Amanda Gorman nową nadzieją USA?

 

Amanda Gorman nową nadzieją USA?

Wygłoszone przed kilkoma dniami, co by nie powiedzieć, niebywale oczyszczające, inspirujące i szalenie subtelne wystąpienie Amandy Gorman, która podczas inauguracji prezydenckiej Joe Bidena wyczytała milionom słuchaczy swój esej zatytułowany The Hill We Climb zmusiło mnie do pewnych głębszych refleksji na temat ideologii i niewypowiedzianej akceptacji współczesnego rasizmu oraz aktywności, które w dzisiejszym świecie niepisanym językiem przypisuje się tylko i wyłącznie białym, lub tylko i wyłącznie czarnym. Nie ukrywam, iż ta młoda, niepozorna przez swoją drobną posturę i delikatny ton głosu artystka rozbudziła we mnie jednoczesną dumę z powodu mojego osobistego propagowania wszelkiej maści zasad równości i tolerancji, także i tej rasowej, lecz z drugiej strony zmotywowała do czegoś większego, do czego przecież jak każdy wolny człowiek, żyjący w świecie dostatku i poglądowej niezależności jestem szczególnie zobowiązana – do głośnego wzywania do zaprzestania stosowania wobec siebie nawzajem języka nienawiści i oszczerstw, jakie w każdym społeczeństwie, w szczególności w naszym rodzimym, stosujemy zamiennie z nieszczerymi pochwałami i wielopokoleniowymi różnicami światopoglądów. I choć jej przepięknie wykreowana, wręcz idylliczna, lecz niepozbawiona przy tym smaku wypowiedź skierowana była w głównej mierze do narodu Stanów Zjednoczonych, podzielonego po ostatnich szokujących wydarzeniach związanych z napadem na Kapitol, trudne zadanie stopienia ze sobą skłóconych przedstawicieli skrajnych odłamów amerykańskiego społeczeństwa, jakie postawiła przed sobą poetka, w łatwy sposób (przynajmniej tak było w moim przypadku) można przyporządkować do warunków w równym stopniu skłóconego ze sobą polskiego podwórka poglądowego.

Kwestią, której spośród setek myśli nasuwających się w głowie po usłyszeniu jej wyjątkowo elokwentnego, przepełnionego nadzieją na lepsze jutro, którego los zależy w końcu wyłącznie od naszych starań przemówienia, postanowiłam szczególnie się przyjrzeć, był przede wszystkim problem rasizmu. Pochyliłam się konkretnie nad rasizmem strukturalnym, detalicznie wykreowaną techniką, przez którą niekiedy samym swym niewinnym potaknięciem głową w domowym zaciszu na nadawane przez media i prasę komunikatu o zabarwieniu, delikatnie mówiąc, skierowanym znacznie bliżej niechęci do przedstawicieli rasy innej niż biała (przypomnijmy sobie chociażby sprawę George’a Floyda i medialne uciszenie tej oburzającej zbrodni, które stanowiło wówczas jeden z powodów, który zaważył nad późniejszym powodzeniem ruchu Black LivesMatter), podpisujemy akt uczestnictwa w sprzymierzeniu przeciw równym nam w końcu prawnie i społecznie czarnym Amerykanom i Brytyjczykom.



Kiedyś to już było…

To straszne, w jak postępowym kierunku, mimo tak upowszechnionej w zachodnim świecie idei równości i wolności osobistej, problem ten na co dzień zmierza, a wzrasta zatrważająco i niepodważalnie. Za pomocą niewielkich ruchów, jakich dopuszczamy się każdego dnia wobec obcości, inności czy oryginalności drugiego człowieka takich jak niewinna, zabarwiona ironią czy śmiechem reakcja na portalu społecznościowym na post, w którym dwóch całujących się czarnych mężczyzn dzieli się swoim szczęściem ze światem lub choćby podważanie autorytetu czarnej autorki, która bestsellerem zaskarbiła sobie najważniejszą literacką nagrodę roku, przykładamy rękę do systemu, mającego na celu cichaczem zniszczyć cały dorobek cywilizacyjny tej ogromnej grupy narodów i tożsamości. To niewielkie przeszkody, jakie każdego dnia stają nam na drodze trwałego wtoczenia do świadomości społecznej wartości równego i sprawiedliwego traktowania, pominąwszy przy tym rasę i kolor skóry. Tak dużo wciąż brakuje nam do najmniej wymagających podstaw, których widok od wielu lat majaczy do nas zza horyzontu, lecz najwidoczniej za każdym razem chowa się tuż za nim, a my po raz kolejny zdążamy przyzwyczaić się jedynie do jego zdradzieckiego cienia.



