Kurt Vonnegut - Sinobrody
Autobiografia ekspresyjno-abstrakcyjna
Sztampowa, przewidywalna, nudna, kiepska, pozbawiona drugiego dna, łatwa do zinterpretowania… można tak wymieniać i wymieniać. To epitety dotyczące wielu lektur, które przeczytałem i które wbrew takim opiniom przeczytać zamierzam. Jest to również kilka określeń, których z pewnością nie można użyć wypowiadając się o książkach Vonneguta. Ograniczając się na moment tylko do jego twórczości, Sinobrody to pozycja, która w moim czytelniczym dorobku figuruje na miejscu trzecim. I nie jest to związane z klasyfikacją w myśl oceny. Po prostu obok Syren z Tytana i Galapagos, Sinobrody jest trzecią książką tego pana, którą mam już za sobą. A skoro tak, zdążyłem sobie wyrobić na temat jego stylu pewne (choć nadal kształtowane) zdanie.
Te trzy pozycje wystarczyły, aby stwierdzić, że choć istnieje pewne prawdopodobieństwo trafienia na Vonnegutowską historię, która mi się nie spodoba, to jestem pewien co do tego, że żadnej jego powieści sztampową nazwać nie można. Wydaje mi się, że to określenie zarezerwowane jest dla niektórych współczesnych pisarzy. Fikcyjna autobiografia (choć przypominająca konstrukcją bardziej dziennik) ormiańskiego jednookiego dobrego żołnierza, kiepskiego ojca i tożsamego malarza (jak o sobie mówi) – Rabo Karabekiana nie powiela żadnych znanych mi rozwiązań fabularnych.
Chociaż tytuł może sugerować duże podobieństwo do utworu Charlesa Perraulta, nasz Rabo Sinobrodego zupełnie nie przypomina. Choć tak jak ów Sinobrody, spichlerz na kartofle o tajemniczej zawartości – posiada i dostępu do niego szalenie broni. Ciekawość tego, co się tam kryje, zaspokojona jest tak naprawdę dopiero w ostatnim rozdziale. Sam proces dochodzenia do tego momentu całkowicie pozbawia książkę przewidywalności. Nie dlatego, że autor nam to utrudnia (a tak jest! W końcu to Vonnegut! Nie może być łatwo i przewidywalnie!), ale dlatego, że ten cały sekretny spichlerz wspomniany jest w książce zaledwie trzy czy cztery razy i głównego wątku na pewno nie stanowi.
VonnegutowskiSinobrody z całą pewnością nie jest nudny. Jest natomiast chaotyczny, ale Ci, którzy mieli już z twórczością tego Pana styczność, wiedzą, że taki jest właśnie jego styl. Rabo (nie do końca z własnej woli) postanawia napisać autobiografię i – jak sam twierdzi – bardziej przypomina to dziennik. Dla mnie, jako czytelnika faktycznie przypomina to dziennik. Tyle, że taki, w którym powyrywano większość kartek i… ułożono je w nie takiej chronologii, jaką stanowiły pierwotnie. Śledzimy zatem losy tego „niemalarza” m.in. w mundurze, dowiadujemy się powoli co wpłynęło najpierw na decyzję podjęcia się malarstwa, a następnie całkowitej z niego rezygnacji, poznajemy jego miłosne podboje i czasy sprzed jego przyjścia na świat. A to wszystko w chaotycznej rozsypance. Nudno zatem nie jest.
Czy jest kiepsko? Nie u Vonneguta! Ten człowiek w swoich powieściach sprawia wrażenie jakby nie tyle dokładnie przemyślał całokształt tego, co chce przelać na papier, ale jakby opisywał na bieżąco to, co przytrafiło się właśnie jemu. Nawet jeżeli dotyczy to bujnych fantastycznych wyobrażeń z pogranicza science-fiction. Tak jest i w Sinobrodym. Ile postaci, tyle historii. Żadnego powtórzenia czy nawet podobieństwa. Sama autobiografia, choć już przed przeczytaniem wiemy, że fikcyjna – właśnie dzięki kreacji postaci nie tylko tych pierwszo, ale i drugo i trzecioplanowych wprowadza w stan dezorientacji. Czytelnik taki jak ja nie wie, które osoby są żywcem wzięte z kart naszej historii, które do takich osób zachowaniem (lub nazwiskiem) nawiązują, a które są w 100% wymyślone. Tak samo z historycznymi wydarzeniami i decyzjami, jakich podjęcie owe ważne historyczne wydarzenia zapoczątkowały. I to jest właśnie cały Vonnegut! Powierzchownie patrząc można stwierdzić, że w Sinobrodym opisał historię malarza, który zmęczony malowaniem postanowił z tym skończyć i przerzucił się na kolekcjonowanie dzieł innych malarzy. A… no i ma ciągle tę skrytkę na ziemniaki. Nie trzeba czytać drugi raz, żeby zauważyć, że książka ma ukryte drugie dno. I w cale nie jest o malarzu ale o nas. I w cale nie był zmęczony malowaniem, ale być może stał się ofiarą czasów, w których przyszło mu żyć? Być może był takim perfekcjonistą z jednej strony i pesymistą z drugiej, że bez względu na to czego się podjął, z góry skazywał się na porażkę? A może zmęczyła go po prostu ludzka głupota.
Interpretacje dotyczące losów Rabo Karabekiana można
mnożyć i mnożyć w nieskończoność. A to dlatego, że Vonnegut przemycił w tej
powieści uniwersalne prawdy o ludzkiej naturze, których czas nie zniszczy,
posługując się swoim znakomitym metaforycznym stylem. Uwielbiam tę książkę
dlatego, że pod płaszczykiem znakomitej przejażdżki po nowojorskim (i nie
tylko) ekspresjonizmie abstrakcyjnym, Vonnegut zagrał
na nosie sztuce nowoczesnej. Mało kto potrafi teraz krzyknąć: „Król jest nagi!”
jednocześnie podniecając się czymś absolutnie antypięknym, żeby nie powiedzieć
wprost – gównianym! Słowo talent niestety wraz z czasem straciło sporo na
wartości. Malarstwo jest tylko jednym z wielu tego przykładem…
TYTUŁ: Sinobrody
GATUNEK: Literatura piękna
DATA WYDANIA: 13.10.2020r
LICZBA STRON: 392
WYDAWNICTWO: Zysk i Ska
ISBN: 9788382020380
OCENA: 🌟🌟🌟🌟🌟🌟🌟🌟🌟🌟 (10/10)
PoważnieNiepoważny
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz