Dziennik 1954 - Leopold Tyrmand

 

Gdy wychodziłem z domu, przyszło mi ni stąd, ni zowąd na myśl, że to, co

piszę w dzienniku, może mieć wartość nieprzemijającą. Może nawet doniosłą. Już kiedyś o tym myślałem, lecz zdało mi się robieniem z siebie samego balona. Dziennik to psychiczne odprężenie na prywatny użytek i to musi wystarczyć.

Dziś wydało mi się, że to, jeśli przetrwa i dotrze do drukarskiej prasy – zostawi po mnie ślad. W związku z czym wynikł nowy problem: kto jest tego adresatem?

Po prostu Polacy i ludzie? Zbyt ryzykowne. Wolałbym za mych czytelników

tych, którzy przetrwają komunizm. Ale tych także, co jeszcze nie zapomnieli jego trupiego ciężaru na grzbiecie i dławiącego uchwytu na szyi. To idealna publiczność, bezbłędny odbiorca. Taki tylko nasłodzi się naprawdę tym, co ja sam uważam w tym dzienniku za wartość – a mianowicie nieustępliwością.



„Dziennik 1954” Leopolda Tyrmanda to pozycja, która wymyka się jednoznacznym kategoriom – z jednej strony to dokument epoki, pełen obserwacji i relacji z codzienności PRL-u, z drugiej – świadectwo osobiste, mocno przefiltrowane przez ego i styl autora. To nie tylko zapis trzech miesięcy z życia pisarza, lecz także – a może przede wszystkim – próba literackiego autoportretu w czasach, które nie sprzyjały indywidualizmowi.

Od pierwszych stron czytelnik zanurza się w atmosferze lat 50., z jej wszechobecną szarzyzną, reglamentowaną wolnością i absurdami systemu. Tyrmand z właściwą sobie ironią i niepokornością opisuje codzienność intelektualisty w PRL-u – nie jako bojownika czy opozycjonisty, ale raczej jako outsidera, który nie chce się podporządkować, choć nie zawsze wie, gdzie szukać alternatywy. To spojrzenie jest cenne: ukazuje mechanizmy społecznej adaptacji, nie zawsze heroiczną walkę, lecz często balansowanie między konformizmem a bezkompromisowością.

Tym, co wyróżnia dziennik, jest bezkompromisowy język i ostre pióro autora. Tyrmand nie oszczędza nikogo – ani siebie, ani innych. W swoich ocenach środowiska literackiego bywa sarkastyczny, ironiczny, momentami wręcz bezwzględny. Portretuje znane postaci życia kulturalnego tamtego okresu, demaskując ich słabości, koniunkturalizm i oportunizm. Jego opisy bywają celne i przenikliwe, ale też pełne osobistego resentymentu. Czasem odnosi się wrażenie, że dla Tyrmanda każdy inny twórca to potencjalny rywal, którego należy zdeprecjonować.

Kontrowersyjne są natomiast fragmenty dotyczące relacji z kobietami, zwłaszcza z młodziutką uczennicą Bogną. Tyrmand przyjmuje wobec niej protekcjonalną postawę, momentami wręcz wychowawczą, co dziś budzi uzasadniony dyskomfort. Trudno przejść obojętnie wobec takiej postawy – nawet uwzględniając kontekst epoki. Te partie dziennika odsłaniają narcystyczną stronę autora, którego autoanaliza i autoironizowanie często okazują się grą pozorów, rodzajem autokreacji, bardziej niż rzeczywistym wglądem w siebie.

Mimo to nie sposób nie docenić wartości dokumentalnej tej książki. Tyrmand z ogromną przenikliwością opisuje absurdy codziennego życia, np. trudności w zdobyciu jedzenia, groteskową biurokrację czy polityczną nowomowę obecnych w prasie i radiu propagandzistów. To dzięki takim szczegółom „Dziennik 1954” staje się świadectwem czasu, w którym ideały zostały zastąpione przez hasła, a rzeczywistość przez fasadową iluzję.

Literacko, dziennik urzeka stylem – swobodnym, barwnym, pełnym błyskotliwych dygresji. Tyrmand potrafi pisać o wszystkim z erudycją, a jego narracja często przypomina wewnętrzny monolog intelektualisty z obsesją na punkcie formy i oryginalności. Choć momentami bywa to męczące, trudno odmówić temu stylowi charakteru i osobowości. To nie jest dziennik naiwnego obserwatora – to dziennik świadka i komentatora, który chce nie tylko notować, ale również oceniać.

Nie bez znaczenia jest też wątek estetyczny. Tyrmand, jako zwolennik amerykańskiego stylu życia, jazzman i elegant, nie ukrywa swojej pogardy dla „estetyki komunizmu” – szarości, brzydoty, siermiężności. Te obserwacje, choć pozornie powierzchowne, mówią wiele o głębszym konflikcie między jednostką a systemem. Dla autora, życie w PRL-u to nie tylko kwestia polityki, ale też estetyki i gustu – a może nawet przede wszystkim tego ostatniego.

„Dziennik 1954” to książka, która nie próbuje się podobać – jest szczera, czasem brutalna, często kontrowersyjna. Nie daje łatwych odpowiedzi ani przyjemnej narracji. Ale właśnie dlatego warto ją przeczytać. Bo jest nie tylko portretem epoki, lecz także portretem człowieka z krwi i kości – pełnego sprzeczności, czasem trudnego do polubienia, ale zawsze intrygującego. Dla każdego, kto interesuje się historią PRL-u, kondycją artysty w systemie totalitarnym i mechanizmami autokreacji – to pozycja obowiązkowa.



Recenzja napisana przez: Gosia Celińska

Moja ocena: 7/10

 

Wydawnictwo: Wydawnictwo MG

biografia, autobiografia, pamiętnik

Liczba stron: 370

ISBN: 9788377796917


 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz