Pokazywanie postów oznaczonych etykietą fantasy. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą fantasy. Pokaż wszystkie posty
Witajcie w Zaklętej Krainie / Jacek Piekara

Witajcie w Zaklętej Krainie / Jacek Piekara

 


Od jakiegoś czasu obserwuję trend wydawania pierwszych powieści autorów, którzy obecnie są już znani i lubiani. W ten trend wpisała się również książka „Witajcie w Zaklętej Krainie”, która jest zbiorem pierwszych powieści i opowiadań Jacka Piekary.

W polskiej fantastyce Piekara to nazwisko, które zna większość fanów tego gatunku. Jego cykl o inkwizytorze rozpalał wyobraźnię czytelników począwszy od lat 00’ przez kolejne 15 tomów. Tym razem mamy okazję przeczytać jego pierwsze dzieła, które nie są aż tak znane (a na pewno nie przez młodszych czytelników), do tego bez dodatkowej redakcji – w oryginalnej formie.

Pierwsza część książki to „Imperium – smoki Haldoru” - debiut pisarski Piekary z roku 1987 (autor miał wówczas 22 lata!). Ilości wprowadzonych na początku bohaterów mógłby mu pozazdrościć sam George R.R. Martin. Już w tej powieści widać, że autor ma dryg do fantasy, jednak moim zdaniem prawdziwym smaczkiem tego zbioru jest „Pani Śmierć” czyli powieść o Conanie Barbarzyńcy. Nie muszę chyba wspominać, że jest to dość unikalna powieść, ponieważ nigdy żaden inny polski autor nie brał na warsztat tej postaci. Tymczasem Piekara ukazuje nam historię Conana, gdy ten jest już na „emeryturze”. Jak to jednak bywa z wielkimi wojownikami, emerytura zostaje brutalnie przerwana przez porwanie jego żony. Conan wyrusza więc znowu w drogę i jest to naprawdę barwna podróż. W powieści „Pani Śmierć” oraz kolejnych opowiadaniach widać już styl Piekary, który oszlifowany widzieliśmy również w cyklu o Mordimerze Madderdinie. Jest on niezwykle dosadny - autor nie unika brutalnych scen, realistycznie oddaje nawet sprawy fizjologiczne. Historie wciągają nas od pierwszych stron, bardzo szybko poznajemy bohaterów i zaczynamy im kibicować (nawet, jeżeli robią rzeczy moralnie wątpliwe). Postaci kreowane przez Piekarę są wielowymiarowe. Nie ma tu opozycji szlachetny rycerz – zły najeźdźca, bohaterowie często muszą wybierać mniejsze zło, podejmować kontrowersyjne decyzje i mierzyć się z ich konsekwencjami. Jest tu i strach i ambicje do rządzenia, a także wiele moralnych dylematów. Ta antologia dzieł Jacka Piekary to zarówno dobra książka na początek przygody z fantastyką jak i miły dodatek dla wszystkich fanów autora, a także pozycja obowiązkowa dla osób, które wolą bardziej mroczne oblicze fantasy.

Tytuł: Witajcie w Zaklętej Krainie
Autor: Jacek Piekara
Data wydania: 2025-04-23
Wydawnictwo: Wydawnictwo Zysk i S-ka
Liczba stron: 640
ISBN: 978-83-8335-524-5
Żądza zemsty - Zuzanna Marciniak

Żądza zemsty - Zuzanna Marciniak

 

Jeśli wydaje ci się, że jesteś sam, to grubo się mylisz. Wokół ciebie tańczy właśnie banda krwiożerczych demonów.

Nie ma chyba uczucia większego ani bardziej destrukcyjnego niż żądza zemsty. Nic nie daje spokoju ducha, nic nie pozwala odpocząć, dopóki ostateczny cel nie znajdzie spełnienia.

Kiedy Calla traci ukochanego ojca, poprzysięga odwet. Z czasem okazuje się jednak, że nawet najsilniejsze uczucia i pragnienia nastolatki to za mało wobec okrucieństwa świata. Szczególnie że prócz tego widzialnego jest jeszcze drugi, do którego wstęp mają jedynie wybrani.

Weź oddech. Poczuj, że żyjesz. Spójrz w lustro. Wpatrz się we własne oczy. One kłamią. Okłamują własnego żywiciela. A może one widzą poprawnie, tylko mózg niczego nie dostrzega?

Zastanawiasz się, czego nie widzisz? Otóż, Mój Drogi, nie widzisz praktycznie nic. Jesteś ślepym, szarym człowiekiem, który nie ma pojęcia o niczym.

Drogi realisto, nie wierz samemu sobie. Świat jest zupełnie inny, niż Ci się wydaje.

Zuzanna Marciniak (ur. 3 czerwca 1997 roku) - studentka neurobiopsychologii na Uniwersytecie Gdańskim. Swoją przygodę z pisaniem rozpoczęła już jako dziecko, tworząc nowe zakończenia swoich ulubionych bajek i książek. To właśnie z historii wymyślanych sobie przed snem wyłoniła się jej debiutancka powieść „Żądza zemsty”.



„Żądza zemsty” Zuzanny Marciniak to debiut, który wzbudza mieszane uczucia. Z jednej strony przyciąga uwagę mroczną okładką i zapowiedzią historii pełnej demonów, alternatywnych rzeczywistości i mściwej determinacji, z drugiej – nieco rozczarowuje wykonaniem. Autorka miała ambitny pomysł na fabułę, ale momentami trudno nie odnieść wrażenia, że niektóre elementy tej historii nie zostały w pełni dopracowane.

Główna bohaterka – Calla – przeżywa osobistą tragedię. Śmierć ojca, pogrążona w rozpaczy matka i poczucie osamotnienia to punkt wyjścia dla dalszego ciągu wydarzeń. Dziewczyna wkracza w nowy rok szkolny, poznaje tajemnicze rodzeństwo – Nathaniela i Morgane – a wraz z nimi wkracza w świat, który dla zwykłych ludzi jest niewidzialny. Ten świat, pełen nadprzyrodzonych bytów, niebezpieczeństw i iluzji, okazuje się bardziej realny niż wszystko, co znała dotąd.

Temat żądzy zemsty jest osią napędzającą narrację. Marciniak próbuje uchwycić destrukcyjną siłę tej emocji, ukazując, jak może wypaczyć charakter, zamazać granicę między dobrem a złem i doprowadzić do duchowego zatracenia. Ten wątek jest najmocniejszym elementem książki i niewątpliwie autorka dobrze rozumie emocje, z którymi zmaga się jej bohaterka. Problem pojawia się jednak wtedy, gdy próbuje połączyć tę dramatyczną wewnętrzną walkę z rozbudowaną mitologią świata nadprzyrodzonego.

Dialogi to niestety pięta achillesowa tej powieści. Choć miały zapewne oddać młodzieżowy klimat, często wypadają sztucznie, sztywno lub zwyczajnie infantylnie. Szczególnie rozmowy Calli z Nathanem wydają się nieprzemyślane i pozbawione chemii, co osłabia emocjonalną głębię ich relacji. Szkoda, bo Nathaniel jako postać – tajemniczy, rozdarty między światem światła a cieniem – ma potencjał, który mógłby zostać lepiej wykorzystany.

Wątek paranormalny i świat przedstawiony są zdecydowanie interesujące. Pojawiają się demony, czarownice, duchy, anioły – wszystko to tworzy barwny miszmasz mitologii, religii i wyobraźni autorki. Momentami jednak ta mnogość wątków i postaci pobocznych może przytłaczać. Czytelnik nie zawsze ma czas na to, by się z nimi oswoić, zanim znikną z kart książki tak nagle, jak się pojawiły. Niektóre sceny walk również wydają się nieco nielogiczne – przerywane bez wyraźnego uzasadnienia, jakby autorce zabrakło pomysłu na ich rozwinięcie.

Plusem powieści jest natomiast tempo. Książkę czyta się bardzo szybko – mimo objętości prawie 400 stron, fabuła płynie wartko, a dynamiczne sceny nie pozwalają się nudzić. Dobrze wypadają też opisy – mroczne, plastyczne, momentami bardzo klimatyczne. To właśnie dzięki nim można poczuć atmosferę drugiego świata – tego, do którego dostęp mają jedynie wybrani.

Zakończenie sugeruje, że to nie koniec historii Calli. I mimo wielu niedociągnięć – tych typowych dla debiutów – trudno odmówić autorce potencjału. Ma własny głos, wyobraźnię i wyczucie nastroju. Gdyby jeszcze nieco popracować nad warsztatem – szczególnie nad dialogami i konstrukcją niektórych scen – kolejna część mogłaby być naprawdę udana.

„Żądza zemsty” to książka, która najlepiej sprawdzi się jako młodzieżowe czytadło dla miłośników mrocznych klimatów, demonów i wewnętrznych rozterek. To nie jest powieść idealna, ale też nie należy jej skreślać – bo tam, gdzie są niedociągnięcia, tam kryje się też potencjał. Marciniak pokazała, że ma coś do powiedzenia – teraz czas, by w przyszłych książkach zrobiła to z większą precyzją i pewnością.

 

Recenzja napisana przez: Gosia Celińska

Moja ocena: 4/10

 

Wydawnictwo: Novae Res

fantasy, science fiction

Data wydania: 2017-01-01

Liczba stron: 386

ISBN: 9788380835429

 




 

Edward Ashton - Mickey 7

Edward Ashton - Mickey 7



Mickey 7 – pierwszy tom cyklu Mickey 17 autorstwa Edwarda Ashtona. Z filmowej okładki, którą po części zawdzięczamy Bong Joon-Ho – reżyserowi odpowiedzialnemu za film na motywach tejże powieści – patrzy na nas obsadzony w głównej i za razem tytułowej roli Robert Pattison. Wymienialny. Czyli ktoś, kto ginie, żeby przeżyć mógł ktoś. Cyferka przy imieniu oznacza wersję, którą nowoczesna technologia „powołała do życia na nowo” po śmierci wersji poprzedniej. Zatem ten patrzący na nas z okładki to raczej nie Mickey1, ani Mickey2, gdyż sprawia wrażenie ze śmiercią całkiem oswojonego.

Po co to całe zabijanie i ożywianie kolejnych Mickeyów? Ano po to, żeby człowiek zniszczywszy do reszty planetę, na której żyje, mógł do woli niszczyć kolejne w całym wielkim wszechświecie pod pretekstem konieczności kolonizacji. W powieści jako ofiara ludzkiej kolonizacji wybrany zostaje Niflheim. Jako, że pierwszym zadaniem w przypadku nowej kolonii jest stwierdzenie czy w miejscowej mikrobiocie jest coś, co może stanowić zagrożenie dla ludzkiego zdrowia, Mickey zostaje poddany paru próbom wytrzymałościowym. Po serii sukcesów, kolejna wersja Mickeya podczas jednej z rutynowych ekspedycji ginie (choć bardziej pasuje tu określenie – gubi się, bo nadal żyje). Jako, że „życie” wymienialnego jest o wiele mniej cenne od życia reszty załogi, jego siódma wersja zostaje automatycznie spisana na straty, a do funkcjonowania włączona wersja ósma. I tu rodzi się problem stanowiący główny wątek powieści. Obie wersje się spotykają. Obie wersje wiedzą, że muszą to ukrywać przed całą resztą, ponieważ zwielokrotnienie wymienialnych jest surowo zabronione. Czy obie wersje mogą współpracować?

Pod względem fabularnym, Mickey 7 to literacka kiszka, która zasługuje tylko na dwa plusiki. Pierwszy za pomysł transferu umysłu do innych cielesnych powłok, ponieważ to coś, co intrygowało mnie od zawsze. Drugi za dokładne wyjaśnienie skąd wzięły się poszczególne elementy składowe tej fantastycznej historii, co skierowało losy załogantów w taki, a nie inny sposób i wreszcie, dlaczego Mickey Barnes stał się wymienialnym, ponieważ raczej nikt o zdrowych zmysłach sam nie zgłosiłby się do pracy na takim stanowisku. Poza tym rolę głównego bohatera sprowadzono tu do zwykłego tamagotchi. Czytamy, jak je, pije, śpi, a jak umrze to przecież można go zresetować. Wieje nudą. A mogło nie wiać.

Całe szczęście Mickey 7 to dylematy wychodzące poza tę nudną fabułę. Na przykład paradoks polegający na tym, że taki wymienialny jest jednocześnie nic nie wartą wielorazową powłoką treningową do badania zagrożenia, dlatego próżno tu szukać szacunku do jego osoby, ale z drugiej strony to przecież jedyna wielorazowa powłoka treningowa do badania zagrożenia, zatem element ważny i obligatoryjny w myśl kolonizacji nowych planet.

Kolejne pytania, które warto postawić przy okazji obcowania z tą lekturą to gdzie kończy się dusza, a zaczyna technologia? Czy jedyna ludzka wersja Mickeya to Mickey Barnes z krwii i kości nie wytworzonych w laboratorium, a każda kolejna to jedynie rezultat wielu lat pracy wielkich umysłów? Czy wiedząc, że po śmierci odrodzimy się na nowo z takim samym wyglądem oraz umysłem, daje nam ciche przyzwolenie na traktowanie aktu odbierania życia jako czegoś normalnego? Czy poświęcenie jednostki (w tym przypadku zrobienie z niej wymienialnego) w myśl większego dobra (w tym przypadku stworzenie gruntu pod „kiełkowanie” nowej cywilizacji) jest humanitarne? Przenosząc tę fikcję z kart powieści do rzeczywistości, czy nadejdzie kiedyś czas, w którym na świecie będzie kilkaset miliardów ludzi, ale żadnej duszy?

Mickey 7 to także historia o tym, jak można dosłownie stanąć z boku, żeby popatrzeć na siebie z perspektywy trzeciej osoby i dostrzec to, co być może było dla nas niedostrzegalne do tej pory. Zastanawiam się, czy gdyby każdy z nas mógł popatrzeć na siebie tak, jak Mickey 7 na swoją ciut późniejszą wersję, urwałby sobie głowę, czy jednak się tolerował. Mogłoby to stanowić w pewnym sensie całkiem dobrą formę terapii, kto wszakże zna nas lepiej niż nasz rozmówca, czyli my sami?

Ode mnie 6/10 choć z potencjałem nawet na 8/10. Niewykorzystanym niestety.

AUTOR: Edward Ashton

TYTUŁ: Mickey 7

GATUNEK: Fantasy, science-fiction

DATA WYDANIA: 15.04.2025r

LICZBA STRON: 328

WYDAWNICTWO: Zysk i S-ka

ISBN: 9788383355412

OCENA: 🌟🌟🌟🌟🌟🌟★ (6/10)

PoważnieNiepoważny

 

Zaburzenia rytmu - Marcin Pełka

Zaburzenia rytmu - Marcin Pełka

 

Nic nie przygotuje cię na to, co nadchodzi

Jaki wpływ na losy Wszechświata może mieć katastrofa w porcie lotniczym imienia Marii Konopnickiej w Nakle nad Notecią? Co się stanie, gdy jasnowidz postanowi obrabować bank? I placebo czasem lepiej nie budzić się przed czasem?

„Zaburzenia rytmu” to zbiór opowiadań, które wciągają w wir nieoczywistych zdarzeń oraz absurdalnych zbiegów okoliczności. Humor przeplata się tu z nostalgią, groteska z przenikliwą analizą codzienności, a wydarzenia nie z tej ziemi z rzeczywistością, która może nadejść szybciej, niż się spodziewasz.

Czy taki los czeka ludzkość? Przekonaj się – jeśli masz odwagę zajrzeć w przyszłość.





 „Zaburzenia rytmu” Marcina Pełki to zbiór opowiadań, który trudno jednoznacznie zaklasyfikować – balansuje gdzieś na styku fantastyki naukowej, groteski i filozoficznej refleksji nad światem. To książka nieprzewidywalna, błyskotliwa, a chwilami także zaskakująco głęboka. Wydana przez Novae Res, liczy 236 stron, ale pozostawia po sobie wrażenie obcowania z czymś znacznie większym – eksperymentem literackim, który nie boi się igrać z konwencją i oczekiwaniami czytelnika.

Pełka w swoich opowiadaniach prezentuje całą gamę dziwacznych, często wręcz surrealistycznych sytuacji, jak choćby katastrofa lotnicza w Nakle nad Notecią czy jasnowidz planujący napad na bank. Autor z jednej strony bawi się absurdem, z drugiej bardzo świadomie operuje ironią i metaforą, wyłuskując z pozornie fantastycznych wydarzeń głębsze prawdy o kondycji współczesnego człowieka.

Jedną z największych zalet tej książki jest różnorodność. Każde opowiadanie ma swój własny rytm, narrację, klimat i strukturę. Niektóre teksty przypominają szalone sny rodem z filmów Lyncha, inne mają klimat rodem z „Black Mirror”, a jeszcze inne uderzają w ton bardziej melancholijny, niemal poetycki. Niezależnie jednak od nastroju, autor zawsze pozostaje czujny – nie pozwala sobie ani na banał, ani na moralizatorstwo.

Na szczególną uwagę zasługuje sposób, w jaki Pełka miesza codzienność z tym, co kompletnie niewiarygodne. Opowieści o alternatywnych rzeczywistościach, eksperymentach medycznych czy technologiach wyprzedzających epokę zderzają się z małomiasteczkową Polską, znajomymi imionami, groteskowymi dialogami. W efekcie świat przedstawiony wydaje się jednocześnie dziwnie obcy i niepokojąco bliski.

W książce czuć też silne inspiracje literackie – momentami duch Lema, chwilami echo Vonneguta, czasem pastisz narracji Pratchetta, ale wszystko to złożone jest w nową, oryginalną całość. Autor nie kopiuje, lecz cytuje, nie powtarza, lecz przekształca znane motywy w coś osobistego i aktualnego. Widać, że Pełka doskonale wie, co chce powiedzieć, choć nie zawsze robi to w sposób oczywisty.

Język opowiadań jest żywy i dynamiczny. Autor sprawnie balansuje między technicznymi terminami, potocznymi zwrotami i literackim stylem. Wiele z opowiadań kończy się zaskakującą puentą, a niektóre zostają otwarte, dając czytelnikowi miejsce na interpretację. To literatura, która nie prowadzi za rękę, ale zachęca do myślenia.

„Zaburzenia rytmu” można odczytywać jako komentarz do współczesności – do naszego uzależnienia od technologii, samotności w cyfrowym świecie, poszukiwania tożsamości w rozproszonym społeczeństwie. Każde z opowiadań to inna perspektywa, inna forma „zaburzenia” – i rytmu życia, i porządku świata.

To lektura nie dla każdego – osoby szukające prostej fabuły lub klasycznej narracji mogą poczuć się zagubione. Ale dla tych, którzy cenią literacką odwagę, nietypowe rozwiązania fabularne i lekką nutę szaleństwa, będzie to uczta intelektualna. To książka, do której chce się wracać – niekoniecznie dla odpowiedzi, ale po to, by ponownie zanurzyć się w jej dziwaczny, intrygujący świat.

Marcin Pełka stworzył dzieło oryginalne i wymagające, ale równocześnie niesłychanie satysfakcjonujące. „Zaburzenia rytmu” to nie tylko tytuł książki – to trafne określenie tego, co dzieje się w głowie czytelnika po jej przeczytaniu.

 

Recenzja napisana przez: Gosia Celińska

Moja ocena: 5/10

 

Wydawnictwo: Novae Res

fantasy, science fiction

Data wydania: 2025-04-23

Liczba stron: 236

ISBN: 9788383736860

 

Człowiek z Wysokiego Zamku - Philip K. Dick

Człowiek z Wysokiego Zamku - Philip K. Dick

 

Powieść wyróżniona prestiżową nagrodą Hugo, najczęściej tłumaczona książka Philipa K. Dicka, którą napisał, radząc się... I-cing, Księgi Przemian.

"Nieszczęścia, jakie wyrządza wojna ludności miast, granicom i państwom, opisują bataliści; zagrywkami polityków zajmują się stratedzy; zmagania wodzów analizują specjaliści od logistyki, rodzajów broni, gospodarki i szyfrów... Dicka interesowało to, co się wyprawia z duszami. Toteż odwracając w tej książce znane wszystkim losy wojny, pokazał historię jako udrękę, pułapkę, niezrozumiały spektakl wprawiający w przerażenie, wobec którego pozostajemy bezradni. Chyba że ocalejemy, że odzyskamy równowagę w wyniku kaprysu losu. Który czasem odpowiada na nasze starania, na modlitwy, tęsknoty".



„Człowiek z wysokiego zamku” to powieść, która na pewno zasługuje na uwagę każdego miłośnika literatury science fiction, ale także tych, którzy interesują się alternatywnymi historiami i społecznymi spekulacjami o tym, co mogłoby się wydarzyć, gdyby losy świata potoczyły się inaczej. To książka, która zmusza do refleksji na temat natury rzeczywistości, manipulacji oraz tożsamości, jednak nie do końca spełnia oczekiwania, jakie mogą powstać po zapoznaniu się z tak przełomowym autorem, jak Philip K. Dick.

Fabuła książki opiera się na interesującej alternatywnej wersji historii, w której to państwa Osi wygrały II wojnę światową. Świat podzielony jest pomiędzy Niemców i Japończyków, którzy rządzą poszczególnymi częściami globu. W Ameryce Północnej dominuje Japonia, a Niemcy sprawują kontrolę nad Europą i resztą świata. Zaskakującym elementem jest także obecność w tej rzeczywistości książki, której tytułowy „Człowiek z wysokiego zamku” jest autorem – powieści, w której przedstawiona jest wizja, w której to Alianci wygrali wojnę. To właśnie ten motyw, przedstawienie książki w książce, stanowi główny punkt odniesienia, który stawia pytania o prawdziwość rzeczywistości, w której żyją bohaterowie.

Bohaterowie książki są liczni i bardzo zróżnicowani, jednak nie udało mi się zbudować z nimi silnej więzi emocjonalnej. Frank Frink, Julian, pan Tagomi, Childan – każdy z nich przeżywa swoją własną, osobistą walkę, a ich losy przeplatają się w sposób, który początkowo może wydawać się ciekawy, ale z czasem zaczyna być zniechęcający. To postacie, które nie otrzymują wystarczającej uwagi, by stać się naprawdę głębokimi i pełnymi postaciami. Nie czułem się z nimi emocjonalnie związany, co utrudniało mi zaangażowanie w ich losy i historie.

Styl pisarski Dicka jest, jak zwykle, zaskakująco przystępny, a książka czyta się dość szybko, mimo że porusza trudne i złożone tematy. To jedno z tych dzieł, które zmuszają czytelnika do refleksji nad społecznymi, politycznymi i filozoficznymi kwestiami. Jednym z ciekawszych wątków jest obecność wyroczni, tajemniczej Księgi Mądrości, której rady bohaterowie traktują poważnie, często kształtując swoje życie i decyzje na jej podstawie. To wprowadza interesującą dynamikę, w której rzeczywistość staje się elastyczna i podlega interpretacji, co w pewnym sensie wprowadza niepewność i zmusza do zastanowienia się nad naturą tego, co uważamy za prawdę.

Pomimo tego, że „Człowiek z wysokiego zamku” porusza ważne tematy związane z alternatywnymi rzeczywistościami, nie do końca spełnia moje oczekiwania. Wydaje mi się, że Dick skupił się zbytnio na pobocznych wątkach, takich jak fascynacja antykami czy ciągłe odniesienia do japońskiej kultury i książki I-Ching, które mogą być trudne do zrozumienia dla czytelnika spoza azjatyckiego kręgu kulturowego. To wszystko sprawia, że książka jest trudna do przyswojenia i momentami, szczególnie w pierwszej połowie, rozczarowuje. Zamiast pełnej analizy rządzących mechanizmów tego alternatywnego świata, autor poświęca uwagę sprawom, które nie wnoszą wiele do głównego wątku, co odbiera powieści jej potencjał.

Kiedy już dochodzimy do końca powieści, zaczynają się pojawiać wątki, które zupełnie zmieniają ton książki. To metanarracyjne podejście, które wydaje się nie pasować do całości opowieści. Nagłe przejście w stronę tych elementów jest zaskakujące, ale jednocześnie sprawia wrażenie, jakby Dick sam nie do końca wiedział, dokąd chce doprowadzić swoich bohaterów. Wydaje mi się, że powieść straciła na spójności, a niektóre pomysły, które początkowo wydawały się fascynujące, zostały zrealizowane w sposób chaotyczny.

Pomimo tych mankamentów, książka „Człowiek z wysokiego zamku” ma swoje mocne strony, które sprawiają, że warto po nią sięgnąć. To świetna pozycja dla miłośników literatury dystopijnej i spekulacyjnej, którzy cenią sobie złożoną fabułę i pytania o to, jak wyglądają alternatywne rzeczywistości. Część wątków, choć nie do końca wyeksponowanych, naprawdę potrafi zainteresować, a świat stworzony przez Dicka ma wiele do zaoferowania w kontekście rozważań o naturze władzy, tożsamości i manipulacji.

Podsumowując, „Człowiek z wysokiego zamku” to książka pełna ambicji, która jednak nie spełnia wszystkich oczekiwań. Choć niektóre wątki są fascynujące i zmuszają do refleksji, inne wprowadzają zamieszanie i sprawiają, że fabuła wydaje się zbyt poszatkowana. To powieść, którą warto przeczytać, szczególnie jeśli interesuje nas literatura o alternatywnych rzeczywistościach, ale nie oczekujmy po niej pełnej satysfakcji z lektury.

 

 

Recenzja napisana przez: Gosia Celińska

Moja ocena: 7/10

 

Wydawnictwo: Rebis

Seria: Dzieła wybrane Philipa K. Dicka

fantasy, science fiction

Tytuł oryginału: The Man In The High Castle

ISBN: 978-83-8338-321-7

Wydanie: 5 (2025)

Data premiery tego wydania: 2025-03-25

Liczba stron: 336


 

Jesteś moim słońcem – K.K. Rowet

Jesteś moim słońcem – K.K. Rowet

 

Nigdy nie wiesz, kto nad tobą czuwa…

Co by było, gdyby upadłe anioły stąpały po ziemi?

Nastoletnia Angel zmaga się z depresją po śmierci ojca. Od tragicznego wypadku nic nie cieszy jej jak kiedyś, mimo że przyjaciele starają się być dla niej wsparciem. Dziewczyna czuje, że z każdym dniem choroba zyskuje nad nią coraz większą przewagę. Jedyną ulgę przynosi jej muzyka i spacery po pogrążonym w mroku mieście, dzięki którym udaje jej się choć na chwilę uciec przed prześladującymi ją koszmarami.

Problemy zdają się bowiem podążać za nią krok w krok: kiedy Angel pada ofiarą napaści, na jej drodze staje Castiel.

Dziewczyna nie może być pewna, czy niepokorny motocyklista o hipnotyzującym spojrzeniu i łobuzerskim uśmiechu będzie rozwiązaniem jej kłopotów, czy może raczej kolejną przeszkodą…

Ich przypadkowe spotkanie wcale nie będzie ostatnim, a to, co ich połączy, na zawsze zmieni ich życie. Castiel, pewny siebie, uparty buntownik, skrywa bowiem więcej tajemnic, niż mogłoby się wydawać… A Angel nieoczekiwanie stanie się kluczem do jego odkupienia.


Wydawnictwo: Novae Res

fantasy, science fiction

Data wydania: 2024-12-04

Liczba stron: 666

ISBN: 9788383733937



„Jesteś moim słońcem” autorstwa K.K. Rowet to książka, która zaskakuje swoją głębią emocjonalną i porusza trudne tematy związane z depresją, stratą i akceptacją siebie. Choć z pozoru może wydawać się historią o młodzieńczej miłości, to w rzeczywistości jest to powieść, która porusza szereg ważnych kwestii psychologicznych. Kiedy sięgnęłam po tę książkę, liczyłam na lekką lekturę, która uprzyjemni mi kilka dni, ale to, co zastałam, okazało się czymś o wiele bardziej skomplikowanym i poruszającym.

Główna bohaterka, Angel, to nastolatka, która po śmierci ojca zmaga się z depresją. Po utracie bliskiej osoby znajduje się w emocjonalnym kryzysie, z którego nie potrafi się wydostać. Jej codzienne życie to walka z mrocznymi myślami i poczuciem beznadziei. Często ucieka od rzeczywistości, spacerując po pustych ulicach miasta, próbując znaleźć chwilowy spokój. Właśnie w tym momencie na jej drodze pojawia się Castiel – tajemniczy motocyklista, który zdaje się wyciągać ją z tego mrocznego tunelu. Ich spotkanie zmienia bieg wydarzeń, ale czy Castiel jest tym, kogo Angel naprawdę potrzebuje, aby wyleczyć swoje rany?

Powieść ta porusza kwestie, które mogą być trudne do zaakceptowania i zrozumienia, zwłaszcza dla osób, które nie doświadczyły podobnych trudności. Depresja, ból po utracie bliskiej osoby oraz nieumiejętność radzenia sobie z emocjami są przedstawione w sposób szczery i realistyczny. Angel nie jest idealną bohaterką, a jej zachowanie często wydaje się irracjonalne, co tylko podkreśla autentyczność jej przeżyć. Czasami sama nie zdaje sobie sprawy, jak jej działania mogą prowadzić do niebezpiecznych sytuacji. Jednak to właśnie w tej niedoskonałości tkwi siła tej postaci, która może być bliska wielu czytelnikom.

Castiel, choć początkowo wydaje się być zbawicielem, w rzeczywistości również ma swoje mroczne tajemnice. Ich relacja, choć z początku pełna napięcia i pasji, nie jest łatwa. Wzajemne zrozumienie i wsparcie to temat przewodni ich historii, a to, co na początku wydaje się być lekarstwem na ból Angel, może okazać się kolejnym niebezpieczeństwem. Ich związek nie jest jedynie romantyczną bajką – to raczej skomplikowana i trudna podróż przez emocjonalne zawiłości i problemy, które nie zawsze mają proste rozwiązania.

Jednym z największych atutów książki jest sposób, w jaki autorka kreuje postacie. Są one wielowymiarowe i złożone, co sprawia, że czytelnik ma szansę naprawdę poznać ich wnętrze. Każdy z bohaterów zmaga się z własnymi demonami, a ich relacje są dalekie od idealnych. To nie historia o bezwarunkowej miłości, która od razu rozwiązuje wszystkie problemy, lecz o trudnej drodze ku samopoznaniu i uzdrowieniu. K.K. Rowet stara się pokazać, że miłość, choć ważna, nie jest panaceum na wszystkie życiowe trudności.

Powieść jest pełna emocji, które nie zawsze są łatwe do przetrawienia. Momentami wprowadza czytelnika w stan nostalgii, a innym razem wywołuje szczery uśmiech. Autorka balansuje między ciemnymi, ciężkimi tematami a chwilami ulgi i radości. Dzięki temu książka staje się pełna kontrastów, które sprawiają, że historia nie jest jednowymiarowa i niepoprawna. Zmienne nastroje bohaterów, ich wahania i wewnętrzne sprzeczności są naturalne i prawdziwe.

Co ciekawe, „Jesteś moim słońcem” nie jest tylko opowieścią o miłości i młodzieńczych perypetiach. To książka, która zmusza do refleksji nad tym, jak postrzegamy siebie i innych. Angel, choć pełna bólu, nie potrafi zaakceptować siebie, a jej postawa wobec innych często prowadzi do rozczarowań. K.K. Rowet doskonale uchwyciła, jak różne mogą być postawy wobec życia – od zamknięcia się w sobie po próbę radzenia sobie z trudnymi emocjami w sposób destrukcyjny.

„Jesteś moim słońcem” to książka, która z pewnością nie jest dla każdego. Jest długa, pełna opisów i emocji, które mogą poruszyć tych, którzy przeżyli podobne doświadczenia. Książka nie szuka prostych odpowiedzi na trudne pytania, a raczej stawia przed czytelnikiem wyzwanie, by samodzielnie odkrył, jak poradzić sobie z osobistymi demonami. Dla tych, którzy szukają lekkiej historii o dziewczynie i motocykliście, ta książka może okazać się zawodem. Natomiast dla tych, którzy chcą głębiej zanurzyć się w emocjonalną rzeczywistość bohaterów, „Jesteś moim słońcem” jest pozycją, którą warto poznać.

 

Moja ocena: 7/10

Recenzja napisana przez: Gosia Celińska




"Kleks i wynalazek Filipa Golarza" – recenzja filmu

"Kleks i wynalazek Filipa Golarza" – recenzja filmu

 


Kolejna odsłona przygód Ady Niezgódki w kolorowej Akademii Pana Kleksa. Hit czy kit?

Fabuła rozpoczyna się po wakacjach, kiedy dzieci wracają do bajkowego świata. Ada bardzo chce pomóc Albertowi zrozumieć uczucia. Początkowo myślała, że chłopiec jest w spektrum autyzmu, jednak okazał się robotem. Czy słynny profesor Ambroży Kleks znajdzie jakieś remedium? 

Jeśli oglądaliście pierwszą część i się podobała, mogę uspokoić – Wynalazek Filipa Golarza utrzymany jest w podobnym stylu. Efekty graficzne, scenografie – to wszystko koresponduje z Akademią…

Kluczem jest tytułowy bohater, którego wyśmienicie gra Janusz Chabior. Co ciekawe, jego postać wzorowana (wizualnie) jest na pewnym bohaterze trylogii Władcy Pierścieni. Chabior, bedący aktorem charakterystycznym, stworzony jest do grania postaci negatywnych, ma ogromne możliwości mimiczne, a jako czarodziej-wynalazca prezentuje się zacnie.


Wśród obsady nie zabraknie gwiazd muzycznych (Monika Brodka, Kasia Nosowska), a miły epizod w roli bajkowych wiedźm mają m.in. Katarzyna Figura i Małgorzata Ostrowska, która grała także w oryginale z lat osiemdziesiątych. Ponownie pojawia się również Piotr Fronczewski, jak zawsze w świetnej formie.

W kwestii muzycznej zauważyć należy ciekawą i chwytliwą interpretację wiersza o leniu w wykonaniu Czesława Mozila. Widziwie (znając z mediów szeroko rozreklamowany utwór) bujali się, gdy zabrzmiał w trakcie seansu.

W filmie nie zabrakło komizmu, jego największym źródłem były nieudolne próby odnalezienia się Kleksa w realnym świecie, którego zasad kompletnie nie rozumiał. Wywoływały głośny śmiech widowni.

Nowa odsłona przygód wokół Akademii nie jest zdecydowanie filmem wybitnym. Pamiętać jednak należy, że to polska produkcja i siłą rzeczy nie ma siły przebicia hollywoodzkich konkurentów (co widać chociażby po efektach specjalnych). Nie ten budżet, nie ta liga. Jednak oglądało mi się ją całkiem przyjemnie. 

Pierwsza część (z 2023 roku) nieco przypominała aspiracje twórców do nakręcenia opowieści podobnej do Harry'ego Pottera. Magiczna szkoła (Hogwart), nowa adeptka, dobroduszny Kleks – taki trochę Dumbledor, Mateusz (bajecznie zagrany przez Stankiewicza) trochę Hagrid, wnętrza zamku z portretami… Troszkę analogii było. Nowość ma odrobinę mniej tego typu naleciałości, gdyż spora jej część toczy się poza Akademią, a dużą rolę (zgodnie z tytułem) odgrywa technologia.

Kleks i wynalazek Filipa Golarza zadowala poprzez wpasowanie się w niszę. Nie jest to dorosłe, czy nawet młodzieżowe fantasy (w stylu Tolkiena), a zarazem nie bajka dla małych dzieci. Wykonanie aktorskie plus szczypta magii sprawiają, że dałam się uwieść opowieści. Przypomina mi ona początkowe tomy Harrego Pottera, które najbardziej mi się podobały.

Czary, bajki i gwiazdy polskiej popkultury w obsadzie – brzmi jak przepis na niezły film. I taki w istocie jest. Nie wybitny, z wadami (nawet licznymi), ale przyjemny. Nie zgodzę się więc z brutalną oceną wielu krytyków. Moje wewnętrzne dziecko bawiło się na 7/10.


Zrecenzowała: zielony_motyl

1. Zdjęcie (plakat filmowy) - Filmweb

2. Zdjęcie - własne

"Pamięć Światłości" Robert Jordan, Brandon Sanderson

"Pamięć Światłości" Robert Jordan, Brandon Sanderson




Gdy kończymy serię książek, która nie trzymała poziomu, czujemy ulgę. Gdy kończymy cykl, który nas wciągnął, czujemy pewnego rodzaju smutek i żal. Ja jestem dzisiaj gdzieś pomiędzy i jest to stanowczo pozytywne uczucie. Przeczytałam tysiące stron, żeby móc Wam powiedzieć – było fajnie. To proste słowo znakomicie oddaje moje uczucia. Przy tak obszernym cyklu wiele rzeczy może nas zniechęcić po drodze. I owszem, były gorsze momenty, niemniej jednak całość podsumowuję na czwórkę z plusem.

Widzimy w końcu, jak rozgrywa się Ostatnia Bitwa – Cień uderza na stolicę Andoru, trolloki zdobywają Caemlyn. Perrin Aybara toczy pojedynek z Zabójcą, Mat Cauthon szuka swojej żony. Rand udaje się do Shayol Ghul na spotkanie z Czarnym. W końcu mamy się dowiedzieć czy zwycięży Światłość i czy Smok Odrodzony wypełni swoje przeznaczenie.

Trzy uwagi odnośnie tomu XIV. Po pierwsze nadal był pewien problem z tłumaczeniem/korektą, gdyż niektóre zdania nie brzmiały dobrze po polsku, co często wybijało mnie z rytmu i sprawiało, że zamiast cieszyć się treścią – przejmuję się formą. Po drugie, byłam bardzo mile zaskoczona tym, jak dobrze czyta się ten tom, jak wartka jest akcja i jak, mimo pewnego zmęczenia materiału, jeszcze ciekawie czyta mi się tę książkę. Po trzecie, to dobre flow zatrzymało się w momencie rozpoczęcia rozdziału Ostatnia Bitwa, który to został kompletnie przegadany. A że ma aż 200 stron, to człowiek się nieco męczy i w takim stanie dociera do końca.

Odnosząc się do całego cyklu, również mam kilka uwag. Autor w dość wyważony sposób potraktował losy głównych bohaterów. Nie było tak cukierkowo, żeby wszyscy byli cali i zdrowi, ale nie była to również powtórka z Gry o tron, gdzie wszyscy umierają. Plusem jest fakt, że nie wszystkie postaci są dokładną kopią z innych powieści fantastycznych. Owszem, trolloki to tak naprawdę podrasowane trolle, ale pozostali sprzymierzeńcy ciemności są dość oryginalni. Jako minus widzę brak pewnej spójności, jeżeli chodzi o siły w rozegranych bitwach – z jednej strony Aes Sedai mają ogromną moc, z drugiej nadal najlepiej radzą sobie ludzie w walce wręcz.

Pewnie, że nie wszystko mi się podobało – nie ma takiej możliwości, żeby przeczytać czternaście obszernych książek i wyrażać jedynie swój zachwyt. Jednak jestem bardzo zadowolona, że zaczęłam czytać Koło czasu, a jeszcze bardziej dlatego, że je skończyłam mając nadal pozytywne odczucia. Na tle innych wielotomowych serii ta wypada bardzo dobrze. Autor miał solidny pomysł i dobrze zrealizował swój plan. I nawet śmierć Roberta Jordana nie przerwała tej passy.

Jeżeli znacie jakiegoś młodego człowieka, który jest na bakier z czytaniem, ale może lubi np. gry z gatunku fantasy – podeślijcie mu Koło czasu. A może znacie kogoś, kto ma dość banalnych powieści i szuka ciekawszej historii? Również polecam Koło czasu. Tylko pamiętajcie – to nie jest przygoda na chwilę.


Tytuł: Pamięć Światłości
Tytuł oryginału: A Memory of Light
Autor: Robert Jordan, Brandon Sanderson
Tłumaczenie: Joanna Szczepańska, Jan Karłowski
Data wydania: 2024-12-03
Wydawnictwo: Zysk i S-ka
Liczba stron: 1124
ISBN: 978-83-8335-422-4

Miasto Słowa Bożego - Jacek Piekara

Miasto Słowa Bożego - Jacek Piekara



Wstyd przyznać, było to moje pierwsze spotkanie z serią o inkwizytorze i Jackiem Piekarą w ogóle. Czy udane? Odpowiem szczerze poniżej.

Sama fabuła wygląda obiecująco: Mordimer oddaje się cielesnym uciechom w majątku swego przyjaciela, Maurycego, wraz z trzema jego kuzynkami. Co już samo w sobie ma mało wspólnego z deklarowaną pobożnością głównego bohatera (ale fani cyklu na pewno są zaznajomieni z moralnością Mordimera). Szlachcic przerywa jednak te rozkoszne uniesienia prośbą: inkwizytor ma udać się w podróż do odległej Italii i odebrać cenne relikwie. Oczywiście również wrócić z nimi w chwale.

Niestety, jak łatwo się domyślić, sprawy się nieco skomplikują. Jakąś treścią wszak trzeba zapełnić ponad 550 stron. Do rozpoczęcia misji na kartach książki dzieje się niewiele, by nie powiedzieć za mało. Później niby akcja się rozpędza, pojawia się (wyczekiwany przeze mnie) wątek kryminalny, ale jak chodzi o tempo i zainteresowanie przygodami, wcale nie jest lepiej.

Mordimer ma uciążliwe i kompletnie nie wpasowujące się w mój gust poczucie humoru. Autor nie buduje napięcia, nie gra z czytelnikiem, a wszelkie zagwozdki i zapętlenia są rozwikłane natychmiast i najprościej jak się da. Powoduje to brak przyjemności z czytania. Dodatkowo opisy i refleksje bohatera zwyczajnie wieją, mili moi, nudą.

Lektura mnie wymęczyła, a najprzyjemniejszą jej częścią okazało się wyławianie z tekstu inspiracji autora innymi dziełami sztuki czy kultury. Gdzieś przewinie się zmodyfikowany obraz Salvadora Dalego, gdzieś cytat z klasyki literatury wpleciony zostanie w treść.

Zakończenie również wydaje się być wymyślone na siłę i nie zadowala. Reasumując, nawet biorąc poprawkę na fakt, że fantastyka to nie mój ulubiony gatunek, książka jest słaba. Oceniam ją jedynie na 3/10. Dla mnie przygoda z inkwizytorem się kończy. Wątpię, czy sięgnę po kolejny tom. Rozumiem jednak, że cykl ma swoich fanów i oni pewnie zerkną na Miasto Słowa Bożego przychylniejszym okiem i nie podzielą mojego (ogromnego) rozczarowania.

Ocena: 3/10

Zrecenzowała: zielony_motyl


Tytuł: Ja, inkwizytor. Miasto Słowa Bożego
Autor: Jacek Piekara
Wydawca: Zysk i S-ka
Data wydania: 2024-10-01
Liczba stron: 560
ISBN: 9788383352480
"Ostatnie lato Wandalów" Jakub Urbańczyk

"Ostatnie lato Wandalów" Jakub Urbańczyk

Historia – sama w sobie – potrafi być dla jednych, ciekawa, inspirująca oraz działająca na wyobraźnię. Inni zaś mogą uważać ją za nudne i wręcz niepotrzebne powroty do czasów zamierzchłych. Podobno o gustach się nie rozmawia, ale istnieje sposób na to, żeby przekonać do niej malkontentów. Otóż powinna być ona przestawiona w sposób niekonwencjonalny, przyciągający uwagę i wywołujący emocje. Jakub Urbańczyk doskonale sobie z tym poradził, a Ostatnie lato Wandalów jest powieścią, od której trudno się oderwać.



Powroty są trudne, i na każdym kroku doświadcza tego Ritigern, który po latach życia na obczyźnie wraca na ziemie swoich przodków, by przywrócić im dawną świetność. Towarzyszą mu wierni druhowie, a także wkraczający w dorosłość syn, Sigeryk. Niestety wkrótce po ich przybyciu umiera król Alamund, a co za tym idzie rozpoczyna się walka między jego synami o tron. W dodatku ich siostra, Wanda, nie zachowuje się tak, jak przystało na księżniczkę i kobietę. Ritigernowi przyjdzie zmierzyć się nie tylko z dworską polityką, ale również grozą czającą się w grocie pod górą.

Wiele razy wspominałam w swoich recenzjach, że uwielbiam książki, w których bohaterki są prawdziwymi kobietami czynu – odważnymi, bezpardonowymi i niebojącymi się wyzwań. Kobietami, które nie potrzebują, żeby ratował ich rycerz na białym koniu, bo same doskonale dają sobie radę. Taka właśnie jest Wanda. Nie boi się mówić tego, co ma na myśli, mało tego, śmie pokazać, że jej płeć nie oznacza, iż jest bezwolną, niemyślącą marionetką, a przy tym nie traci swojego kobiecego uroku. W sumie to każda z postaci, które pojawiają się na kartach powieści, ma czytelnikowi do zaoferowania coś więcej niż tylko bycie tłem. Jest to nie tylko charyzma czy wierność sobie i własnym przekonaniom, ale również to, że nie zawsze wiadomo, po której stronie dana osoba tak naprawdę stoi i za kim się opowiada.

Zaletą Ostatniego lata Wandalów jest także akcja. Czytający mogą spodziewać się brutalnych bitew, agresywnej polityki, dworskich intryg, a także nadprzyrodzonych zjawisk, od których czasem cierpnie skóra. Okazuje się, że posługując się skrawkami historii i własną pomysłowością, można stworzyć książkę, którą czyta się jednym tchem.

Odbiorcy spotkają się tutaj z prawdziwą mieszanką różnych wierzeń. Jedni bohaterowie są wyznawcami chrześcijaństwa, inni oddają cześć pradawnym bóstwom. Odnaleźć też można elementy kultury słowiańskiej, a także nordyckiej. Religie – chcąc nie chcąc – przenikają się i są podstawą do różnorodnego ich odbierania.

Co ciekawe, autor zamieścił na końcu powieści posłowie, w którym zawarł nie tylko krótkie wyjaśnienie odnoszące się do powstania samej książki, ale także krótki spis postaci, królów, mapy obrazujące tereny, przez które przetoczyła się wędrówka ludów u schyłku IV wieku oraz przypisy wyjaśniające, co trudniejsze zagadnienia. Czytając, można równocześnie zostać odkrywcą i poszerzyć swoją wiedzę historyczną.

Osobiście jestem zachwycona Ostatnim latem Wandalów i polecam każdemu chcącemu dać się porwać fantastycznej opowieści.


Tytuł:Ostatnie lato Wandalów
Autor: Jakub Urbańczyk
Data wydania: 2020-06-16
Wydawca: Zysk i S-ka
ISBN:9788381169455

Autor: Monika Mikłaszewska

Za możliwość zrecenzowania powieści dziękujemy wydawnictwu