Dlaczego czarni nie chcą już z nami rozmawiać o kolorze skóry?

Problem rasizmu strukturalnego, jak i wielu innych kwestii związanych z nietolerancją rasową, w swojej ważnej, szczególnie dla młodego pokolenia książce zawarła brytyjska autorka Reni Eddo-Lodge, której bestsellerowa powieść wydana po angielsku pod tytułem WhyI’m No LongerTalking To White People About Race niekwestionowanie zatrząsnęła brytyjskim rynkiem wydawniczym, plasując ją na pozycji jednej z najlepiej sprzedających się pozycji non-fiction minionego roku. Pochylmy się na moment nad wytłumaczeniem, dlaczego ten niepozorny tomik eseju zrobił na mieszkańcach Wysp aż tak piorunujące wrażenie, które nie dość powiedzieć – porządnie wstrząsnęło tamtejszą opinią publiczną i wywołało pokaźny tok dyskusji, mniejszych i większych afer, lecz przede wszystkim – zmusiło ich do ponadjednostkowego myślenia. W końcu już w pierwszych słowach swojego dzieła, Reni Eddo-Lodge pokrótce oznajmia nam, białym wygodnickim ignorantom, że wcale nie ma ochoty dłużej z nami rozmawiać. Jest zmęczona ciągłym tłumaczeniem o swoich równych przywilejach obywatelskich, o tym, że jej poczucie własnej wartości niczym nie różni się od pewności siebie białego człowieka. O tym, że po kilkudziesięciu latach spędzonych na tym świecie wciąż ma nieodparte wrażenie, iż w kwestii rasizmu strukturalnego jesteśmy wciąż na nędznym, zdecydowanie gorszym poziomie niż jeszcze kilka dekad temu.







I w porządku, zgadzam się z wieloma jej poglądami i pretensjami, które w ostrych słowach kieruje w stronę spersonifikowanego białego systemu ludzkiego, którego obarcza winą za wszelkie problemy z jakimi spotyka się na co dzień czarna część mieszkańców globu. Jednak nie podoba mi się to, iż utożsamia ona każdego białego ze złem wyrządzanym w celu skrzywdzenia idei Black LivesMatter i przyłożeniem ręki do machiny rozwoju rasizmu strukturalnego, która każdego dnia przysposabia nam możliwość niszczenia ludzkiego życia za pomocą z pozoru mało znaczących gestów. Reni Eddo-Lodge podchodzi do tematu rasizmu co prawda niezwykle merytorycznie, pochylając się nad historią niewolnictwa sięgającą kilkaset lat wstecz, dzięki czemu nawet nie taki znowu laik może tę część swojej wiedzy na ten temat poszerzyć. Dla mnie samej kontakt z niektórymi szokującymi wyznaniami, jakie przedstawiała mi autorka, od ilości ofiar masowego handlu niewolnikami z afrykańskimi wodzami czy nieudolności policji wobec przestępstw popełnianych na młodych czarnych uczniach z USA, był kubłem zimnej wody wylanym na głowę, która w miarę zapoznawania się z jej punktem widzenia, coraz bardziej poczuwała się do winy z powodu… bycia białą.



Shame on us?

Co jeszcze bardziej mnie niepokoi, uważam, iż wzbudzenie w czytelniku poczucia winy z powodu ,,uczestnictwa’’ w przemyśle gardzenia osobami czarnoskórymi, postrzeganego tylko i wyłącznie przez pryzmat urodzenia się jako biały było jednym z głównych jej celów, co z mojej perspektywy wydaje się być czymś antyedukacyjnym i niedorzecznym. Jak można pisać o równości, braterstwie krwi i tolerancji, równocześnie zrażając mnie samą do własnego koloru skóry? Otóż głośny manifest Reni Eddo-Lodge odbija się czkawką nam, zapatrzonym w siebie i własne wzorce osobowości rasowej Europejczykom, którym zwyczajnie znudziło jej się dłużej tłumaczyć swoją wolę walki i życia na równi z każdym z nas. To podobna, lecz w formie jej przekazu zdecydowanie nie równa analogii, jaką w swoim ,,The Hill We Climb’’ poruszyła Amanda – młoda poetka czuję się wyróżniona i uszczęśliwiona możliwością reprezentowania swoich pobratymców, zachęca ich do wiary w siebie i mocnego stąpania po należącej w końcu do nich ziemi. Natomiast Reni Eddo-Lodge wyraża swój wyraźny sprzeciw wobec konieczności ciągłego powtarzania, iż czarni chcą czuć się we własnym kraju jak u siebie, dlatego jej słowa mogą wydawać się tak bolesne i zbyt daleko idące w swym krytycyzmie i ostateczności. Działają one bowiem bardziej jako wrzask, oskarżanie i wniosek o szubienicę dla białych, każdego z osobna. To zdecydowanie nie ta sama energia.



Gorzka prawda o nas samych

Z większością poglądów, jakie w krytyczny sposób wypowiada Reni absolutnie się zgadzam i na każdym czytelniku, podejrzewam, nie zostawią one suchej nitki. Obok tej książki po prostu nie da się przejść obojętnie, bez dyskusji, bez pytań dlaczego. Porusza ona zbyt uciążliwie i dotkliwie wszelkie ludzkie odruchy, dając upust furii i zniesmaczeniu autorki, ostro krytykując naszą współczesną obojętność na krzywdy wyrządzane czarnoskórym obywatelom świata oraz niewielkie konflikty, które mocą swoich podstaw są w stanie urosnąć do rangi międzynarodowych wojen o podłożach mniej lub bardziej rasistowskich. Wszystkie swoje spostrzeżenia ujmuje w nadzwyczaj poetyckim i podniosłym języku, używając sformułowań i tez postawionych merytorycznie i z sensem. Momentami nie jest w tym zbyt nachalna, jednak niekiedy odnosiłam wrażenie, iż ostatecznością i atakami za pośrednictwem formułowanych przez siebie oskarżeń zbyt mocno jednak generalizuje problem rasizmu i przypisuje każdemu białemu człowiekowi winę za to, co setki lat temu zapoczątkowali europejscy kolonizatorzy. Zbyt usilnie przywołuje krwawą przeszłość w dzisiejsze, niebotycznie lepsze i bardziej tolerancyjne realia. Lecz mimo to, podczas lektury Dlaczego nie rozmawiam już z białymi o kolorze skóry, należy zadać sobie pytanie – czy przypadkiem tak daleko idąca terapia szokowa nie obrazuje problemu rasizmu strukturalnego bardziej niż stonowany i pohamowany w emocjach esej w stylu Amandy, która swą dziewczęcą delikatnością i artystyczną subtelnością w poruszaniu tak fundamentalnych dla swojego społeczeństwa spraw wzbudziła zainteresowanie i pobudziła do jedności zamiast karać i piętnować za wspólne przewinienia?



Nowe pokolenie do głosu

Obie kobiety na swój sposób bronią swoich praw, zachęcając innych do wspólnej wyprawy po lepszą przyszłość. Amanda stworzyła genialny poemat, Reni swoje postulaty ujęła w piekielnie uderzającej i oskarżającej nas książce, która pomimo swego nad wyraz mocnego przekazu jest kopalnią wiedzy historycznej oraz otwierającą oczy przestrogą o współczesnych niedociągnięciach, które jako społeczeństwo i struktury państwowe zaliczamy w ochronie praw przedstawicieli różnorodności rasowych. Jednak zdecydowanie bardziej rygorystyczna i stanowcza w dążeniu do radykalnego wyznawania swoich postulatów jest w tym zestawieniu Reni Eddo-Lodge, której ,,Dlaczego nie rozmawiam już z białymi o kolorze skóry’’ zawstydza i otwiera oczy na problem, który na co dzień skrzętnie staramy się zamiatać pod dywan, udając, iż wcale nie czujemy się lepsi od ludzi różniących się od nas wylądem i pochodzeniem. To wstrząsająca lekcja pokory i historii ludzkiego istnienia, napisana z silnym postanowieniem zmiany, które za pośrednictwem artystów pokroju Gorman, mają nareszcie realną szansę stać się rzeczywistością. Manifest wiary, nadziei i solidarności.



Mary Kosiarz

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz