną fabułę. Na przykład paradoks polegający na tym, że taki wymienialny jest jednocześnie nic nie wartą wielorazową powłoką treningową do badania zagrożenia, dlatego próżno tu szukać szacunku do jego osoby, ale z drugiej strony to przecież jedyna wielorazowa powłoka treningowa do badania zagrożenia, zatem element ważny i obligatoryjny w myśl kolonizacji nowych planet.
Kolejne pytania, które warto postawić przy okazji obcowania z tą lekturą to gdzie kończy się dusza, a zaczyna technologia? Czy jedyna ludzka wersja Mickeya to Mickey Barnes z krwii i kości nie wytworzonych w laboratorium, a każda kolejna to jedynie rezultat wielu lat pracy wielkich umysłów? Czy wiedząc, że po śmierci odrodzimy się na nowo z takim samym wyglądem oraz umysłem, daje nam ciche przyzwolenie na traktowanie aktu odbierania życia jako czegoś normalnego? Czy poświęcenie jednostki (w tym przypadku zrobienie z niej wymienialnego) w myśl większego dobra (w tym przypadku stworzenie gruntu pod „kiełkowanie” nowej cywilizacji) jest humanitarne? Przenosząc tę fikcję z kart powieści do rzeczywistości, czy nadejdzie kiedyś czas, w którym na świecie będzie kilkaset miliardów ludzi, ale żadnej duszy?
Mickey 7 to także historia o tym, jak można dosłownie stanąć z boku, żeby popatrzeć na siebie z perspektywy trzeciej osoby i dostrzec to, co być może było dla nas niedostrzegalne do tej pory. Zastanawiam się, czy gdyby każdy z nas mógł popatrzeć na siebie tak, jak Mickey 7 na swoją ciut późniejszą wersję, urwałby sobie głowę, czy jednak się tolerował. Mogłoby to stanowić w pewnym sensie całkiem dobrą formę terapii, kto wszakże zna nas lepiej niż nasz rozmówca, czyli my sami?
Ode mnie 6/10 choć z potencjałem nawet na 8/10. Niewykorzystanym niestety.
AUTOR: Edward Ashton
TYTUŁ: Mickey 7
GATUNEK: Fantasy, science-fiction
DATA WYDANIA: 15.04.2025r
LICZBA STRON: 328
WYDAWNICTWO: Zysk i S-ka
ISBN: 9788383355412
OCENA: 🌟🌟🌟🌟🌟🌟★★★★ (6/10)
PoważnieNiepoważny
Nic nie przygotuje cię na to, co nadchodzi
Jaki wpływ na losy Wszechświata może mieć katastrofa w porcie lotniczym imienia Marii Konopnickiej w Nakle nad Notecią? Co się stanie, gdy jasnowidz postanowi obrabować bank? I placebo czasem lepiej nie budzić się przed czasem?
„Zaburzenia rytmu” to zbiór opowiadań, które wciągają w wir nieoczywistych zdarzeń oraz absurdalnych zbiegów okoliczności. Humor przeplata się tu z nostalgią, groteska z przenikliwą analizą codzienności, a wydarzenia nie z tej ziemi z rzeczywistością, która może nadejść szybciej, niż się spodziewasz.
Czy taki los czeka ludzkość? Przekonaj się – jeśli masz odwagę zajrzeć w przyszłość.
Pełka w swoich opowiadaniach prezentuje całą gamę
dziwacznych, często wręcz surrealistycznych sytuacji, jak choćby katastrofa
lotnicza w Nakle nad Notecią czy jasnowidz planujący napad na bank. Autor z
jednej strony bawi się absurdem, z drugiej bardzo świadomie operuje ironią i
metaforą, wyłuskując z pozornie fantastycznych wydarzeń głębsze prawdy o
kondycji współczesnego człowieka.
Jedną z największych zalet tej książki jest różnorodność.
Każde opowiadanie ma swój własny rytm, narrację, klimat i strukturę. Niektóre
teksty przypominają szalone sny rodem z filmów Lyncha, inne mają klimat rodem z
„Black Mirror”, a jeszcze inne uderzają w ton bardziej melancholijny, niemal
poetycki. Niezależnie jednak od nastroju, autor zawsze pozostaje czujny – nie
pozwala sobie ani na banał, ani na moralizatorstwo.
Na szczególną uwagę zasługuje sposób, w jaki Pełka miesza
codzienność z tym, co kompletnie niewiarygodne. Opowieści o alternatywnych
rzeczywistościach, eksperymentach medycznych czy technologiach wyprzedzających
epokę zderzają się z małomiasteczkową Polską, znajomymi imionami, groteskowymi
dialogami. W efekcie świat przedstawiony wydaje się jednocześnie dziwnie obcy i
niepokojąco bliski.
W książce czuć też silne inspiracje literackie – momentami
duch Lema, chwilami echo Vonneguta, czasem pastisz narracji Pratchetta, ale
wszystko to złożone jest w nową, oryginalną całość. Autor nie kopiuje, lecz
cytuje, nie powtarza, lecz przekształca znane motywy w coś osobistego i
aktualnego. Widać, że Pełka doskonale wie, co chce powiedzieć, choć nie zawsze
robi to w sposób oczywisty.
Język opowiadań jest żywy i dynamiczny. Autor sprawnie
balansuje między technicznymi terminami, potocznymi zwrotami i literackim
stylem. Wiele z opowiadań kończy się zaskakującą puentą, a niektóre zostają
otwarte, dając czytelnikowi miejsce na interpretację. To literatura, która nie
prowadzi za rękę, ale zachęca do myślenia.
„Zaburzenia rytmu” można odczytywać jako komentarz do
współczesności – do naszego uzależnienia od technologii, samotności w cyfrowym
świecie, poszukiwania tożsamości w rozproszonym społeczeństwie. Każde z
opowiadań to inna perspektywa, inna forma „zaburzenia” – i rytmu życia, i
porządku świata.
To lektura nie dla każdego – osoby szukające prostej fabuły
lub klasycznej narracji mogą poczuć się zagubione. Ale dla tych, którzy cenią
literacką odwagę, nietypowe rozwiązania fabularne i lekką nutę szaleństwa,
będzie to uczta intelektualna. To książka, do której chce się wracać –
niekoniecznie dla odpowiedzi, ale po to, by ponownie zanurzyć się w jej
dziwaczny, intrygujący świat.
Marcin Pełka stworzył dzieło oryginalne i wymagające, ale
równocześnie niesłychanie satysfakcjonujące. „Zaburzenia rytmu” to nie tylko
tytuł książki – to trafne określenie tego, co dzieje się w głowie czytelnika po
jej przeczytaniu.
Recenzja napisana przez: Gosia Celińska
Moja ocena: 5/10
Wydawnictwo: Novae Res
fantasy, science fiction
Data wydania: 2025-04-23
Liczba stron: 236
ISBN: 9788383736860
Powieść wyróżniona prestiżową nagrodą Hugo, najczęściej tłumaczona książka Philipa K. Dicka, którą napisał, radząc się... I-cing, Księgi Przemian.
"Nieszczęścia, jakie wyrządza wojna ludności miast, granicom i państwom, opisują bataliści; zagrywkami polityków zajmują się stratedzy; zmagania wodzów analizują specjaliści od logistyki, rodzajów broni, gospodarki i szyfrów... Dicka interesowało to, co się wyprawia z duszami. Toteż odwracając w tej książce znane wszystkim losy wojny, pokazał historię jako udrękę, pułapkę, niezrozumiały spektakl wprawiający w przerażenie, wobec którego pozostajemy bezradni. Chyba że ocalejemy, że odzyskamy równowagę w wyniku kaprysu losu. Który czasem odpowiada na nasze starania, na modlitwy, tęsknoty".
„Człowiek z wysokiego zamku” to powieść, która na pewno
zasługuje na uwagę każdego miłośnika literatury science fiction, ale także
tych, którzy interesują się alternatywnymi historiami i społecznymi
spekulacjami o tym, co mogłoby się wydarzyć, gdyby losy świata potoczyły się
inaczej. To książka, która zmusza do refleksji na temat natury rzeczywistości,
manipulacji oraz tożsamości, jednak nie do końca spełnia oczekiwania, jakie
mogą powstać po zapoznaniu się z tak przełomowym autorem, jak Philip K. Dick.
Fabuła książki opiera się na interesującej alternatywnej
wersji historii, w której to państwa Osi wygrały II wojnę światową. Świat
podzielony jest pomiędzy Niemców i Japończyków, którzy rządzą poszczególnymi
częściami globu. W Ameryce Północnej dominuje Japonia, a Niemcy sprawują
kontrolę nad Europą i resztą świata. Zaskakującym elementem jest także obecność
w tej rzeczywistości książki, której tytułowy „Człowiek z wysokiego zamku” jest
autorem – powieści, w której przedstawiona jest wizja, w której to Alianci
wygrali wojnę. To właśnie ten motyw, przedstawienie książki w książce, stanowi
główny punkt odniesienia, który stawia pytania o prawdziwość rzeczywistości, w
której żyją bohaterowie.
Bohaterowie książki są liczni i bardzo zróżnicowani, jednak
nie udało mi się zbudować z nimi silnej więzi emocjonalnej. Frank Frink,
Julian, pan Tagomi, Childan – każdy z nich przeżywa swoją własną, osobistą
walkę, a ich losy przeplatają się w sposób, który początkowo może wydawać się
ciekawy, ale z czasem zaczyna być zniechęcający. To postacie, które nie
otrzymują wystarczającej uwagi, by stać się naprawdę głębokimi i pełnymi
postaciami. Nie czułem się z nimi emocjonalnie związany, co utrudniało mi zaangażowanie
w ich losy i historie.
Styl pisarski Dicka jest, jak zwykle, zaskakująco
przystępny, a książka czyta się dość szybko, mimo że porusza trudne i złożone
tematy. To jedno z tych dzieł, które zmuszają czytelnika do refleksji nad
społecznymi, politycznymi i filozoficznymi kwestiami. Jednym z ciekawszych
wątków jest obecność wyroczni, tajemniczej Księgi Mądrości, której rady
bohaterowie traktują poważnie, często kształtując swoje życie i decyzje na jej
podstawie. To wprowadza interesującą dynamikę, w której rzeczywistość staje się
elastyczna i podlega interpretacji, co w pewnym sensie wprowadza niepewność i
zmusza do zastanowienia się nad naturą tego, co uważamy za prawdę.
Pomimo tego, że „Człowiek z wysokiego zamku” porusza ważne
tematy związane z alternatywnymi rzeczywistościami, nie do końca spełnia moje
oczekiwania. Wydaje mi się, że Dick skupił się zbytnio na pobocznych wątkach,
takich jak fascynacja antykami czy ciągłe odniesienia do japońskiej kultury i
książki I-Ching, które mogą być trudne do zrozumienia dla czytelnika spoza
azjatyckiego kręgu kulturowego. To wszystko sprawia, że książka jest trudna do
przyswojenia i momentami, szczególnie w pierwszej połowie, rozczarowuje.
Zamiast pełnej analizy rządzących mechanizmów tego alternatywnego świata, autor
poświęca uwagę sprawom, które nie wnoszą wiele do głównego wątku, co odbiera
powieści jej potencjał.
Kiedy już dochodzimy do końca powieści, zaczynają się
pojawiać wątki, które zupełnie zmieniają ton książki. To metanarracyjne
podejście, które wydaje się nie pasować do całości opowieści. Nagłe przejście w
stronę tych elementów jest zaskakujące, ale jednocześnie sprawia wrażenie,
jakby Dick sam nie do końca wiedział, dokąd chce doprowadzić swoich bohaterów.
Wydaje mi się, że powieść straciła na spójności, a niektóre pomysły, które
początkowo wydawały się fascynujące, zostały zrealizowane w sposób chaotyczny.
Pomimo tych mankamentów, książka „Człowiek z wysokiego
zamku” ma swoje mocne strony, które sprawiają, że warto po nią sięgnąć. To
świetna pozycja dla miłośników literatury dystopijnej i spekulacyjnej, którzy
cenią sobie złożoną fabułę i pytania o to, jak wyglądają alternatywne
rzeczywistości. Część wątków, choć nie do końca wyeksponowanych, naprawdę
potrafi zainteresować, a świat stworzony przez Dicka ma wiele do zaoferowania w
kontekście rozważań o naturze władzy, tożsamości i manipulacji.
Podsumowując, „Człowiek z wysokiego zamku” to książka pełna
ambicji, która jednak nie spełnia wszystkich oczekiwań. Choć niektóre wątki są
fascynujące i zmuszają do refleksji, inne wprowadzają zamieszanie i sprawiają,
że fabuła wydaje się zbyt poszatkowana. To powieść, którą warto przeczytać,
szczególnie jeśli interesuje nas literatura o alternatywnych rzeczywistościach,
ale nie oczekujmy po niej pełnej satysfakcji z lektury.
Recenzja napisana przez: Gosia Celińska
Moja ocena: 7/10
Wydawnictwo: Rebis
Seria: Dzieła wybrane
Philipa K. Dicka
fantasy, science fiction
Tytuł oryginału: The Man In The High Castle
ISBN: 978-83-8338-321-7
Wydanie: 5 (2025)
Data premiery tego
wydania: 2025-03-25
Liczba stron: 336
Nigdy nie wiesz, kto nad tobą czuwa…
Co by było, gdyby upadłe anioły stąpały po ziemi?
Nastoletnia Angel zmaga się z depresją po śmierci ojca. Od
tragicznego wypadku nic nie cieszy jej jak kiedyś, mimo że przyjaciele starają
się być dla niej wsparciem. Dziewczyna czuje, że z każdym dniem choroba zyskuje
nad nią coraz większą przewagę. Jedyną ulgę przynosi jej muzyka i spacery po
pogrążonym w mroku mieście, dzięki którym udaje jej się choć na chwilę uciec
przed prześladującymi ją koszmarami.
Problemy zdają się bowiem podążać za nią krok w krok: kiedy
Angel pada ofiarą napaści, na jej drodze staje Castiel.
Dziewczyna nie może być pewna, czy niepokorny motocyklista o
hipnotyzującym spojrzeniu i łobuzerskim uśmiechu będzie rozwiązaniem jej
kłopotów, czy może raczej kolejną przeszkodą…
Ich przypadkowe spotkanie wcale nie będzie ostatnim, a to,
co ich połączy, na zawsze zmieni ich życie. Castiel, pewny siebie, uparty
buntownik, skrywa bowiem więcej tajemnic, niż mogłoby się wydawać… A Angel
nieoczekiwanie stanie się kluczem do jego odkupienia.
Wydawnictwo:
Novae Res
fantasy,
science fiction
Data wydania: 2024-12-04
Liczba stron: 666
ISBN: 9788383733937
„Jesteś moim słońcem” autorstwa K.K. Rowet to książka, która
zaskakuje swoją głębią emocjonalną i porusza trudne tematy związane z depresją,
stratą i akceptacją siebie. Choć z pozoru może wydawać się historią o
młodzieńczej miłości, to w rzeczywistości jest to powieść, która porusza szereg
ważnych kwestii psychologicznych. Kiedy sięgnęłam po tę książkę, liczyłam na
lekką lekturę, która uprzyjemni mi kilka dni, ale to, co zastałam, okazało się
czymś o wiele bardziej skomplikowanym i poruszającym.
Główna bohaterka, Angel, to nastolatka, która po śmierci
ojca zmaga się z depresją. Po utracie bliskiej osoby znajduje się w
emocjonalnym kryzysie, z którego nie potrafi się wydostać. Jej codzienne życie
to walka z mrocznymi myślami i poczuciem beznadziei. Często ucieka od
rzeczywistości, spacerując po pustych ulicach miasta, próbując znaleźć chwilowy
spokój. Właśnie w tym momencie na jej drodze pojawia się Castiel – tajemniczy
motocyklista, który zdaje się wyciągać ją z tego mrocznego tunelu. Ich spotkanie
zmienia bieg wydarzeń, ale czy Castiel jest tym, kogo Angel naprawdę
potrzebuje, aby wyleczyć swoje rany?
Powieść ta porusza kwestie, które mogą być trudne do
zaakceptowania i zrozumienia, zwłaszcza dla osób, które nie doświadczyły
podobnych trudności. Depresja, ból po utracie bliskiej osoby oraz
nieumiejętność radzenia sobie z emocjami są przedstawione w sposób szczery i
realistyczny. Angel nie jest idealną bohaterką, a jej zachowanie często wydaje
się irracjonalne, co tylko podkreśla autentyczność jej przeżyć. Czasami sama
nie zdaje sobie sprawy, jak jej działania mogą prowadzić do niebezpiecznych
sytuacji. Jednak to właśnie w tej niedoskonałości tkwi siła tej postaci, która
może być bliska wielu czytelnikom.
Castiel, choć początkowo wydaje się być zbawicielem, w
rzeczywistości również ma swoje mroczne tajemnice. Ich relacja, choć z początku
pełna napięcia i pasji, nie jest łatwa. Wzajemne zrozumienie i wsparcie to
temat przewodni ich historii, a to, co na początku wydaje się być lekarstwem na
ból Angel, może okazać się kolejnym niebezpieczeństwem. Ich związek nie jest
jedynie romantyczną bajką – to raczej skomplikowana i trudna podróż przez
emocjonalne zawiłości i problemy, które nie zawsze mają proste rozwiązania.
Jednym z największych atutów książki jest sposób, w jaki
autorka kreuje postacie. Są one wielowymiarowe i złożone, co sprawia, że
czytelnik ma szansę naprawdę poznać ich wnętrze. Każdy z bohaterów zmaga się z
własnymi demonami, a ich relacje są dalekie od idealnych. To nie historia o
bezwarunkowej miłości, która od razu rozwiązuje wszystkie problemy, lecz o
trudnej drodze ku samopoznaniu i uzdrowieniu. K.K. Rowet stara się pokazać, że
miłość, choć ważna, nie jest panaceum na wszystkie życiowe trudności.
Powieść jest pełna emocji, które nie zawsze są łatwe do
przetrawienia. Momentami wprowadza czytelnika w stan nostalgii, a innym razem
wywołuje szczery uśmiech. Autorka balansuje między ciemnymi, ciężkimi tematami
a chwilami ulgi i radości. Dzięki temu książka staje się pełna kontrastów,
które sprawiają, że historia nie jest jednowymiarowa i niepoprawna. Zmienne
nastroje bohaterów, ich wahania i wewnętrzne sprzeczności są naturalne i
prawdziwe.
Co ciekawe, „Jesteś moim słońcem” nie jest tylko opowieścią
o miłości i młodzieńczych perypetiach. To książka, która zmusza do refleksji
nad tym, jak postrzegamy siebie i innych. Angel, choć pełna bólu, nie potrafi
zaakceptować siebie, a jej postawa wobec innych często prowadzi do rozczarowań.
K.K. Rowet doskonale uchwyciła, jak różne mogą być postawy wobec życia – od
zamknięcia się w sobie po próbę radzenia sobie z trudnymi emocjami w sposób
destrukcyjny.
„Jesteś moim słońcem” to książka, która z pewnością nie jest
dla każdego. Jest długa, pełna opisów i emocji, które mogą poruszyć tych,
którzy przeżyli podobne doświadczenia. Książka nie szuka prostych odpowiedzi na
trudne pytania, a raczej stawia przed czytelnikiem wyzwanie, by samodzielnie
odkrył, jak poradzić sobie z osobistymi demonami. Dla tych, którzy szukają
lekkiej historii o dziewczynie i motocykliście, ta książka może okazać się
zawodem. Natomiast dla tych, którzy chcą głębiej zanurzyć się w emocjonalną
rzeczywistość bohaterów, „Jesteś moim słońcem” jest pozycją, którą warto
poznać.
Moja ocena: 7/10
Recenzja napisana przez: Gosia Celińska
Kolejna odsłona przygód Ady Niezgódki w kolorowej Akademii Pana Kleksa. Hit czy kit?
Fabuła rozpoczyna się po wakacjach, kiedy dzieci wracają do bajkowego świata. Ada bardzo chce pomóc Albertowi zrozumieć uczucia. Początkowo myślała, że chłopiec jest w spektrum autyzmu, jednak okazał się robotem. Czy słynny profesor Ambroży Kleks znajdzie jakieś remedium?
Jeśli oglądaliście pierwszą część i się podobała, mogę uspokoić – Wynalazek Filipa Golarza utrzymany jest w podobnym stylu. Efekty graficzne, scenografie – to wszystko koresponduje z Akademią…
Kluczem jest tytułowy bohater, którego wyśmienicie gra Janusz Chabior. Co ciekawe, jego postać wzorowana (wizualnie) jest na pewnym bohaterze trylogii Władcy Pierścieni. Chabior, bedący aktorem charakterystycznym, stworzony jest do grania postaci negatywnych, ma ogromne możliwości mimiczne, a jako czarodziej-wynalazca prezentuje się zacnie.
Wśród obsady nie zabraknie gwiazd muzycznych (Monika Brodka, Kasia Nosowska), a miły epizod w roli bajkowych wiedźm mają m.in. Katarzyna Figura i Małgorzata Ostrowska, która grała także w oryginale z lat osiemdziesiątych. Ponownie pojawia się również Piotr Fronczewski, jak zawsze w świetnej formie.
W kwestii muzycznej zauważyć należy ciekawą i chwytliwą interpretację wiersza o leniu w wykonaniu Czesława Mozila. Widziwie (znając z mediów szeroko rozreklamowany utwór) bujali się, gdy zabrzmiał w trakcie seansu.
W filmie nie zabrakło komizmu, jego największym źródłem były nieudolne próby odnalezienia się Kleksa w realnym świecie, którego zasad kompletnie nie rozumiał. Wywoływały głośny śmiech widowni.
Nowa odsłona przygód wokół Akademii nie jest zdecydowanie filmem wybitnym. Pamiętać jednak należy, że to polska produkcja i siłą rzeczy nie ma siły przebicia hollywoodzkich konkurentów (co widać chociażby po efektach specjalnych). Nie ten budżet, nie ta liga. Jednak oglądało mi się ją całkiem przyjemnie.
Pierwsza część (z 2023 roku) nieco przypominała aspiracje twórców do nakręcenia opowieści podobnej do Harry'ego Pottera. Magiczna szkoła (Hogwart), nowa adeptka, dobroduszny Kleks – taki trochę Dumbledor, Mateusz (bajecznie zagrany przez Stankiewicza) trochę Hagrid, wnętrza zamku z portretami… Troszkę analogii było. Nowość ma odrobinę mniej tego typu naleciałości, gdyż spora jej część toczy się poza Akademią, a dużą rolę (zgodnie z tytułem) odgrywa technologia.
Kleks i wynalazek Filipa Golarza zadowala poprzez wpasowanie się w niszę. Nie jest to dorosłe, czy nawet młodzieżowe fantasy (w stylu Tolkiena), a zarazem nie bajka dla małych dzieci. Wykonanie aktorskie plus szczypta magii sprawiają, że dałam się uwieść opowieści. Przypomina mi ona początkowe tomy Harrego Pottera, które najbardziej mi się podobały.
Czary, bajki i gwiazdy polskiej popkultury w obsadzie – brzmi jak przepis na niezły film. I taki w istocie jest. Nie wybitny, z wadami (nawet licznymi), ale przyjemny. Nie zgodzę się więc z brutalną oceną wielu krytyków. Moje wewnętrzne dziecko bawiło się na 7/10.
Zrecenzowała: zielony_motyl
1. Zdjęcie (plakat filmowy) - Filmweb
2. Zdjęcie - własne
Gdy kończymy serię
książek, która nie trzymała poziomu, czujemy ulgę. Gdy kończymy cykl, który nas
wciągnął, czujemy pewnego rodzaju smutek i żal. Ja jestem dzisiaj gdzieś
pomiędzy i jest to stanowczo pozytywne uczucie. Przeczytałam tysiące stron, żeby móc Wam powiedzieć – było fajnie. To proste słowo znakomicie
oddaje moje uczucia. Przy tak obszernym cyklu wiele rzeczy może nas zniechęcić
po drodze. I owszem, były gorsze momenty, niemniej jednak całość podsumowuję na czwórkę z plusem.
Widzimy w końcu, jak rozgrywa się Ostatnia Bitwa – Cień uderza na
stolicę Andoru, trolloki zdobywają Caemlyn. Perrin Aybara toczy pojedynek z
Zabójcą, Mat Cauthon szuka swojej żony. Rand udaje się do Shayol Ghul na
spotkanie z Czarnym. W końcu mamy się dowiedzieć czy zwycięży Światłość i czy
Smok Odrodzony wypełni swoje przeznaczenie.
Trzy uwagi odnośnie tomu
XIV. Po pierwsze nadal był pewien problem z tłumaczeniem/korektą, gdyż niektóre
zdania nie brzmiały dobrze po polsku, co często wybijało mnie z rytmu i
sprawiało, że zamiast cieszyć się treścią – przejmuję się formą. Po drugie,
byłam bardzo mile zaskoczona tym, jak dobrze czyta się ten tom, jak wartka jest
akcja i jak, mimo pewnego zmęczenia materiału, jeszcze ciekawie czyta mi się tę
książkę. Po trzecie, to dobre flow zatrzymało się w momencie rozpoczęcia
rozdziału Ostatnia Bitwa, który to został kompletnie przegadany. A że ma aż
200 stron, to człowiek się nieco męczy i w takim stanie dociera do końca.
Odnosząc się do całego
cyklu, również mam kilka uwag. Autor w dość wyważony sposób potraktował losy
głównych bohaterów. Nie było tak cukierkowo, żeby wszyscy byli cali i zdrowi,
ale nie była to również powtórka z Gry o tron, gdzie wszyscy umierają. Plusem
jest fakt, że nie wszystkie postaci są dokładną kopią z innych powieści
fantastycznych. Owszem, trolloki to tak naprawdę podrasowane trolle, ale
pozostali sprzymierzeńcy ciemności są dość oryginalni. Jako minus widzę brak
pewnej spójności, jeżeli chodzi o siły w rozegranych bitwach – z jednej strony Aes
Sedai mają ogromną moc, z drugiej nadal najlepiej radzą sobie ludzie w walce
wręcz.
Pewnie, że nie wszystko
mi się podobało – nie ma takiej możliwości, żeby przeczytać czternaście
obszernych książek i wyrażać jedynie swój zachwyt. Jednak jestem bardzo
zadowolona, że zaczęłam czytać Koło czasu, a jeszcze bardziej dlatego, że je
skończyłam mając nadal pozytywne odczucia. Na tle innych wielotomowych serii ta
wypada bardzo dobrze. Autor miał solidny pomysł i dobrze zrealizował swój plan.
I nawet śmierć Roberta Jordana nie przerwała tej passy.
Jeżeli znacie jakiegoś
młodego człowieka, który jest na bakier z czytaniem, ale może lubi np. gry z
gatunku fantasy – podeślijcie mu Koło czasu. A może znacie kogoś, kto ma dość
banalnych powieści i szuka ciekawszej historii? Również polecam Koło czasu.
Tylko pamiętajcie – to nie jest przygoda na chwilę.
Wstyd przyznać, było to moje pierwsze spotkanie z serią o inkwizytorze i Jackiem Piekarą w ogóle. Czy udane? Odpowiem szczerze poniżej.
Sama fabuła wygląda obiecująco: Mordimer oddaje się cielesnym uciechom w majątku swego przyjaciela, Maurycego, wraz z trzema jego kuzynkami. Co już samo w sobie ma mało wspólnego z deklarowaną pobożnością głównego bohatera (ale fani cyklu na pewno są zaznajomieni z moralnością Mordimera). Szlachcic przerywa jednak te rozkoszne uniesienia prośbą: inkwizytor ma udać się w podróż do odległej Italii i odebrać cenne relikwie. Oczywiście również wrócić z nimi w chwale.
Niestety, jak łatwo się domyślić, sprawy się nieco skomplikują. Jakąś treścią wszak trzeba zapełnić ponad 550 stron. Do rozpoczęcia misji na kartach książki dzieje się niewiele, by nie powiedzieć za mało. Później niby akcja się rozpędza, pojawia się (wyczekiwany przeze mnie) wątek kryminalny, ale jak chodzi o tempo i zainteresowanie przygodami, wcale nie jest lepiej.
Mordimer ma uciążliwe i kompletnie nie wpasowujące się w mój gust poczucie humoru. Autor nie buduje napięcia, nie gra z czytelnikiem, a wszelkie zagwozdki i zapętlenia są rozwikłane natychmiast i najprościej jak się da. Powoduje to brak przyjemności z czytania. Dodatkowo opisy i refleksje bohatera zwyczajnie wieją, mili moi, nudą.
Lektura mnie wymęczyła, a najprzyjemniejszą jej częścią okazało się wyławianie z tekstu inspiracji autora innymi dziełami sztuki czy kultury. Gdzieś przewinie się zmodyfikowany obraz Salvadora Dalego, gdzieś cytat z klasyki literatury wpleciony zostanie w treść.
Zakończenie również wydaje się być wymyślone na siłę i nie zadowala. Reasumując, nawet biorąc poprawkę na fakt, że fantastyka to nie mój ulubiony gatunek, książka jest słaba. Oceniam ją jedynie na 3/10. Dla mnie przygoda z inkwizytorem się kończy. Wątpię, czy sięgnę po kolejny tom. Rozumiem jednak, że cykl ma swoich fanów i oni pewnie zerkną na Miasto Słowa Bożego przychylniejszym okiem i nie podzielą mojego (ogromnego) rozczarowania.
Ocena: 3/10
Zrecenzowała: zielony_motyl
Historia – sama w sobie – potrafi być dla jednych, ciekawa, inspirująca oraz działająca na wyobraźnię. Inni zaś mogą uważać ją za nudne i wręcz niepotrzebne powroty do czasów zamierzchłych. Podobno o gustach się nie rozmawia, ale istnieje sposób na to, żeby przekonać do niej malkontentów. Otóż powinna być ona przestawiona w sposób niekonwencjonalny, przyciągający uwagę i wywołujący emocje. Jakub Urbańczyk doskonale sobie z tym poradził, a Ostatnie lato Wandalów jest powieścią, od której trudno się oderwać.
Powroty są trudne, i na każdym kroku doświadcza tego Ritigern, który po latach życia na obczyźnie wraca na ziemie swoich przodków, by przywrócić im dawną świetność. Towarzyszą mu wierni druhowie, a także wkraczający w dorosłość syn, Sigeryk. Niestety wkrótce po ich przybyciu umiera król Alamund, a co za tym idzie rozpoczyna się walka między jego synami o tron. W dodatku ich siostra, Wanda, nie zachowuje się tak, jak przystało na księżniczkę i kobietę. Ritigernowi przyjdzie zmierzyć się nie tylko z dworską polityką, ale również grozą czającą się w grocie pod górą.
Wiele
razy wspominałam w swoich recenzjach, że uwielbiam książki, w których bohaterki
są prawdziwymi kobietami czynu – odważnymi, bezpardonowymi i niebojącymi się
wyzwań. Kobietami, które nie potrzebują, żeby ratował ich rycerz na białym
koniu, bo same doskonale dają sobie radę. Taka właśnie jest Wanda. Nie boi się
mówić tego, co ma na myśli, mało tego, śmie pokazać, że jej płeć nie oznacza, iż
jest bezwolną, niemyślącą marionetką, a przy tym nie traci swojego kobiecego
uroku. W sumie to każda z postaci, które pojawiają się na kartach powieści, ma
czytelnikowi do zaoferowania coś więcej niż tylko bycie tłem. Jest to nie
tylko charyzma czy wierność sobie i własnym przekonaniom, ale również to, że
nie zawsze wiadomo, po której stronie dana osoba tak naprawdę stoi i za kim się
opowiada.
Osobiście
jestem zachwycona Ostatnim latem Wandalów i polecam każdemu chcącemu dać się porwać
fantastycznej opowieści.
Autor: Monika Mikłaszewska
Za możliwość zrecenzowania powieści dziękujemy wydawnictwu