John Grisham - Wyspa Camino
Tytuł: Wyspa Camino
Tytuł oryginału: Camino Island
Autor: John Grisham
Tłumaczenie: Jan Kraśko
Cykl: Camino Island
Data wydania: 2019-04-24
Liczba stron: 368
Wydawca: Wydawnictwo Albatros
ISBN: 978-83-8125-337-6
Wyspa Camino jest pod względem
tematyki spełnieniem marzeń chyba każdego mola książkowego. Zuchwała kradzież
rękopisów klasyka literatury, świat autorów, księgarń i bibliotek ze wszystkimi
jego blaskami i cieniami - słowem wszystko czym można kupić serducho wielbiciela
literatury. Podczas lektury są wspominane rewelacyjne lektury, wymienione są
doskonałe nazwiska, prowadzone są przyjemne dyskusje o czytaniu, pisaniu i
sprzedaży książek, a główny bohater śmiało opowiada jak lubi dotykać papierowe
książki o poranku. W dodatku większa część fabuły ma miejsce na iście bajkowej
wyspie - plaża, słońce, piękne domy w stylu wiktoriańskim... I żółwie, których
lęgowiska znajdują się na plaży! Wspaniały klimat, który od razu mnie pochłonął
bez reszty.
Na
pierwszy plan wysuwają się bohaterowie - wyraziści, charakterni, ze swoimi
bardzo ludzkimi słabościami. To naprawdę mocna część tej książki i trudno nie
dostrzec tu wprawnej ręki Johna Grishama. Autor doskonale wie jak stworzyć
takie postacie wobec których będziemy mieli pełną gamę uczuć, a jednocześnie
będziemy koniecznie chcieli wiedzieć co się z nimi stanie dalej. Co
zaskakujące, wydawało mi się, że większość książek Johna Grishama to pozycje
powiązane z prawem i prawnikami, więc z pewnym zdziwieniem donoszę, że prawnicy
pojawiają się może gdzieś w tle, a większość bohaterów bezceremonialnie nas
informuje, że na prawie kompletnie się nie zna, co było zapewne przez autora
przekornie zaplanowane.
Bez względu na to, jak późno szedł spać,
codziennie przed siódmą rano w szortach i podkoszulku rozpakowywał już książki,
ustawiał je na półkach, spisywał tytuły, a nawet zamiatał podłogę. Uwielbiał
zapach i dotyk nowych książek prosto z kartonu. Dla każdej znajdował stosowne
miejsce. Dotykał każdej, która przychodziła, i - co smutne - każdej, którą
musiał odesłać do wydawcy. Nie znosił ich zwracać, więc traktował to jak
porażkę, straconą szansę.
Po
pierwszych 100 stronach byłam bardzo zadowolona, książka chętnie mnie zwodziła
i intrygowała, wprowadzała w meandry kradzieży, prowadzenia księgarni czy
uniwersyteckiej biblioteki. Po 200 stronach byłam przekonana, że to literatura
sensacyjna i pewnie końcówka będzie mnie trzymała w totalnym napięciu i w
dodatku całkowicie zaskoczy, dlatego przerwałam lekturę z myślą, że jak będę
czytać dalej to nie skończę dopóki nie dobrnę do końca epilogu. Spodziewałam
się nawiązań do historii sprzed 11-tu lat, szokującego rozwiązania kradzieży,
może nawet jakiegoś morderstwa! Tymczasem ostatnie 100 stron w ogóle mnie nie
trzymało w napięciu. Zakończenie okazało się dosyć przewidywalne i całkowicie
pozbawione emocji. Nie tego się spodziewałam po Johnie Grishamie opisywanym
jako mistrz suspensu i muszę uczciwie przyznać, że czuję lekkie rozczarowanie.
To była fantastyczna historia, a zakończenie w moich oczach kompletnie ją
zmarnowało.
Wydawało
mi się, że nazwisko mistrza na okładce, świetny pomysł na fabułę i
fantastycznie skonstruowani bohaterowie to praktycznie gwarancja sukcesu. Kiedy
odkryłam, że to właściwie książka sensacyjna, a nie thriller czy kryminał,
bardzo się ucieszyłam - przepadam za powiewem świeżości, a nie pamiętam już
kiedy ostatnio czytałam sensację. To wszystko musiało się udać! Dlatego jestem
kompletnie zaskoczona, że finał okazał się przewidywalny i bezbarwny. Żałuję,
naprawdę byłam pewna, że ta pozycja to będzie idealny przepis na sukces, a
tymczasem Wyspa Camino okazała się
zmarnowanym potencjałem, co boli o tyle bardziej, że według mnie możliwości
książka miała ogromne.
#sensacja#wyspa_camino #wydawnictwoalbatros
Zrecenzowała:
Marta z bloga W sercu książki
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz